Jak się niedawno okazało, były książki Singera, których nigdy wcześniej w Polsce nie wydano, a to dlatego, że nie były też tłumaczone na angielski, a większość Singera na polski tłumaczono z angielskiego, a nie z jidysz. Takie dwie książki: "Odwiedziny" i "Rudą Kejlę" znalazł święty Mikołaj, a ja rzeczoną Kejlę właśnie ukończyłem.
Jest w niej dużo typowego Singera: zamknięty świat Żydów ze wschodniej Europy (w tym przypadku - z Warszawy i to z ulicy Krochmalnej, gdzie mieszkali moi rodzice, gdy się urodziłem!), a także ich problemy z asymilacją czy w ogóle odnalezieniem się w świecie Zachodu (w tym przypadku - Nowy Jork). Dużo też jak zwykle nazw typu Jom Kipur, Rosz ha-szana, kadysz, jesziwa, bar micwa czy aguna, dla których jak zwykle utworzono z tyłu cały słowniczek. Z drugiej strony jest mocno inaczej, bo przedstawiony świat jest wyjątkowo pełen brudu i szumowin - pod względem ukazania przedwojennego półświatka bliżej mu chyba do "Króla" Twardocha, niż do klasycznego, dobrotliwego i nieco odrealnionego Singera.
Powieść jest bardzo dobra i przeczytałem z dużym zainteresowaniem, przyczepiłbym się tylko do mocno nieklarownej struktury - niby jest podzielona na rozdziały a nawet 3 części, ale w sposób, z którego w moim odczuciu nic nie wynika, żadna logika narracji. Główną bohaterką niby jest tytułowa Kejla, i jest, ale też czasem zupełnie od niej odchodzimy i wchodzimy w niezależny od niej świat trzech męskich bohaterów (no, raczej antybohaterów) - ogólnie w porządku, oni wszyscy są bardzo interesujący i współtworzą barwność świata przedstawionego, ale tytuł chyba niezbyt trafiony i to w jakiś sposób też odzwierciedla problem tej narracji, której jakby brakuje rytmu. Mamy wreszcie zakończenia baardzo otwarte - czy miało takie być, czy coś się tam pogubiło, jako że powieść była drukowana jako powieść w odcinkach?
Nie wiem, ale czuję, że to nie ostatni Singer przeczytany przeze mnie w tym roku!
_________________ ćrąży we mnie zła krew
|