Cieszę się, że udało mi się pojechać na ten koncert mimo nienajlepszych połączeń z Jarosławcem. Było warto, nawet jeśli koncert nie był za bardzo zaskakujący dla mnie, który widziałem dość podobny w czerwcu w Toruniu. Pojawiły się tylko pewne niewielkie zmiany w repertuarze. Przede wszystkim, jeden z nowych utworów został przeniesiony na początek. Utwór był ciężki, ale niepozbawiony pewnej żywiołowości. Jak nosorożec w furii. Później dominował znany repertuar. Najpierw "Saluto" i "Aguirre". Solidną dawkę czadu zespół zaaplikował prezentując pierwsze cztery utwory z "Legendy". Ta część musiała szczególnie porwać tę część publiczności, która akceptuje Armię tylko jako historyczny zespół punkowy z przełomu lat 80./90., ale mi też się podobało. W końcu pojawiły się utwory z niesłusznie zaniedbywanych innych płyt z lat 90.: "Popioły", "Buraki, kapusta i sól", "Pięknoręki", a z w miarę nowych rzeczy "Jeszcze raz, jeszcze dziś". Niektóre z tych rzeczy wróciły do repertuaru niedawno, ale zdążyłem już je usłyszeć w Toruniu. Wszystko przeplatane nowymi utworami, bardzo ciężkimi. Jeden z nich dodatkowo był trochę bardziej skomplikowany pod względem riffów i sekcji rytmicznej. W Toruniu Armia zagrała tylko dwa nowe utwory. Nie wiem, czy wtedy nie było ich więcej, czy też zabrakło czasu (koncert trwał chyba godzinę). W Jarosławcu było trochę więcej nowych kompozycji - łącznie może cztery. Elrond w nich jeszcze prawie nie śpiewa, więc często odchodził zupełnie na bok. W utworach instrumentalnych za to Franc ożywiał się bardzo nie tylko jako muzyk, ale też jako człowiek sceny, stając się niemal frontmanem. W "Popiołach" zresztą z jakiegoś powodu (z powodu deszczu?) wokalista odsunął się wraz ze statywem na środek sceny, bardziej w tył, stając się w ten sposób trochę tajemniczym. Tym samym, na pierwszy plan wysunął się duet gitarzysty i w skupieniu obserwującego go basisty, a w końcu w "Popiołach" mają oni bardzo dużo do zaprezentowania (przynajmniej ten pierwszy, bo co do basu, należę do ludzi, którzy zwykle go nie słyszą). Końcówka zdecydowanie przewidywalna: medley z "Jeżeli", "Niewidzialna armia" (ale czy i ten utwór ostatnio trochę się nie kurzył), "Zostaw to", "On jest tu". Jakkolwiek słyszałem to już wiele razy, myślę, że "On jest tu" jest właściwym utworem do kończenia koncertów - ze spokojną zwrotką kończącą i z mocnym motywem granym na perkusji na tle łagodnej gitary. Myślę, że nie muszę pisać, w których utworach pojawiły się wstawki reggae.
Jarosławiec jest dziwnym miejscem na koncert Armii. Scena stała raczej na uboczu, na które wczasowicze nie za często się zapuszczają. Między sceną a publicznością rozciągał się szeroki pas ziemi. W tle widać było - koncert odbył się chyba na jakiejś górce - rozległy i zróżnicowany krajobraz, oczywiście z migoczącą w półmroku na czerwono elektrownią wiatrową. W miarę jak się ściemniało robiło się też coraz zimniej, wiatr od morza wiał zimnem po karku. Nie wiem, jak wyglądała promocja, ale niewielka liczba osób mogła wynikać po prostu z tego, że w miejscowościach wypoczynkowych lepiej przyjmuje się lekka muzyka dla mas. Po ulicach miasteczka gęste tłumy spacerowały w jedną i w drugą stronę, a pod sceną nie było prawie nikogo. Ludzie, którzy jeżdżą nad morze, nie słuchają Armii. Wśród obecnych znalazła się niewielka - nawet na tle i tak nielicznej publiczności - grupa osób, w większości chyba w wieku szkolnym, o podejściu zbliżonym do staroświeckich punków. Pewnie im też się podobało. Zero kontynuacji klimatów z "Podróży na wschód", a jeśli chodzi o muzykę instrumentalną, ta była oparta na ciężkich riffach i mocnym rytmie, więc nie było żadnych partii, które mogliby wulgarnie zakrzyczeć.
_________________ Czuję tu zapach chrześcijanina
|