Leszek83 pisze:
Mała refleksja po lekturze Bakakaj Gombrowicza i nie tylko.
Serdeczne dzięki!
A ja uporałem się z kolejnym tomiszczem. I załączam poniżej garść refleksji notowanych chwilkę po zakończeniu trwającej trzy tygodnie lektury.
Jerzy Giedroyc, Witold Gombrowicz, "Listy 1950-1969", Warszawa 2006
A przypadkowo w ręce trafiła mi ta pozycja. Prawdę mówiąc, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że coś takiego istnieje. Tzn. można było założyć ten byt, ale myślałem, że on wciśnięty w jakąś zbiorową korespondencję. No ale okazało się, że istnieje samodzielnie i na dodatek jest bardzo ciekawe, dla kogoś, kto chce wniknąć w świat Gombrowicza (ale pewnie i Giedroyca) nie tylko poprzez dzieła o charakterze stricte literackim.
Gombrowicz nie był wybitnym epistolografem. Pisał listy, bo musiał. Musiał kontaktować się ze światem, musiał załatwiać sprawy wydawnicze, ale był to przymus, a nie przyjemność. Forma listu mogła mu doskwierać z jednego zasadniczego powodu: odbiorca był jeden, a to zawężało siłę jego działania, było niezgodne z jego programem. On, geniusz, pragnął, by czytali go wszyscy i wszędzie, a nie tylko wybrani. Dzięki jednak tym listom, a jest ich grubo ponad 700, wyłania się obraz Gombrowicza jakiego właściwie nie znałem.
Panowie nawiązali korespondencję w 1950 roku. Gombrowicz szukał wtedy wydawcy dla swojego "Ślubu" i "Trans-Atlantyku". Był biednym urzędnikiem bankowym, który co prawda doprowadził do przetłumaczenia "Ferdydurke" na hiszpański, ale grono jego odbiorców było niezwykle ograniczone. Wtedy trafił na redaktora "Kultury". Był to początek długoletniej współpracy usianej różnymi problemami. W swoich listach do Giedroyca Gombrowicz jest bardzo konkretny. Nastawiony jest na siebie, na swoje cele, ale robi to w taki sposób, żeby odbiorca nie czuł się wykluczony z całej tej historii. Znamienne jest rozpoczęcie "Dziennika" silnym akcentem, który postawił "ja" w centrum. Tak jest tutaj, tak jest w całym dorobku tego pisarza. Redaktorze, masz do dyspozycji mnie, geniusza, wykorzystaj to. Co ciekawe, można zauważyć w tej korespondencji momenty, które okazały się niezwykle ważne w biografiach obu panów. Również tutaj rodzi się pomysł "Dziennika", kiedy Giedroyc stwierdza, że taka "jest to forma wymarzona dla pana". Dzieło zaczyna powstawać, teksty spływają, a listy wypełnione bywają różnymi nieporozumieniami. A to gdzieś przesyłka się zawieruszyła, a to poszła inna kolejność materiałów, czasem zaszwankowała korekta, a to Gombrowicz jest oburzony, że Giedroyc kręci nosem na jakość tekstu. W tej wymianie epistolarnej również ścierają się programy obu panów. Gombro prze na siebie, redaktor miewa jednak często inne cele. Tutaj też możemy obserwować przygody wydawnicze, możemy zobaczyć, jak trudnym współpracownikiem był Gombrowicz. Setki poprawek różnych tekstów, ciągła mania własnej wielkości, upominanie się o finanse, które Giedroyc zawsze mu gwarantował (nie tylko na polach płatności za teksty, ale również wstawiał się w różnego rodzaju fundacjach, czy u osób władnych, żeby stypendia szły konkretnie do Gombrowicza). Problem pieniędzy należałoby omówić szerzej. Giedroyc pielęgnuje Gombrowicza, wykorzystuje swoje znajomości, ułatwia pisarzowi bytność w kraju i w Europie, ale nie daje mu wejść na swoją głowę. Czuć szacunek, ale nie odbywa się to za wszelką cenę. Co ciekawe Gombrowicz nie odwzajemnia się jakimkolwiek zainteresowaniem "Kulturą", to pismo traktuje instrumentalnie, jako arenę dla samego siebie. Wychodzi tutaj sporo smaczków. Przykładowo pisarz irytuje się, że w pewnych tekstach Miłosz i on wymieniani są zawsze w kolejności, która pierwszeństwo daje późniejszemu nobliście.
Listy odzwierciedlają również ducha czasów. Obie osoby są jak sejsmografy, wyłapują tąpnięcia bądź to krajowe, bądź emigracyjne, interpretują je, omawiają plany działań, spierają się. Oczywiście w tle jest to co najistotniejsze, twórczość Gombrowicza. Bardzo mocne są fragmenty dotyczące finansów. Doświadczony biedą Gombrowicz prze ostro, wielokrotnie napada na Giedroyca, choć faktycznych ku temu powodów nie ma. Później, gdy jego sytuacja się już nieco ustatkowała, również bywał w tych tematach nieprzyjemny. Zarzucał redaktorowi, że jego pismo ciągnie on, choć zapominał o tym, że wielokrotnie to właśnie ze strony "Kultury" szła pierwsza pomoc, że bezdochodowe wydania Instytutu Literackiego sprawiły, że wiele osób się zetknęło z jego twórczością... Giedroyc znosił to godnie, choć jasno stawiał swoje argumenty. Podczas lektury można się wielokrotnie zirytować postawą pisarza. Na usta cisną się tylko mocne i dosadne słowa. Wypadałoby to okrasić garścią cytatów, ale proszę mi wybaczyć lenistwo...
Korespondencja Gombrowicza i Giedroyca to pozycja znacznie cenniejsza niż "Kronos". Zdecydowanie odkrywamy tutaj kulisy tego, co działo się chociażby w "Dziennikach", jest to coś, co można nazwać jakimiś komentarzami do "Dziennika" właśnie.
W tekście znajduje się kilka informacji i sądów, które wyszarpnąłem ze wstępu pióra Andrzeja Stanisława Kowalczyka.