Moja Legenda, czyli nieważna i nie na czas odpowiedź Jerzemu Prokopiukowi.
Nie zamierzałem nigdy tego robić, nie miałem takiej ani potrzeby, ani siły, ani umiejętności pozwalających na napisanie czegoś w formie odpowiedzi do znanej gnostycznej interpretacji „Legendy”, płyty zespołu Armia, napisanej ongiś przez Jerzego Prokopiuka, który nazwał jej warstwę tekstową „perłą poezji gnostycznej”.
Powodem tego „niechcenia” nie było nawet moje nieuctwo, ledwo ukończyłem liceum ogólnokształcące w prowincjonalnym miasteczku, które w zestawieniu z osiągnięciami pana Jerzego Prokopiuka, rośnie jeszcze bardziej, niczym przygniatająca góra, albo nadęty balon umożliwiający swobodne odloty. Pragnę ustrzec się tak przed jednym , jak i przed drugim. I to pragnienie, pewnie by mnie skutecznie mroziło przed chwyceniem za pióro, gdyby nie dzisiejszy dzień.
W jednej chwili poczułem bezwzględny imperatyw napisania tego tekstu. Mojej Legendy.
Tekstu, który nie ma na celu wyjaśnienia Legendy Tomasza Budzyńskiego, ani tym bardziej prowadzenia polemiki z interpretacją Jerzego Prokopiuka, choć siłą rzeczy zawierającą elementy, które można nazwać polemicznymi
, jako, że impulsem, albo lepiej, jednym z impulsów był właśnie jego tekst. Te moje słowa widzę bardziej jako moje, nieznaczące, uczestnictwo w czymś, czego zbiór można by nazwać jakimś Klechdowiskiem, lub jakoś inaczej… Nie mogę pominąć impulsów innych, których wagi nie sposób przecenić. Są to spotkania i rozmowy, których nigdy nie zapomnę, jakieś przeczucia, doświadczenia aury, uczestnictwa w koncertach, odsłuchy, zawsze nadchodzące mnie nie w porę prześwity, które zazwyczaj szybko zapominam.
Dość już tego nudnego wstępu!
Pominę aspekt ogólny, poruszany przez Jerzego Prokopiuka we wstępie jego analizy dotyczący upadku sztuki, a nawet kultury jako takiej. Jest mi on bliski. W czym innym jednak upatruję jego przyczyny i zgadzając się ogólnie co do konkluzji, różnię się w przesłankach z których wynikają. Nie sądzę, aby było to miejsce do opisu zjawiska, które, tak rozległe i kontrowersyjne, zasługuje na osobny, w miarę wnikliwy tekst.
Tu chcę opowiedzieć moją Legendę.
Moją Legendę… czyli to miejsce, w którym moje rozumienie świata, a tym samym jego artykulacja, napotyka opowieść inną, jakby nie pochodzącą ode mnie, zewnętrzną...
Reakcją na takie spotkanie jest silne zdziwienie, które przewraca meble poustawiane w miejscu i w czasie, tu i tam, wewnątrz i na zewnątrz... bo nie tyle problemem jest, że "coś" przestało pasować do "czegoś", ale przede wszystkim: "kto"(!) to tak ustawił? To jest pytanie na które człowiek przymuszany jest odpowiedzieć. I odpowiada. Są trzy rodzaje odpowiedzi. Pierwszą, że meble poprzestawiał np. Kot, Pies, Sfinks, Ogień... Drugą, że za bałagan jest odpowiedzialna Inna Istota, która przybiera jakąś postać, wobec której możemy wejść w relacje za pomocą już nie tylko materii, ale duszy i ducha, sama będąc jednak kim innym niż przedstawiający ją znak. I w końcu trzecią odpowiedzią jest, że tę układankę zrobiłem sobie Sam.
A więc: "Kim jest ten trzeci"?
W moim odczuciu bardziej możliwe jest to, że zrobił to Kot, niż to, że zrobiłem to Ja. Wyraża się to w zdaniu, że najbardziej fałszywym bóstwem jest Człowiek. Większą intuicją jest postrzeganie Psa jako boga, niż wynoszenie na tron Człowieka, co niestety robi gnoza.
Ale wróćmy do momentu, z którego moja Legenda się bierze. Otóż to „co jest” tworzy to „co powinno być”, które w spotkaniu z „tym co zastaję” powoduje napięcie, które wyraża się poprzez Legendę czyli tam, gdzie te wszystkie, nazwijmy to „rzeczywistości”, mają pełnoprawną rolę w świecie. Ich wzajemne tajemnicze relacje są podobne wzajemnym oddziaływaniom „Istoty” (nie w znaczeniu filozoficznym, a metafizycznym) z Ortodoksją czyli tym „co tam powinno być” i Herezją, czyli „tym co zastaję”.
