Witam wszystkich!
Debiutuję dziś na tym forum. Gdyby nie moja obecność na piątkowym (30.04.10) koncercie zespołu ARMIA w Nasielsku, tego postu by tutaj nie było. Pragnę podzielić się swoimi wrażeniami, pisanymi na gorąco i być może trochę chaotycznie, w nadziei, że moje pisanie przeczyta ktoś z obozu tego zespołu, może muzycy, może pani menadżerka...Otóż do piątku właśnie uważałem się za fana ARMII, niestety przeżyłem bolesne zderzenie z rzeczywistością i swoimi odczuciami chcę się z Wami podzielić.
Mam nadzieję, że Was nie zanudzę odrobiną historii, ale czuję, że tytułem wprowadzenia powinna się tu znaleźć. Nie jestem przypadkowym słuchaczem, który przez pomyłkę znalazł się na takiej imprezie. Nie jestem też oderwany granatem od Dody.
Moja przygoda z muzyką rockową zaczęła się dawno temu, bo już w 1983 roku. Miałem 11 lat, ale gdzieś podskórnie czułem, że rock, szczególnie punk i nowa fala to coś, co mnie fascynuje. Zacząłem kupować „Non Stop” i „Magazyn Muzyczny”, słuchałem trójki, później odkryłem Rozgłośnię Harcerską i audycję „RadioRadio”, prezentującą to co w polskim punku najlepsze. W 1984 lub 1985 roku prasa pisała już o zjawisku szokującym recenzentów i powodującym uwielbienie załogantów czyli puławskiej kapeli SIEKIERA. Widziałem rysunek w „Karuzeli”, byłem ciekaw, kim jest koleś z irokezem...Potem wyszła płyta „Fala” i usłyszałem głos maksymalnie ostry, bezkompromisowy czad kompletny. Zafascynowała mnie ta SIEKIERA. U harcerzy puszczali fragmenty „Demo summer”, to była dla mnie relikwia. Piękne, mocne rzeczy.
Później szokująca wiadomość, że Budzego nie ma już w SIEKIERZE. A potem jeszcze piękniejsza wiadomość, że jest ARMIA. Uwielbiałem IZRAEL, więc pokochałem i ARMIĘ. Coś wspaniałego, Brylewski dogadał się z Budzyńskim i zrobili taki zespół, że kapcie spadają. Coś jak BAD BRAINS, reggaepanki . W 1987 roku zaliczyłem pierwszy poważny festiwal, Róbrege. Tam zobaczyłem pierwszy raz swoich idoli, a w dodatku Budzyński okazał się zdolnym plastykiem, piękne zrobił dekoracje. Pamiętam wiszące palmy, jakieś łodzie podwodne z papieru. A jak wyszła płyta, „AntyArmia”, to mi nawet nie przeszkadzało, że słabo brzmi. Miałem też singla z „Aguirre”, składankę „Jak punk to punk”, umieszczone tam utwory rzuciły mnie na kolana. Płyta „Legenda” była trochę pokombinowana, ale dalej to było to.
W 1990 roku założyłem z kolegami swój pierwszy zespół, PRZYLOT KRYSTYNY, i jako jeden z pierwszych kawałków katowaliśmy „Saluto”.
Później, w latach 1991-1993, mieszkałem w akademiku na żwirkach w Warszawie. Miałem szczęście, bo wiosną 1993 roku ARMIA grała próby w Proximie, a ja że mieszkałem obok to sobie siadywałem na schodach na zewnątrz i chłonąłem ukochaną muzykę.
Gdy z zespołu odeszli kolejno Malejonek i Brylewski to już nie było to samo. Płyta „Triodante” była dla mnie niestrawna, a fakt obcesowego potraktowania gitarzysty Grymuzy przez punków w Jarocinie był dla mnie zrozumiały. Potem na kilka lat temat zespołu ARMIA przestał dla mnie istnieć.
