Dukaja lubię, więc zamachnąłem się wreszcie na jego parafrazę „Jądra Ciemności” – czyli „Serce mroku”. Jak to u Dukaja bywa często, pierwsza tercja to eksplozja imponującej fantazji, malowanie obrazu świata równie egzotycznego i obcego, co wrogiego, a dotyczy to również i głównego bohatera. Druga tercja – podróż do serca mroku – tu już autor zbytnio przyspiesza, zaczyna biec na skróty, ale jeszcze wciąga, interesuje, prowadzi. Tercja tercja trzecia, czyli finał jest (a u Dukaja to nagminne) ewidentnie zepsuty. Znakomity motyw szaleństwa został obrzezany, ba, wykastrowany przez autora, jakby świadomie nie miał ochoty go rozwijać, nie czuł się mocny na polu psychologii, więc nie pozwolił bohaterom zbyt dużo mówić, zmagać się, wytłumaczyć, wybrzmieć konfliktowi. Uciął spektakl zanim on się tak naprawdę zaczął. U Dukaja to częste – rozpędza maszynę i nagle ostro hamuje, zostawiając silnik na jałowym biegu. Uczciwie dodać należy, że Conrad robił podobnie, potrafił zapętlić szaleństwo bohaterów i potem ten węzeł gordyjski przeciąć ostrzem gwałtownej śmierci, jednak robił to sprawniej, bo nie brnął w barokowe obrazy świata, rysując scenerię ledwo kreską ciemną i monochromem. Dukaj serwuje nam imponujący teatr wydarzeń i w decydującej chwili wycofuje się za te dekoracje i rekwizyty, zostawiając mnie z uczuciem dość głębokiego niedosytu. Naobiecywał, pomiział, poszedł, nawet nie zadzwonił.
_________________ Andres Pedro Cristobal de Corteza
|