Kwiecień 2024, odyseja kosmiczna.
Na początek miesiąca niespodzianka ze strony teściowej, która położyła się spać i umarła. Dzień wcześniej w rozmowie telefonicznej opowiadała wesoło jak jej minął tydzień i pożegnała się słowami: no cóż, będziemy kończyć. Podróż na pogrzeb w szaleństwie dusz, a po tygodniu w Wiatraku 2Tm2,3 - jak kojący widok kwitnącego drzewa.
A teraz Armia. Jadę sobie sama, pochmurny wieczór, kropi deszcz. Dojeżdżam do klubu Wiatrak i widzę nabity parking, i długą kolejka przed bramą. Skręcam więc pogodnie w lewo i jak to zwykle bywa parkuję na pustym parkingu, płatnym bez żadnego ciecia.
To jest ten moment! Już czekając na zmianę świateł czuję pod mostkiem przestawiającą się zwrotnicę - tryb radość! Stanie w tej kolejce to sama przyjemność, nie myślę nawet o tym że wszyscy wchodzą za okazaniem biletu którego nie mam, to drobiazg do nadrobienia. Jeszcze pokaz torebki u łysego belzebuba i jestem w środku. Półmrok co pozwala wtopić się w tło i świetliste ornamenty bordo wysoko na ścianach. Dead can dance z głośników - Spiritchaser? Serpen's egg? Nad sceną wyczekany witraż w oślepiającej czerwieni. Trochę nęka tą czerwienią przez cały koncert. Siadam przy drewnianej ławie i raptem przypomina mi się post kumpeli na fb, napisany 3 dni później.
"Chciałam też powiedzieć o tym, o czym mówi fizyka kwantowa, że kiedy rozstajemy się to nadal mamy z sobą kontakt, takie nierozerwalne stany splątane. Gdzieś tam nasze myślu, wspomnienia, emocje się spotykają, gdzieś tam gdzie nasz umysł nie ma dostępu."
Nagle witam się serdecznie z pewną nauczycielką, w której pewnie prędzej zobaczyłabym folder Itaki, a teraz rozmawiamy fejstufejs, po chwili ginąc w tłumie. Ktoś naciska klamkę i otwiera drzwi zamknięte na amen. Palę tam e-fajkę, siedząc na odwróconej skrzyni. Zapach świeżej zieleni w wilgotnym powietrzu.
Staję pod sceną gdzieś tak w trzecim rzędzie i wpadam w intro, tracąc głowę do tego stopnia że wyciągam komórkę aby to nagrać, zamiast słuchać i patrzeć. Po chwili do zespołu dołącza Tom i w błysku jasnych świareł słyszę gitary hej szarejwiary, a na arenę wbiega z boku stado dzikich żubrów w osobie oszalałego fanna. Dostaję z łokcia i lecę, widząc już tylko głowy i buty jak w młynku do pieprzu . Rozsądnie jak zawsze zatrzymuję się w locie by sprawdzić czy sprzęt cały. Jest! nie ma potrzeby toczyć się dalej bo już grają, ustalmy współrzędne. Tom wita się przyjaźnie pośród obłędu. Kolejny kadr. Zespół cały w uśmiechach gra pierwszą płytę Armii, z lekkością jakiej się nie spodziewałam. Są to utwory- klucze, ktorych w większości nigdy nie słyszałam na żywo, z wyjątkiem konceru w Jarocinie, 437 lat temu. Ale wtedy ze strachu wolałam zostać na kocu daleko z tyłu. Wojny bez łez. W niczyjej sprawie. Nigdzie teraz tutaj. Nic już nie przeszkodzi. Zostaw to. Spotykam samą siebie sprzed lat i głaszczę się po głowie z czułością. Dlaczego mnie wtedy nie było? Stoję raz z prawej, raz z lewej, a ze środka lecą iskry. Gdzie się nie odwrócę, widzę armijne koszulki i ten sam piękny trans w twarzach, a nie jest to piękno pierwszej młodości. Armia zagrała pierwszą płytę, mówi nagle Tomasz Budzyński i natychmiast lecimy dalej. Facet który prawdopodobnie połamał mi obie nogi wywija teraz prawie goły, przybija pionę z Tomem i walcuje po sali z podwiniętą podeszwą. Bombadil w locie!
Nie martwię się niczym i niczego nie wstydzę, żywy czy umarły niczego nie zmieni. Wiatr, wieje tam gdzie chce-- Kuba na flecie uspokaja zgromadzonych gości. Witraż świeci mocno i orientuję się że zespół zszedł ze sceny, bo cały wiatrak krzyczy ARMIA! a zanim się zdziwię są z powrotem.
Inaczej niż zwykle, dezorientacji nie ma, ktoś wybrany skanduje bezbłędnie do mikrofonu ostatnią frazę textu. Duch, Legenda, Triodante, Pocałunek. Sen nocy letniej przecinają gasnące głosy po nocy na wietrze. Stoję w mroku, nikt się temu nie dziwi.
Kolejny kadr. Scena znów pusta, po prawej otwarte drzwi. Drugi czy trzeci bis? Część wychodzi, idę na efajkę. Słyszę że grają. Idę! Nie wyrobiłam się dramatycznie? Najwyraźniej oni też bawią się dobrze, a pogłoski o kiepskim stanie wokalisty ktoś wyczytał z raportu pogotowia ratunkowego. A więc czwarty bis! Zostawmy na zewnątrz dodupizm i pospolitość!!! Totalne pomueszanie czasów, lat i form, i stanów zdrowotnych. Jak widać życie rozwija się po 60 tce i to w różnych kierunkach. Nie ma co fikać mając te 5 z przodu. Aquirre! Tyle się przypomina co nie da się zapomnieć! Moja kartka jest zapisana w 3/4, interesuje mnie puenta, trzeba na nią zasłużyć.
Tymxzasem żegnam się jak jak najlepiej potrafię, lekceważąc kolejkę pod sceną. Wciągam obolałe nogi do auta i jadę w ciemność i deszcz, myląc dzielnice własnego miasta, wyłączam radio i gadam do siebie. W końcu włączam nawigację aby mówił do mnie czyjś spokojny głos - za 150 metrów skręć w prawo. I skręcam.
|