Zaszaleję i to wkleję
. Tym razem to wypracowanie z jesieni 2003. Z czasów przed-forumowych. Może rozpęta sie jakaś dyskusja.
OKOLICE „TAŃCA SZKIELETÓW”
„Tak tedy będziemy zbierali te aluzje, te ziemskie przybliżenia, te s t a c j e i etapy po drogach naszego życia, jak ułamki potłuczonego zwierciadła. Będziemy zbierali po kawałku to, co jest jedno i niepodzielne, naszą wielką epokę, genialną epokę naszego życia”
[B. Schulz, Sanatorium pod Klepsydrą, Warszawa 2000, s. 115. Podkreślenie moje.]
Twórczość Tomasza Budzyńskiego jest zjawiskiem nietypowym i dosyć oryginalnym. Szczególną cechą tej twórczości, wywodzącej się, było nie było, z kontrkultury, z undergroundu, jest żywe odwoływanie się do różnych nurtów europejskiej kultury.
Chciałbym zastanowić się pod tym kątem nad płytą „Taniec szkieletów”- spróbować odnaleźć konteksty, w których jej treść stanie się bardziej wyrazista, a jej przekaz łatwiej zrozumiały. Nie będę tu przedstawiał szczegółowych analiz tekstów poszczególnych piosenek, lecz poprzestając przy treści wrażenia jakie one na mnie wywarły, przedstawię garść cytatów, które w mojej opinii dobrze ilustrują pewne aspekty solowej (i nie tylko) twórczości pana Tomka.
Zacząć jednak wypada od samej płyty.
Tekstowo, muzycznie a także wizualnie (okładka) Taniec szkieletów stanowi pewną całość. Pozostańmy przy tekstach, gdyż mimo wszystko o nich mówić najłatwiej. One również, mimo, że nierozerwalnie związane z muzyką, są głównym nośnikiem czytelnych treści kulturowych.
I cóż my tu mamy? Co autor uznał za rzeczy istotne, o których warto śpiewać? Słyszymy piosenki o miłości, o bliskich osobach. O doświadczaniu świata, o chwilach szczególnych i nieszczególnych. O przeczuciach. O różnych miejscach na mapie naszego kraju. Słyszymy kilka tajemniczych historii. Wspominana jest również Dobra Nowina. Prócz tego, hmm... Prosty przedziałek, Wiatraczna, panowie Balcy i Mol, trupia czaszka, pomidorowa, karty, autobus, torba – borba, ogień, kadzidło i dzwon, spis powszechny i tak dalej.
Wbrew pozorom wiele kryje się za tym urokliwym przemieszaniem zwyczajności i niezwyczajności. Aby określić rzecz bliżej sięgnijmy do wielkiego w tej dziedzinie autorytetu. Bruno Schulz wyjaśniał podobne kwestie następująco:
„W dziele sztuki nie została jeszcze przerwana ta pępowina łącząca je z całością naszej problematyki, krąży tam jeszcze krew tajemnicy, końce naczyń uchodzą w noc otaczającą i wracają stamtąd pełne ciemnego fluidu” [B. Schulz za J. Ficowski, Okolice sklepów cynamonowych, Kraków – Wrocław 1986, s. 20.] I dalej:
„Jakieś zdarzenie może być co do swej proweniencji i swoich własnych środków małe i ubogie, a jednak, zbliżone do oka, może otwierać w swym wnętrzu nieskończoną i promienną perspektywę(...)” [B. Schulz, Sanatorium pod Klepsydrą, Warszawa 2000, s. 115.]
W takim kontekście, dla znających „Sanatorium pod Klepsydrą”, ośmielę się porównać zbiór kolorowych opowieści pana Tomasza do markownika Rudolfa, czyli do albumu z pocztowymi i egzotycznymi znaczkami, będącego w posiadaniu koleżki z opowiadania „Księga”. Szukajmy podobieństw:
„I oto, gdyśmy już stracili nadzieję, pełni gorzkiej rezygnacji, pogodzili się wewnętrznie z jednoznacznością świata, z tą ciasną niezmiennością, której potężnym gwarantem był Franciszek Józef I – wtedy znienacka, jak rzecz nieważną otworzyłeś przede mną ten markownik, o Boże, pozwoliłeś rzucić mimochodem spojrzenie w tę księgę łuszczącą się blaskiem, w markowniku strojący swe szaty, stronica za stronicą, coraz jaskrawszy i coraz przeraźliwszy...” [Tamże, s. 136.]
Aby poszerzyć ów kontekst, a przy okazji wytłumaczyć się trochę ze śmiałości porównania czymś innym niż nadmierna egzaltacja, wspomnieć należy o tym do czego Bruno–drohobycznin nawiązuje. I do czego, zdaje się, nawiązuje w swej twórczości również Budzyński. Chodzi mianowicie o wątki kultury żydowskiej, mające swe źródła w szesnastowiecznej kabale luriańskiej (może nawet w starszej jeszcze „Księdze blasku”?) Podstwą jest tu mit o stworzeniu świata, o iskrach boskiego światła uwięzionych w „skorupach”, czyli w świecie materii. [Z konieczności piszę tu krótko, przez nieudolność niejasno. Więcej i kompetentnie na ten temat znajdzie czytelnik w cytowanych pracach Bubera.] Na tej koncepcji opierała się mistyka chasydów. Martin Buber streszczał jej sens następująco:
"Izrael rozproszył się po całym świecie, by uwalniać i przywracać Bogu rozproszone wszędzie iskry boskiego światła i naprawić w ten sposób skutki nie zawinionej przez człowieka katastrofy”. [M. Buber, Posłowie do książki: Rabbiego Izraela Ben Eliezera zwanego Baal Szem Tow to jest mistrzem dobrego imienia zestawione z okruchów przez Martina Bubera, 1993, s. 51.]
