Cytat:
- To bożnica – rzekł pan.
Wiedziałem, że bożnica. Odwieźliśmy w czasie wojny, pod tę właśnie bożnicę, Szmulów z dziadkiem. I to tu właśnie po raz pierwszy stanęła moja stopa w mieście. Później zabrał mnie jeszcze dziadek ze trzy razy na jarmark, a jarmarki odbywały się w Rynku, i to było wszystko, co w mieście znałem, zanim już na stałe zamieszkaliśmy tutaj. Nie przyznałem mu się jednak, że wiem, zresztą nie oczekiwał tego ode mnie.
- Nie tak dawno jeszcze – znów rzekł, patrząc na te domy, nie domy, ciągnące się wzdłuż ulicy – mieszkali tutaj Żydzi. Pamiętasz Żydów?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, toteż zawahałem się czy mu powiedzieć, że pamiętam, czy nie, bo pomyślałem, że gdy mu powiem, tak, zapewne zada mi na następną lekcję, to napisz, co pamiętasz. I stanęła mi w oczach Sulka, a przecież o Sulce nie mógłbym mu napisać, bo co, że chodziła bez majtek? Lecz jeśli mu powiem, że nie pamiętam, też mi może zadać, to napisz, co nie pamiętasz, bo ze wszystkiego potrafił zadać. Na szczęście, jakby to pytanie kierował jedynie do własnej pamięci, wyciągnął też zaraz rękę w stronę tych domów i powiedział:
- Tam mieszkał Vogiel, szewc. A tam praczka Bajgiełe. A w tym Mosze Caruso. Tak go nazywali. Piękny miał głos, chociaż złodziej był.
Cytat:
Dał mi znak i przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Stanęliśmy w prześwicie między domami, na samym brzegu tego urywającego się wzgórza. Roztaczał się stąd widok na załom Wisły, na kościół Świętego Jakuba i dalej, na kościół Świętego Pawła z kępą wysokich drzew okalających przykościelny cmentarz, na rozliczne wzgórza, bliższe dalsze, najczęściej pokryte sadami, i na porozrzucane wśród tych sadów domy. Jakby przypadkiem wybrał z całej okolicy najbliższy sad, z białym domem pośrodku, na przeciwległym wzgórzu, od którego dzieliła nas jedynie głęboka, jaskrawozielona dolina, i powiedział:
- Popatrz na ten sad. Widzisz jak gęsto w nim od słońca? Jakby słońce szło między drzewami po ziemi. A tam kościół Świętego Jakuba, przesłonięty starymi lipami. Mówią, że jeszcze święty Jacek je sadził. Pójdziemy tam kiedyś. A może byłeś?
- Nie.
- To pójdziemy na którejś lekcji, jak będzie pogoda.
Już później byłem skłonny go podejrzewać, że musiał wtedy coś przeczuwać lub może miał dar rozpoznawania ludzkich przeznaczeń, bo w tym białym domu, w sadzie, na przeciwległym wzgórzu, mieszkała Anna, o czym nie mogłem jeszcze wiedzieć, a w kościele Świętego Jakuba odbył się nasz ślub, no, a przedtem najczęściej tutaj się umawialiśmy.
Muszę w tym miejscu powiedzieć, że znalezienie domu Anny było dla mnie największym przeżyciem. W książce, jak widać poniżej, wszystko zostało opisane, ale jednak się nie spodziewałem. Trochę nie zgadzało mi się wzgórze, bo wyobrażałem sobie okazalsze. Ale to pewnie przez to, że mieszkam tu gdzie mieszkam. No i pewnie drzewa porosły, na zdjęciu powyżej wiele zasłaniają.
Cytat:
To właśnie Anna rzuciła kiedyś myśl, że moglibyśmy się umawiać w kościele Świętego Jakuba, bo w razie deszczu czy zimna mielibyśmy dach nad głową, a poza tym mieszkała bliziutko, aby w dół przez wąwóz, prawie spod drzwi kościoła, a po wyjściu z wąwozu przez jaskrawozieloną dolinę, zabudowaną gdzieniegdzie domami, na lewo w górę ścieżką przez sad, gdzie na samym szczycie stał jej dom.
Cytat:
Ten dom był z doliny prawie niewidoczny, ledwo gdzieś tam prześwitywał przez sad, a w okresie kwitnienia drzew prawie stapiał się z ich białością, stając się wraz z całym wzgórzem jednym brzemiennym kwitnieniem. Za to z tego miejskiego wzgórza, na zapleczu Rynku, gdzie mnie pan wówczas przyprowadził i gdzie nieraz jeszcze potem mnie przyprowadzał, widać go było jak z lotu ptaka. I wydawał się być tak bliziuteńko, że niemal w zasięgu ręki.
Cytat:
Szliśmy z Anną ścieżką przez ten sad, między nabrzmiałymi od owoców drzewami, popołudniowe, ostre słońce podświetlało te drzewa jak gdyby od ziemi, wyjaskrawiając każdą gałązkę i każdy owoc osobno.
(…)
Anna szła przede mną, jedną ręką podtrzymując swoją białą suknię, żeby nie uszargać jej dołem po trawie lub nie zaczepić o jakąś spadłą gałązkę, drugą wspierała się na mojej dłoni, który szedłem tuż za nią. Za nami gęsiego, jako że wąskość ścieżki nie pozwalała choćby dwojgu iść obok siebie, szli długim szeregiem, wśród głośnych rozmów i śmiechów, weselni goście, przetykani drzewami, ginący wśród obwisłych do ziemi, ciężkich od owoców koron, to wyłaniający się spośród nich, znów ginący, a na szarym końcu, odstając trochę od innych, podreptywały panny Ponckie, Ewelina, za nią Róża czy może odwrotnie.
(…)
Cytat:
Anna spętana w długą suknię i tak samo na wysokich obcasach, raz po raz udawała, że potyka się i odwracając ku mnie swoje wielkie roześmiane oczy, prosiła z udawanym wyrzutem:
- Trzymaj mnie mocniej. Chcesz żebym upadła?
W pewnej chwili, wypuszczając z ręki suknię, zerwała napływające na nas niziuteńko, jakby na przygiętej przez kogoś gałązce, jabłko i podtykając mi je pod usta, powiedziała:
- Ugryź. Nie musimy być tacy poważni. To przecież nasz ślub.
Więc ugryzłem kawałek tego jabłka z jej ręki, a następnie ona wbiła w nie swe białe, uśmiechnięte zęby, aż zachrzęściło, i jedząc to jabłko z radosną zachłannością, odwracała za każdym ugryzieniem te swoje wielkie uśmiechnięte oczy ku mnie. I wśród tych przez ramię posyłanych mi przez nią raz po raz uśmiechów zniknęliśmy w wąwozie prowadzącym do kościoła, niczym poza brzegiem fotografii, a za nami zaczęli znikać weselni goście i na samym końcu w swych szerokoskrzydłych kapeluszach zniknęły panny Ponckie, zamykając ów widok z tego miejskiego wzgórza.
Jeszcze ganek opuszczonego "domu Anny". Dziwnie mi tam było, tak książkowo, jak i zwyczajnie - wszystko w związku z przemijaniem.
I widok na tę okolicę, ale ze szczytu Bramy Opatowskiej (pozdro Joon
). Tu nawet lepiej widać wszystko: i kościół, i dom z sadem (dach z dwoma kominami wystaje śpośród drzew) i wejście do wąwozu, a nawet, wspomniane przez Mysliwskiego, zakole Wisły.