Te dwa Echa to rzeczywiście dwa różne utwory, i też dwa różne obrazy przed moimi oczyma.
O ultimowym wypisałem się powyżej - nadal widzę tam te wszystkie obrazy, z najmocniejszym na końcu, tym
w otwartym oknie.
W lunarnym nie widzę nic z tego. Ani smoka, ani okna. Ale zaczynam widzieć coś innego i to coś, co bardzo mnie przejmuje.
Otóż widzę osobę, która patrzy na to wszystko, o czym mówi tekst. Może idzie gdzieś przez noc i widzi takie scenki, które może i bardziej straszne niż bajkowe są? Może jedzie autobusem czy pociągiem i dlatego tak szybko zmieniają się obrazy? A może patrzy oczyma duszy, gdzieś w przeszłość, do swoich utraconych czasów, może do tych gwiazdnych wakacji.
W duszy tej osoby jest niepokój a nawet strach (szeptane echa potęgują wrażenie horroru!), i jest też ten bezruch, który paraliżuje, coś chorego...
Ten bezruch mi się nie podobał, kiedy chciałem widzieć olbrzyma i obolałego lisa, ale teraz zaczyna mi pasować, bo lepiej widzę tego cierpiącego człowieka.
Gero pisze:
w tym utworze oprawa RACZEJ kontrastuje z tymi dziecięcymi obrazami w tekście i właśnie na tym polega jej nośność, przecież to nie są słowa człowieka wspominającego dzieciństwo nostalgicznie tylko boleśnie, hipnotyczny bezruch w głosie Toma świetnie oddaje to że wtedy było tyle ruchu i kolorów a teraz jest nieprzyjemny zawias
Rzeczywiście!
(choć w żaden sposób nie ujmuje to niczego wersji ultmowej, która mimo wszystko nadal podoba mi się bardziej - po prostu to jakby dwa ujęcia od zupełnie innej strony)
No i te manzarkowe klawisze... co one tu robią... siekajonoski i gwiżdżemy... robi się tak NIBY zabawnie, ale widać, że to nie naprawdę. I jak one się kończą niesamowicie, tak jakby nagle w pół zdania zniknęły, rozpłynęły się w niczym. Bo też i była to chwilowa ucieczka umysłu przed słowami najcięższymi.
Ale kto to mówi?! Bóg do człowieka czy człowiek do Boga?
Tak czy siak pozostaje ciężko, klaustrofobicznie, choro - cierpiąco.
Dlatego pewnie tak wiele osób zachwyca moment zabrzmienia utworu tytułowego. Powietrze, przestrzeń i gwiazdy.