Z niedoboru czasu utknęłam w połowie „Czerwonych dywanów”, więc na razie spiszę kilka wrażeń ogólnych o
Pieprzonym losie kataryniarza .
Interesująca konstrukcja - pozorny chaos, ale kolejne sceny wciągają coraz bardziej, stopniowo zakreślając większy, spójny krąg. Ziemkiewicza bystre oko i ostre pióro sprawiają, że pojawianie się kolejnych postaci nie męczy i nie powoduje nadmiernej konfuzji. Bardzo lubię takie przeplatanie scen (także w filmach - np. w „Magnolii”) - best momentem tego typu jest scena z Człowiekiem, Który Wiedział Wszystko. Co za odjazd

! Taka konstrukcja sprawia, że natychmiast po skończeniu ma się ochotę rozpocząć czytanie książki od początku.
Tematyka...polityka, oczywiście. I dużo więcej - patriotyzm.
Układ(y). Jednostka - system. Cynizm - idealizm....Ziemkiewicza, jak Koterskiego, również zbyt łatwo oskarża się o cynizm, moim zdaniem. Choć faktem jest, że w szczerość intencji pewnych środowisk trudno mu uwierzyć. I wtedy bywa on przez te właśnie środowiska o cynizm oskarżany - w rewanżu.
Media (trafnie i raczej niepochlebnie).
Przyjaźń i zdrada.
Miłość. Bardzo pięknie i prawdziwie.
Na przykład - o przedmiotach we wspólnym domu:
Cytat:
Tamten Robert nie lubił rzeczy. W balladach, których potrafił słuchać do rana, z ogniem w duszy, przy butelce gitarze i rozmowach o życiu, jego prorocy szydzili z rzeczy. Judzili, że być, a nie mieć, śmiali się z takich, co to marzą o telewizorze, meblach i małym fiacie i wyśpiewywali dziesiątki podobnych bzdur, a Tamten wierzył w to głęboko. (...)
Ale potem w życiu Tamtego pojawiła się Miłość i stopniowo przerastała go całego, aż zmieniła wszystko. (...) Te wszystkie rzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią, podtrzymywały ich płomień. Jeśli można czegoś nie utracić, nie zagubić w tym ciągłym wirowym ruchu obijających się o siebie atomów, w ciągłym pędzie i jazgocie, tylko wtedy, gdy nada się każdej ulotnej chwili gęstość i ciężar przedmiotu. (...)
A wtedy te wszystkie rzeczy zebrane wokół, drogocenne naczynia z życiodajnym płynem, ulewały miłosiernie odrobinę ze swego niewyczerpalnego zapasu, tłoczyły kropla po kropli leczniczą miksturę do żył, dopóki nie wypełniła go całkowicie, nie ukoiła bólu, nie zabliźniła delikatną błoną przyniesionych z Tamtego Świata ran.
I nie mógłby żyć bez tego. Oszalałby już dawno, umarł, spłonął i wysypał się czarnym próchnem ze skorupy ciała. Jakimiż głupcami byli prorocy Tamtego, jakimż głupcem był on sam, że wierzył im głęboko i z przejęciem. Czym byłby bez tego miejsca na Ziemi, czym byłby bez tych wszystkich rzeczy, przechowujących w sobie minione chwile? Tym, czym tylko może być człowiek odarty z rzeczy: śmieciem, rzucanym przez wiatr, zmiętym nieszczęściem, myślącą i cierpiącą trzciną. W najlepszym wypadku błędną iskrą.
Oraz o miłości
w ogóle:
Cytat:
Tamten nie mógł tego wiedzieć, czym jest prawdziwa miłość. Niczym z tego, co pokazują w filmach. Prawdziwa miłość odmienia cię całego i przestraja tak, że poza tą jedną, jedyną kobietą już nikt ani nic już dla ciebie nie istnieje. (...)