Oto moment, w którym to, co nazywamy Herezją, zostaje włączone w to, co nazywamy Ortodoksją. Dokonuje się on poza decyzją naszego ja, z jednoczesnym jego udziałem, a spowodowane jest jakąś akcją, wyjściem, skokiem. Nie jest to jednak wyjście do "ego" innego człowieka, jak chce gnoza, która umiejscawia w nas pierwiastek zbawienia, ładu, uporządkowania, a który jest jakby potępiany przez świat i stworzenie. To wyjście dokonuje się na wezwanie kogoś z zewnątrz. Kogoś całkowicie innego. I właśnie ta inność jest podstawą nadziei, która wypływa z tych tekstów. Moja nadzieja nie jest w tym, że ktoś podobny mnie odzywa się na moje wezwanie, ale przeciwnie: jest ona stąd (nie-stąd), że na wezwania kogoś zupełnie innego niż ja, odzywają się we mnie moje: ciało, dusza i duch. Pełnia nadziei płynie z inności światła, z zewnętrzności bóstwa względem mnie! Czymże jest ratunek od kogoś, tak samo jak ja, pogrążonego w tej samej kondycji jak ja, i mającego takie same ograniczenia? Moja nadzieja to nadzieja szalona wiarą, że jest inny Ktoś, tak potężny, i nadzieja uwrażliwiona na Jego wezwania, które wypowiada „całym stworzeniem”. Że aż drżą struny rozpięte pomiędzy Istotą, Ortodoksją i Herezją. Struny pomiędzy „tym co jest”, tym co powinno być”, „tym co zastaję”.
„Całym stworzeniem” oznacza także: mnie. Ten jęk uderzenia, kiedy ktoś, niemożliwie do pomyślenia inny ode mnie, opada w moją kondycję, w moją zbuntowaną naturę, gdzie natura pojmowana jest maksymalnie szeroko, nie zawężona do materii, a rozszerzona po najdalsze krawędzie jaźni.... bo czymże byłby upadek tylko materii... w sumie nieistotnym potknięciem, czymś, co może wymagałoby Światła schodzącego w Mrok, ale na pewno nie Światła ogołacającego się w Mrok.
Tajemniczość "Legendy" bierze się dla mnie właśnie z tego powodu. Jest to głos człowieka, z jego podejrzeniami i całym kosmicznym szumem oraz głos-stworzenie jako głos Boga.
Ten szum, te brzmienia strun, powodują, że tej poezji obca jest rozpacz. Energia, która jest częścią tych słów, na każdym poziomie, przeczy rozpaczy jako takiej, jest jej przeciwieństwem, jest nadzieją wyrażoną za pomocą upadłej rzeczywistości w szokującym zetknięciu z tajemnicą jej drogi, wezwania - nie do siebie nawzajem, ale do czegoś zewnętrznego, innego, głębszego, lepszego. Ktoś dostrzega brak dostrzegania łez i wydawałoby się zarzut, jakaś skarga
„Każdy bawić się chce
Każdy cieszyć się chce
Kto ma płakać więc
Nie dostrzega się łez.”(Kochaj mnie)
przeradza się w wezwanie: „Kochaj mnie!”…. tak „woła świat, cały świat”…. ale czy do mnie, czy woła nawet tę cząstkę boską, którą gnoza tak czci we mnie? Czy jest ona zdolna do takiej miłości? A jeśli nie jest, to czy z powodu materii? Jej siła miałaby być tak mała, by nie podołać światu, a być zdolną do miłości całego świata? Do kogo świat woła? I czy „świat” albo „mój świat” nie jest czymś różnym od „całego świata”?
„Cały mój świat / nie znaczy nic/”(Przebłysk 5)
Czy przez „okna i drzwi” nie trwa ciągły ruch? Komunikujemy się przez ciało i krew. Ze wszystkim! Z ptakami i z psem także. „Wszystko w szumie fal/Wszystko w oczach psa”
U Ezechiela jest: „A ty, synu człowieczy - mówi Pan Bóg - mów do ptaków wszelkiego rodzaju i do wszystkich dzikich zwierząt: Zbierzcie się i przyjdźcie tu; zgromadźcie się ze wszystkich stron nad moją ofiarą, którą chcę wam zgotować, wielką ofiarą na górach Izraela: jedzcie ciało i pijcie krew!”
„Kto chleba mu da?”
Przykłady na rozpacz, niby zawartą w tej poezji, które przywołuje Prokopiuk, dla mnie są doświadczeniem zagrożenia, mobilizującym – by pozostać w armijnym kontekście – faktem podjętej walki, gonitwy, kochania na tyle mocnego, aby upodobnić się do kochanego.