Tak było do roku 2000, kiedy to mój ówczesny zespół DROPSY zagrał trzykoncertową minitrasę z ARMIĄ, 2 TM 2’3 i HOUKIEM. Zwłaszcza koncert ARMII w Tomaszowie Lubelskim wypadł rewelacyjnie, był energetyczny, trafiony w punkt. Rzeczy nowe przeplatały się ze starymi, grali też kower moich ukochanych RAMONESÓW. Choć w składzie byli metalowcy (vide Popcorn) to całość brzmiała bardzo korzennie i armijnie. Czuło się energetyczną więź między muzykami i publicznością. Bardzo miłe mam wspomnienia, zostało też pamiątkowe zdjęcie z Budzyńskim.
Zatem gdy dowiedziałem się , że do mojego miasteczka przyjeżdża jedna z kultowych kapel młodości decyzja mogła być jedna: idę. No i poszedłem.
I teraz wiem ,że 20 zł wyrzuciłem w błoto. “Lipa”- to słowo robiło w piątek zawrotną karierę. I nie mówiły go stare pierniki jak ja, tylko rockowa młodź. Chociaż ta “lipa” była z zasadzie międzypokoleniowa. Znajoma przyszła na koncert z dziećmi, żeby im pokazać, jakiej fajnej kapeli mama słuchała w młodości. Wyszła rozczarowana, dzieci zdezorientowane...”Gdyby Budzy nie powiedział, że wystąpił zespół ARMIA, to bym w życiu nie zgadła!”. Dlaczego?
Zespół ARMIA dziś to zupełnie inna kapela, niż 23 lata temu, gdy widziałem ich pierwszy raz na Róbrege. No ale o to nie można mieć pretensji, kto nie idzie naprzód, ten się cofa. Ale to już nawet nie jest ten zespół, co 10 lat temu! Ok., to tez jestem w stanie zrozumieć. Jednak dlaczego koncert takiej rockowej gwiazdy zaczyna się niepostrzeżenie? Ani cześć, ani witajcie, ani pocałujcie nas w nos, nic. Na sali wszyscy byli przekonani, że to próba przed występem! No to sobie siedzimy, słuchamy, nic się nie dzieje. Jeden kawałek się kończy, drugi zaczyna, Budzy nic nie mówi, próba jak nic. Po półgodzinie myśl: może to jednak koncert? Może. Utwory nieznane. Jakiś zorientowany fan mówi, że to z najnowszej płyty. Ja tej płyty nie znam, a zespół na scenie milczy na ten temat. Utwory jakieś powolne, ciągną się jak flaki z olejem, trochę po angielsku, trochę po polsku. Dla mnie, znającego ARMIĘ z szalonego tempa piosenek (wiem, że nie wszystkich) -to szok. Grupa małolatów pod sceną chętnie poskakałaby przy jakiejś znanej nucie, zagranej żywiołowo. Niestety, muszą kolibać się przy tempach takich, że trzeba walczyć ze snem, żeby utrzymać się na nogach. Komentarz z tyłu sali :“Hehe, zaklinanie węża!”. Ja rozumiem, ze artysta może czuć się zmęczony, że może być rozczarowany liczbą osób na sali (sprzedało się 58 biletów), że może mu się nie chce, że może zbiera siły na presiżowy koncert w Ostródzie, że gra materiał z nowej płyty, ale wydaje mi się, że wymaganie od artysty choć próby nawiązania kontaktu z publicznością czy (choćby tylko na bis)zagranie utworów charakterystycznych dla zespołu, mam na myśli piosenki sprzed lat, to nie jest tak wiele. Tym bardziej, ze młodzież pod sceną domagała się na przykład “3 bajek”. Nie miałbym uwag, gdyby kapela nazywała się powiedzmy “Tomasz Budzyński i Jego Młodsi Koledzy”, ale do licha wciąż nazywa się ARMIA! Na moje ucho z ARMII zostało tylko logo i wokalista. Szkoda moim zdaniem. Idę posłuchać “Exodusu”, bo taką ARMIĘ chcę zapamiętać.
Przepraszam za może chaotyczny potok myśli, ale piszę w wielkich emocjach.
Pozdrawiam
Jacek
|