Jeszcze jedna rzecz, o której jego prorocy kłamali. Ci nieszczęśni, biedni ludzie, którzy obijają się o siebie w klatce życia i natychmiast odskakują, którzy wciąż próbują z kimś nowym,
I którzy tak mocno wierzą w swoje prawo do szczęścia i stale sobie powtarzają, jak bardzo im się ono należy - ci nieszczęśni ludzie nigdy go nie odnajdą. Będą próchnieć od środka, będą wmawiać sobie, że to, co mogą mieć, krótka rozkosz, przelotny nastrój, że to jest właśnie tym, czym być powinno - i nie będą mogli zrozumieć, co tracą i dlaczego. Może właśnie stąd tyle w ludziach szaleństwa; nikt ich nie nauczył, że szczęście nie bywa przynoszone podmuchem losu, że trzeba budować je codziennie z najdrobniejszych spraw, uśmiechów, zgromadzonych rzeczy i codziennych rytuałów. Że trzeba zakląć każdą szczęśliwą chwilę we wspólnym życiu, jak w krysztale, aby płonęła wiecznie. I że nie wolno słuchać fałszywych proroków miłości, którzy nigdy jej w życiu nie znaleźli i nie wiedzą, czym może i powinna ona być.
W tym kontekście wydźwięk „Ciała obcego” staje się jeszcze smutniejszy... Choć niczego nie zmienia - bohater „Ciała” zdaje sobie sprawę przecież, że poniósł klęskę - nawet jeśli to nie tylko jego wina. Co więcej - ta miłość nie skończyła się przecież...
To z miłości Robert czerpie siłę - kto wie, czy nie większą, niż posiadał Tamten Robert (bo jednak - choć z lustra spojrzały na niego oczy Tamtego - to nie jest powrót do tego samego stanu).
Obraz jest pesymistyczny w skali ogólnej, ale niekoniecznie - w skali indywidualnej - jak już pisał Bogus:
Bogus pisze:
Bo jest źle. Będzie jeszcze gorzej. Nic się nie da zrobić. Ale można funkcjonować tak, aby móc spojrzeć w lustro. I to jest zwycięstwo.
Dodałabym jeszcze, że w gruncie rzeczy Robert (prawdopodobne alter ego RAZa) jest romantykiem... Z lustra spojrzały na niego oczy Tamtego Roberta w momencie, w którym znalazł go wróg.... Taki, z którym on sam może walczyć - konkretny - nie tak wielki, jak wielka była wizja
stref - ale podobny do wroga, z którym walczył w PRLu. I powtórzyła się sytuacja dramatycznego wyboru. Poczucie wielkości chwili. Wcześniej - gdy po prostu pozytywistycznie pracował jako kataryniarz (fakt, że w cuchnącym świecie - ale ten świat pozostał takim także w finale powieści...), coś w nim zestarzało się i umarło. I to jest ciekawa sprawa, zważywszy na pozytywistyczną, pragmatyczną opcję patriotyczną, którą popiera Ziemkiewicz - felietonista. Mam jednak wrażenie, że ten głos słychać także - choć w innych ustach (chyba to były pominkowe usta Bolesława Prusa - jeśli dobrze kojarzę):
Cytat:
Honor nie jest wielkością biologiczną - nie pozwolił sobie przerwać starszy pan. - A życiem ludów rządzą te same prawa, co każdą żywą istotą. W każdym pokoleniu wyprowadzaliście bohaterów na rzeź, więc kto pozostał? Tchórze. I to jest naturalna samoobrona narodu. Jeśli straci nazbyt wiele krwi, kładzie się na płask i pozwala już zrobić ze sobą wszystko, byle tylko odtworzyć populację. Dzięki pokoleniom tchórzy przeżywa, jak Czesi po Białej Górze albo Francuzi po Verdun, i po jakimś czasie znowu zaczyna wydawać bohaterów. Chociaż - westchnął - bardziej by się przydało tutaj paru uczciwych księgowych.
Generalnie - bardzo mi się podobało. I czyta się świetnie. Czasami jest to opowieść rodem z miejskich klimatów w stylu „Złego” Tyrmanda (wątek Gumy, zadźganego w barze); a czasami - z klasycznego kryminału (finałowy suspense - Brzozowski i jego jedyna kataryniarska wada...). Dobre!