Przeczytałem w ubiegłym roku owiany tajemnicami i domysłami "Tajny dziennik" (i będącą niejako suplementem doń - książkę "Człowiek Miron" T.Sobolewskiego).
Mam mieszaninę odczuć po tej lekturze. Z jednej strony dziennik mojego ulubionego poety, pełen niewstrzymywanych (bo tajnych) obserwacji i opinii - a jednak męczyłem to przez miesiąc czy nawet dłużej. Z drugiej strony - bezcenna rzecz dla zrozumienia kontekstu bardzo wielu wierszy Białoszewskiego, wielu mrugnięć okiem/smaczków/odniesień, które do tej pory mi umykały. O samej poezji napiszę - mam nadzieję - w tym wątku kiedy indziej, teraz o samym dzienniku.
Ciekawych informacji dostarcza o samym autorze. Białoszewski nie miał specjalnych tendencji do autokreacji czy tworzenia wizerunku, choć siłą rzeczy jako artysta nie był zupełnie ich pozbawiony. Ale w "Tajnym dzienniku" nie przejmuje się już zupełnie. Stąd z książki wyłania się obraz w sumie niespecjalnie sympatyczny. Białoszewski jawi się tu jako duże, rozpieszczone przez otoczenie dziecko, które stan rozpieszczenia przyjmuje jako naturalny. Bez wstydu wydaje się mówić otoczeniu - no co, jestem poetą: nie umiem gotować, nie chcę sprzątać i prać, śpię w dzień, w nocy odwiedzam znajomych - bierzecie mnie takiego? Jest biernie ekspansywny, jak nie - to nie. Ale jak tak - to wpadnę czasem o trzeciej w nocy. Albo umyjcie mi podłogę. Albo przepiszcie mi wiersze na maszynie, zapłacę.
Ale z drugiej strony te wszystkie dziwności są rekompensowane przez swoisty wampiryzm poety. Poety, który karmi się codziennością. I przez to ma przymus i nawyk słuchania. Bo z tego bierze się spora część jego poezji. Białoszewski zatem - co podkreślają niemal wszyscy jego dawni znajomi - był cierpliwym i wytrwałym słuchaczem. Być może wycinkowym, być może słuchał piąte przez dziesiąte bo zapamiętaną frazę już obrabiał w głowie - ale jednak. A ludzie doceniają i lubią gdy się ich słucha.
Wyłania się tu ciekawy obraz człowieka, któremu - jak każdemu artyście - zależy na uznaniu i docenieniu, ale który właściwie nic albo niewiele musi robić by je osiągnąć, bo to mu wychodzi samo przez się. Człowiek, który nie kreuje się na ciekawszego niż jest - a bywa skrajnie szary i nieciekawy- a gdy już chce się od niego odejść nagle błyska czymś, co sprawia że jednak się zostaje.
Dwie jeszcze ciekawe rzeczy wyłaniają się z "Tajnego Dziennika". Pierwsze to oswajanie ze starością. Dziennikowy Białoszewski to już nie tamten Miron z Teatru Osobnego, trzydziestoparoletni szczupak w oparach dymu z papierosa. To, nazwijmy rzecz po imieniu, opasły dziad ze sztucznymi zębami, po zawale i z zadyszką na każdym piętrze. Widać, że mu to ciąży, a jednocześnie przyjmuje ze swoistą bierną pogodą ducha. Wszystko na zasadzie - "maksymalnie udana egzystencja" czyli najwidoczniej jest najlepiej jak być może, nawet jak może być już tylko tak.
Druga - bardzo ciekawe obserwacje artystycznego (pół)światka. Większość znajomych Białoszewskiego to artyści lub ludzie mający takież ambicje. Niemal wszyscy już dziś zapomniani, słusznie lub nie (w wielu przypadkach ewidentnie jednak widać, że więcej w nich jest gadania i autokreacji niż działania). Białoszewski odnosi się do nich przyjaźnie jako do ludzi, ale niemal zupełnie obojętnie do ich dzieł. Coś tam wspomni, że Le. maluje, albo Lu rzeźbi ale generalnie ma raczej to w nosie. Interesuje go to o tyle o ile zahacza o jego refleksje, odbicia, "mylne wzruszenia", w efekcie wiersze.
Jest jeszcze jedno środowisko - artyści z wyższej półki, z którymi Białoszewski przebywa czasem na sponsorowanych przez państwo swoistych wakacjach w Domu Artysty. Tu z kolei widać zblatowanie, stagnację i brak tlenu. Całe środowisko siedzi całymi dniami - jak paniska, z obsługą posiłkową i sprzątaniową - nudzi się, podnieca własnymi arcydziełami sprzed 40 lat, przypomina dawne waśnie... Wszystko przypomina ciepły grajdoł, skwapliwie hodowany przez rządzących luminarzy, tacy artyści byli dla władzy najbezpieczniejsi. Białoszewski jest tu trochę obok - z czym się już wszyscy jakby pogodzili. Wiele rozmów go nudzi, więc wychodzi i spaceruje - ale też nie wyjeżdża. To trochę jak jego stosunek do PRL, będący dla zewnętrznego obserwatora kolejnym potwierdzeniem postawy na bierniaka a co najwyżej oporu polegającego na wycofaniu się gdy to umożliwi to pisać dalej.
Ciekawa pozycja, interesująca i odpychająca jednocześnie. Pewnie jeszcze tu do niej wrócę.
_________________ czasy mamy jakieś dziwne głupcy wszystko ogołocą chciałoby się kogoś kopnąć kogoś kopnąć - ale po co
|