Muminek szedł betonowym bulwarem wzdłuż Dużej Rzeki. Szedł wolno. Uważnie i uroczyście. Od kilku dni ciepłe wiatry wywiewały śnieg ze wszystkich otwartych przestrzeni. Z całą pewnością zima cofała się gdzieś w daleką północ. Muminek postanowił przejść się choć trochę jej śladami.
Patrzył na niebo jak beton i na wodę jak niebo, tyle że bardziej pomarszczoną, szybciej płynącą i z kaczkami zamiast mew. Patrzył też na ostatnie wąskie pasmo lodu, które jeszcze trzymało się brzegu. Wyglądało jak jasny skrawek paznokcia. Tylko na co taki rzeczny palec mógłby wskazywać? Pewnie na suchą trawę, która miała fantazję trwać sobie między taflą rzeki a chodnikiem.
Ciekawe, co powiedziałby Włóczykij, gdyby go spytać, czy jemu też te płowe kępy, przypominające sierść jakiegoś tajemniczego i mądrego stworzenia, kojarzą się z sepią DUCHA? Włóczykij jeszcze nie wrócił. Śledził teraz pewnie klucze dzikich gęsi sunące przez niebo i podglądał pierwsze czajki. Ale może już za kilka tygodni? Muminek jednak wiedział, że jego przyjaciel nie odpowiedziałby na to pytanie. Wyciągnąłby tylko harmonijkę i zagrał kilka taktów „Krótkiej formy czadowej” albo „Saluto”. Dla niego nawet LEGENDA była metalową zdradą.
O tym zaś lepiej byłoby nie wspominać przy Ryjku. Dla niego nie liczyło się nic poza LEGENDĄ. Dostał kiedyś od bogatej ciotki oryginalny winyl z Izabelina i czekał teraz aż będzie go wreszcie mógł sprzedać za niebotyczną cenę.
Małej Mi też nie warto pytać. Ona zawsze głosowała na TRIODANTE. Jej ulubioną zabawą było włączanie „Wyludniacza” niczego niespodziewającym się Filifionkom i Gapsom i obserwowanie wyrazu ich twarzy, gdy dzwonki przechodzą w riff, który przypominał jej zawsze rozzłoszczonego słonia skrzyżowanego z jeszcze bardziej rozzłoszczonym jeżem.
A Mamusia zawsze najbardziej lubiła DROGĘ. Jej wzrok uciekał gdzieś daleko, jakby w stronę morza, za każdym razem, gdy słychać było słowa więdną kwiaty pól albo rodzimy dzieci.
A Panna Migotka jakąkolwiek uwagę przywiązywała właściwie tylko do POCAŁUNKU MONGOLSKIEGO KSIĘCIA. Muminkowi robiło się trochę ciepło na pyszczku, gdy o tym myślał, bo podejrzewał, że to zasługa samego tytułu.
Trzeba było więc pyszczek ochłodzić. Muminek uniósł go trochę i podetknął pod zachodni akurat wiatr. Dzięki temu wyczuł nagle estragonowy zapach elektryczności. Hatifnaty! No tak, ale im w głowie jedynie ULTIMA THULE.
Można by jeszcze spróbować z Wujem Trujem, ale ten tylko wciąż powtarzał, że jest już stary, dawno po czterdziestce i jeśli już coś nawet włączał, to DER PROZESS.
A Tatuś upodobał sobie FREAKA. Dużo tam języka angielskiego, co sprawiało, że przypominał sobie młodość – szmuglowaną whisky i puszkę po kawie, w której mieszkał Wiercipiętek.
Była jeszcze Too-tiki, chociaż prawie na pewno zainteresowana była przede wszystkim TONIĄ. Właściwie nie bardzo było wiadomo, dlaczego. Nigdy nie odpowiedziała wprost na to pytanie. Śpiewała tylko swoje dziwne piosenki o chromatyce emocjonalnej. Muminek podejrzewał, że ma to wszystko coś wspólnego z zimą. I może z tym, że końcówka „Pustego okna” bardzo przypomina Toola, co się przecież zaczyna tak samo jak Too-tiki.
Tak, to może chociaż Piżmowiec? Pewnie zacząłby tłumaczyć, że to wszystko trzeba dokładnie przeanalizować, a nie można analizować, jeśli się nie wyrzuci czegoś zbędnego. Ale cóżby to mogło być spośród tych:
„Inaczej niż zwykle”, „Soul Side Story”, „Bracia Bum”, „Pięknoręki”, „Bóg jest Miłością”, „Pieśnią moją jest Pan”, „Duch wieje przez świat”, „Piosenka po nic”, „Marność”, „Łapacze wiatru”, „On jest tu, On żyje”?
Głosujmy! A potem się policzy, wywali utwór z największą liczbą głosów i zrobi odcinek następny.
Surwajwor wrócił!
_________________ [..  .]
|