no i teraz będą dwie moje ulubione - i to z tego samego roku!
Niesamowity dwór *****Już na wysokości czwartego albumu bardzo ciekawy wyłom w dyskografii. Nie pamiętam niektórych późniejszych rzeczy z klasycznej dwunastki, ale przynajmniej z pierwszej dziewiątki jest to jedyna pozycja, która rozgrywa się nie podczas letnich wakacji, tylko w listopadzie i grudniu. Tym razem nie wystąpili ani flagowi harcerze (Tell + Oko + Wiewiórka) ani żadni inni, pojawił się za to po raz pierwszy Waldemar Batura, najbardziej pamiętny przeciwnik Pana Samochodzika w całej serii. W ogóle bohaterów tutaj jakby mniej z uwagi na pewną stabilność miejsca akcji, ale jak zwykle, od uroczej (jak się później okazuje - parszywo uroczej) panny Marysi po kierownika ośrodka wczasowego Wasiaka, są bardzo przekonująco narysowani. A do tego bardzo dorzecznie rozmieszczeni across plan akcji - u wierzchołka piramidy mamy bardzo ciekawą pod względem chemicznym relację Samochodzik - panna Wierzchoń (słyszy głosy) - Bigos, która jest z dołu podminowywana przez obowiązkową femme fatale Marysię, ale też przez dzieciaki z podstawówki, a z góry przez dyrektora Marczaka, niżej jest klika przestępcza ze światowym posmakiem samochodu valcone, a jeszcze pod spodem miejscowi. Można było z tego zrobić niezły Teatr Telewizji.
Ale największy walor "Niesamowitego dworu" polega w mojej opinii na tym, że - paradoksalnie - mimo posępnego tła dworu i ogrodu w Janówce i depresyjnej pory roku pogłebianej przez działania grupy przestępczej mieszającej w głowach bohaterów przez pierwsze kilka rozdziałów - jest to zdecydowanie najweselsza książka w serii. Humor rozgrywa się na trzech poziomach: bohaterów (tu prym wiedzie kolega Bigos - domorosły hipis z polepionymi kłakami), dialogów i odautorskich komentarzy. Obytrzy w pełni zadowalają moje wykrzywione potrzeby do tego stopnia, że wczoraj parskałem śmiechem jak młokos w autobusie podczytując smakowite kąski... Aż jeden przepiszę:
- Pan miał w szkole kłopoty? - podchwyciła panna Wierzchoń, jakby ta sprawa była dla niej szczególnie ważna.
- A pani?
- Byłam zawsze najlepszą uczennicą - oświadczyla z dumą.
- Z powodu "Eneidy" dostałem dwóję od łacinnika. Z matematyki ledwo jechałem na trojkach. To samo z polskiego i historii. Matury o mało nie oblałem przez niedostateczny z geografii - kłamałem na potęgę, bo wielką frajdę sprawiał mi wyraz pogardy, który pojawił się na buzi panny Wierzchoń.
Pod koniec tej rozmowy zjawił się przy nas kolega Bigos.
- Ja również w szkole nie byłem orłem - powiedział takim tonem, jakby dawał nam do zrozumienia: "Nie byłem orłem, a jednak stałem się Einsteinem."Kulminacyjnym punktem fabuły (choć nie intrygi) jest seans spirytystyczny, który jest absolutną perełką w bogatej samochodzikowej dyskografii. Przaśny okultyzm a la PRL, duch Greka "Annopulosa", sardoniczne dogadywanie uczestników i to wszystko zakończone idiotycznym "fortelem" Bigosa, który śpiewa wymyśloną na pniu piosenkę mającą odstraszyć przestępców (z Siorą sobie ją często śpiewaliśmy przy różnych okazjach). Wczoraj też odkryłem pomniejszy klejnocik, kolega Bigos zbywa dzieciaki z ich zaproszeniem na szkolne przedstawienie "Balladyny":
- Nie jesteśmy dziećmi - oburzył się Antek, dotknięty do żywego uwagą panny Wierzchoń.
- A tak , tak, wiemy - łaskawie zgodził się Bigos. - Nie ma się o co obrażać. W końcu każdy człowiek, nawet dorosły, jest czyimś dzieckiem. Nie kłopoczcie się. Jak tylko pan kustosz powróci do dworu, natychmiast wręczymy mu zaproszenie. Przypuszczam, że pójdzie na przedstawienie. Jeśli chodzi o jego osobę, nic mnie już nie zdziwi. Być może uwielbia szkolne przedstawienia, a nade wszystko zachwyca go "Balladyna" w wykonaniu młodzieży z Janowa. A teraz wracajcie do domu i przyjmijcie od nas podziękowanie za zaproszenie, z którego niestety nie skorzystamy z braku... - zastanowił się - wolnego czasu.Ani śmichy, ani chichy nie przeszkadzają TAJEMNICY i nie burzą uroczystego szwungstu samej zagadki. (Tutaj można wspomnieć, że mniej jest w tej książce PRZYGODY, ale spokojnie, następna pozycja w dyskografii nadrobi to z nawiązką). Intryga jest przeprowadzona zgrabnie, a rozwiązanie nie rozczarowuje. Akcja się lekko rozłazi w momencie uwięzienia Samochodzika w podziemiach, ale to malutki prztyczek.
Pamiętam, że za dzieciaka ten album podobał mi się mniej niż Księga Strachów, bo nie byłem w stanie objąć jego wielowarstwic. Teraz chyba najchętniej wracam do tego i oczywiście następnego.
Miejmy nadzieję, że jak najmniej osób widziało szkaradną ekranizację tego dzieła. Fuj! Ekscentryczny dans...
A do książki bardzo zachęca.
Stówą, panie kustosz!
A, jeszcze jedna rzecz - akcja powieści rozgrywa się w roku 1967. Jasne jasne, wszystko wiadomo, ale jednak zastanowiło mnie to jak to możliwe, że Niesamowity dwór jest tak daleko od szeroko pojętej psychodelii, że aż strach
A może jednak nie było żadnego "lata miłości?"