Cytat:
Rozpacz przenika niemal wszystkie teksty Autora. Kochaj mnie: "Ojciec, Syn i Duch zamknięci na klucz...", "komuś bardzo źle więc patrzy na drzwi i nie otworzy ich nikt", "nie dostrzega się łez", "woła świat, cały świat - kochaj mnie..." Przebłysk 5: "Cały mój świat nie znaczy nic..." Gdzie ja tam będziesz Ty: "Nie masz imienia, nie słyszysz nic..." Opowieść zimowa: "Pustynia śpi - zabija świat", "Nie mogę Ci nic powiedzieć - Tyle co nic w długą zimową noc"
Przykład z Kochaj mnie: są „okna i drzwi” i „słuszny gniew”; przykład z Przebłysku: „ja Ciebie ścigam, wołam aby żyć”; przykład z Gdzie ja tam będziesz Ty: jest raczej opisem lęku przed nieznanym niż wyrazem rozpaczy; przykład z Opowieści zimowej: to wszak przejaw mocy nadziei, która jest tak wielka, że niepodobna wyrazić jej za pomocą słów, ale i tak
„Czy przyjdziesz znów daleko stąd
Czy będę jeszcze Twoim przyjacielem”(Opowieść zimowa)
a więc już raz przyszedłeś i zostaliśmy nawet przyjaciółmi!
To mają być powody do rozpaczy?!
Drugim głównym motywem jest odczucie „wrzucenia w świat”, „obcości”… uczuć, które w Ewangeliach tak silnie towarzyszą Chrystusowi, a tekst z utworu To moja zemsta trzeba przytoczyć w całości:
Nie jestem stąd Tu mnie wrzucono
Pewnego dnia By żywcem zjeść
By pić moją krew
Nie jestem stąd Tu mnie zabito
Pewnego dnia By zabić znów
By pić moją krew
Nie jestem stąd Tu moje życie
Jest nieobecne Prawdziwa miłość
Jest niepodobna Tu mnie wrzucono
Bym sam na sam Na resztę świata
Zupełnie sam
Słuchajcie więc To moja pieśń
Moja herezja To moja zemsta
To moja walka Moja nadzieja
Że nie jestem stąd Nie z tego świata
Słuchajcie więc To moja pieśń
Moja herezja To moja zemsta
Dla mnie jest to taki głos, będący na granicy werbalnego przekazu, w którym groza łączy się z nadzieją, gdzie dobro, w swojej już prawie nieobecności, zdegradowane do tego świata, przechodzi przez granicę śmierci, pokonując ją, niewidoczne, a zwycięskie, to przejście Chrystusowego dobra jest moją pieśnią, moją herezją, moją nadzieją, i tak może powiedzieć ta „reszta świata”, który walczy i ma nadzieję, i ta pieśń jest pieśnią każdego stworzenia, herezją „tego co zastajemy” i zemstą na mnie samym.
W Legendzie istnieje także ciągle powracający motyw Wyzwoliciela, który dotyczy wyraźnie osoby zewnętrznej względem mnie, a nie jak pisze Prokopiuk, jakiejś boskiej cząstki we mnie. To osoba, która jest moim przyjacielem, która ma moc rozwiązywania zagadki „starego ja”, może zrobić wszystko:
„Unieś, unieś,
Unieś dokąd chcesz
Czerwoną krew
Biały śnieg
Zabierz precz
Powolną śmierć
I martwy sen
Dokąd chcesz” (Legenda)
Przeczucie które w tej poezji się werbalizuje dotyczy faktu, że materia, dusza i duch wspólnie doświadczają tego samego upadku, rozdarcia, poczucia odległości i osamotnienia. Że nawzajem dla siebie nie są rozwiązaniem, a tylko wskazówką, że obok Nieprzyjaciela, który chciałby w tę zimową noc naszego życia wszystko wiedzieć, a być może chciałby zostać nawet oświecony tą wiedzą, istnieje Ktoś – Światło - Chrystus, który nie łączy wszystkiego z wszystkim i nie przemienia cokolwiek w cokolwiek, a ukazuje Siebie jako tego, którego trzeba zachować.
Bo Zły ze swoim popędem do wiedzy zatrzymuje się w pól drogi. Zapomina, że nadzieje pokładane w Panu nie biorą się z jego wszechwiedzy, ale z jego Miłosierdzia, na które on nie może się zdecydować, bo nie potrafi powiedzieć: "nie ja".
P.S.
Tekst napisałem w dwie godziny, bez skreśleń, poprawek, prawie edycji, więc wybaczcie, że coś takiego nieodleżakowanego publikuję, ale zwalam to na tę moją słabość. Zupełną niecierpliwość – która bierze się z ciągłego złego samopoczucia (bo i u mnie Zły nie zasypia gruszek w popiele), albo bierze się znów z zupełnych stanów euforycznych (bo i Pan nie śpi!
)
Z Bogiem!
Pietruszka
P.P.S.
Jeśliby temat byłby zbędny i niepotrzebnie wracał do jakichś tam spraw, o których nie wiem, albo zbyt obszerny i słaby ogólnie…. to proszę o interwencję!