Nienacki i Niziurski, jak Mickiewicz i Słowacki

wielcy rywale (ciekaw jestem czy utrzymywali prywatne relacje?).
O zaletach Niziurskiego będę pisał w odpowiednim wątku, tu spróbuję trochę pochwalić tego drugiego. Ale wiele tego nie będzie.
Właśnie poprzez kontrast z Niziurem, którego styl pisania bardzo tę młodość czy nawet hm... młodzieżowość tak naturalnie wyciągał, to było wiarygodne. A u Nienackiego - jakby się nie starał - to wszystko było dla mnie niewiarygodne, trochę sztuczne, wysilone.
O Winnetou
Gero pisze:
Inna pod następującym względem: nie ma w niej m ł o d o ś c i
Generalnie bardziej czy mniej zaznaczone odczucia miałem przy wszystkich samochodzikowych książkach Nienackiego. U Niziura byłem zasysany przez przygodę bez żadnych przeszkód, tu czasem wyobrażałem sobie Pana Pisarza W Średnim Wieku, któryw kapciach przy kubku kawy stuka w maszynę.
No ale dobrze - przeczytałem większość "Samochodzików", no bo jakiż to był wielki wybór w latach 80-tych... Większości z nich nie pamiętam w ogóle. Jeśli już coś przez mgłę to ogólny zapach PRL, przesączający się pomimo wakacyjnych dekoracji (dyrektor Marczak!).
Wybija się dla mnie z tych wszystkich części
"Niesamowity dwór" - jedyna część cyklu do której z przyjemnością wracałem.
Tak jak Gero wspomniał: ciekawie zarysowana jest relacja w trójkącie panna Wierzchoń - Bigos - Samochodzik, w którym zawierane są zmienne sojusze (zawsze miałem pewną słabość do Bigosa, do dziś martwię się jak mu tam idzie pod batem Wierzchoniowej). Ponadto całkiem sprawnym piórem Nienacki zarysowuje porę roku, w której toczy się akcja. Te mgły, gołe drzewa, wiatry, duża część akcji dzieje się w ciemnościach... Do tego porządna intryga + fajne bonusy: valcone, opróżnianie butelki burgunda (urzędnik państwowy i takie rzeczy?), sex appeal panny Marysi.
Pewien głos obronny podniosę w kwestii "Pan Samochodzik i człowiek z UFO". Oczywiście, trochę to jest taka foliowa reklamówka. Chwyty są nieco zbyt oczywiste a jednak cenię tu Nienackiego za próbę wyjścia z bohaterem z dotychczasowych ograniczeń. Efekt jest taki jak gorbaczowowskie radzieckie filmy akcji: nie jest to w stanie udawać zachodniego oryginału, to po co podrupka? Ale pamiętam, że jednak dość wartko mi się to czytało. Jest w tym coś takiego jak muzyczna osiemdziesiona, niby człowiek mówi "nie" a potem nuci sobie "Latawce dmuchawce wiatr"
Troszkę - ale tylko troszkę - broniłbym jeszcze "Winnetou"... [chwila przerwy]
Wiecie, jednak nie - mamy tę książkę, przekartkowałem, to jest jednak słabe. Dialogi tak sztuczne że zęby bolą.