Niespodziewany koncert w bardzo ciężkich dla mnie okolicznościach. 8 kilometrów od domu, jak prezent, plaster na smutek.
Kamieniec, ładna miejscowość ze starymi murami i majestatyczną strażnicą. Byłam tam może 3 razy, jakoś nie po drodze. Wystarczyło wjechać żeby zobaczyć już z daleka że to tu. Wypogodziło się akurat i na zielonej polanie pośrodku wsi pięknie zaświeciła armijna rozeta. Nie wiem skąd tylu ludzi zebrało się pod sceną, widok ich cieszył serce. Na scenę wyszedł ksiądz (ars veritas, organizacja katolicka) i z zadziwiającym entuzjazmem zapowiedział występ ukochanego zespołu, z którym wychował się od dzieciństwa. Brava i vivaty od starych długowłosych, brodatych i wyłysiałych tygrysów.
Armia wyszła bez Budzego, na początek utwór instrumentalny. Potem Tom wstał leniwie z krzesła gdzie siedział z boku i całą parą ryknęła Legenda. Niosło się wspaniale po całej okolicy, odbijało od wozów strażackich i drzew aż do nieba.
Znad ziemi podniosły się jakieś opary bagienne, a wraz z nimi stada komarów. Patrzyłam na małe dzieci siedzące na wzniesieniu z prawej strony, na nastolatków zasłuchanych pod sceną, na miejscowych, pewnie przypadkowych gości. Słuchali i tańczyli, a niektórzy z niebywałym wręcz zapałem
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Po podróży na wschód i niezwyciężonym Budzy podziękował i zeszli ze sceny na chwilę. Wtedy odwróciłam się i spojrzałam na mojego 22-letniego syna rapera. Stał zachwycony, uśmiechnięty i klaskał co sił! Znał wszystkie kawałki z domu, ale co live to wiadomo - sound, bas, waltornia a wszystko to pod niebem. Przejmująco brzmiało nawoływanie Roberta, Stopy i Sławka prosto w chmury.
Gdy wyszli zagrać drugą część, powietrze już szarzało i scena zaświeciła na czerwono. Inaczej niż zwykle, Zły porucznik rozpczęty przerażającym KIASZ! Statek burz, soul side story, On jest tu...dokładnie nie pamiętam!
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Potem zeszli znów uśmiechnięci wszyscy, nawet Kuba, żeby po dłuższej chwili wrócić bo czekaliśmy dalej pośród tego bagiennego wieczoru. Tom powiedział - widzę że nikomu nie spieszy się do domu! I nagle - Jestem drzewo jestem ptak, Jeżeli, Aquirre. Jakby czas się cofnął o 30 lat!
Po koncercie rozmowy, basista serdeczmy jak zwykle, zapowiedział nam koncert w Tychach na początku grudnia. Tom zszedł po kamiennych schodkach, oblegliśmy go z płytami, zdjęciami i bez, żeby tylko postać chwilę i nacieszyć się swoją obecnością. To tak niewiele, a znaczy coraz więcej.
Duch w narodzie nie ginie! Z pozdrowieniami, wciąż jeszcze anastazja