Hmm... Zerknijmy do wywiadu z Budzyńskim z 1997 roku. Czytamy tam co następuje:
„Gdyby ktoś zapytał: „Dlaczego śpiewasz, dlaczego malujesz?”, mógłbym odpowiedzieć, że w rzeczywistości, tej stworzonej, widzę porozrzucane iskry Boga i chcę je odnaleźć”. [Brum, 1(39)/1997.] Ale to tak na marginesie.
Wydaje się, że to, co we wspomnieniach lśni blaskiem – warte jest utrwalenia. Najwięcej takich gwiazdeczek odnajdujemy w krainie dzieciństwa. Ale nie tylko. Mechanizm tego zjawiska wyjaśnia po swojemu Bruno:
„(...) są rzeczy, które się całkiem, do końca nie mogą zdarzyć. Są za wielkie, aby się zmieścić w zdarzeniu, i za wspaniałe. Próbują one tylko się zdarzyć, próbują gruntu rzeczywistości, czy je uniesie. I wnet się cofają, bojąc się utracić swą integralność w ułomności realizacji. A jeśli nadłamały swój kapitał, pogubiły to i owo w tych próbach inkarnacji, to wnet zazdrosne odbierają swą własność, odwołują ją z powrotem, reintegrują się i potem w biografii naszej zostają te białe plamy, wonne stygmaty, te pogubione srebrne ślady bosych stóp anielskich, rozsiane ogromnymi krokami po naszych dniach i nocach, podczas gdy ta pełnia chwały przybiera i uzupełnia się nieustannie i kulminuje nad nami, przekraczając w triumfie zachwyt po zachwycie.
A jednak w pewnym sensie mieści się ona cała i integralna w każdej ze swych ułomnych i fragmentarycznych inkarnacyj. Zachodzi tu zjawisko reprezentacji i zastępczego bytu”. [B. Schulz, dz. cyt., s. 115.]
Dopowiedzieć warto, że wiąże się to wszystko z kluczową cechą duchowości chasydów (choć oczywiście nie tylko!): z uświęcaniem codzienności. Skoro sacrum objawia się za pośrednictwem czegoś, co jest od niego różne...? W ten sposób rodzi się świat, gdzie przenikają się doczesność i zaświaty. Świat portretowany, zdaje się, np. przez Chagalla.
W takim kontekście nawet zaskakująco drobne wydarzenie może mieć swą świetlistą wartość, a rzecz błaha wagę mini-objawienia. Powstaje w ten sposób swoista mitologia, wszak
„życiorys (...), który zmierza do wyjaśnienia swego własnego sensu, wyostrzony na własne duchowe znaczenie, jest niczym innym jak mitem” [B. Schulz [w:] J. Ficowski, dz. cyt., s. 60.], a w nim pozostaje utrwalone postrzeganie świata i rozmaite odkrycia na temat jego natury. To wydaje mi się bardzo ważne.
W książce Bubera o chasydach czytamy:
„ruch ten (...) w istocie usuwał mur dzielący to co święte, od tego co świeckie, a także pouczał, w jaki sposób można uświęcić wszelkie świeckie działanie (...)”. „Nie trzeba być ani uczonym w piśmie ani mędrcem: wystarczy jednolita, niepodzielnie ku jej boskiemu celowi skierowana dusza człowieka. Świat w którym żyjemy, taki jaki jest, on właśnie, a nie cokolwiek innego, zapewnia nam obcowanie z Bogiem, które wyzwala zarówno nas, jak obecność Bożą w świecie w takiej mierze, w jakiej została nam udzielona. A to zaś czym się zajmujemy, jacy jesteśmy, stanowi o naszym własnym dostępie do Boga, o naszej odrębnej możliwości dotarcia do niego”. [M. Buber, Opowieści chasydów, Poznań 1986, s. 18.]
Z takiego punktu widzenia nieco inaczej wygląda kwestia osobistego charakteru tekstów Budzyńskiego, ich „zrozumiałości” dla słuchaczy, zarzutów o hermetyczność. Do pewnego stopnia jest to zjawisko uzasadnione: bądź co bądź możemy mieć tu do czynienia z objawieniami, więc raczej nie powinniśmy zacierać ich pierwotnego blasku nadmiernym wyjaśnianiem i obiektywizowaniem.
Pochylmy się nad kolejnym cytatem z Bubera. Mimo że jest nieco długi i nieco zawiły. Ale za to sporo wnosi do naszych zagadnień. Autor ten pisze o opowieściach chasydów:
„Pochodzą od ludzi ogarniętych zachwyceniem, którzy we wspomnieniach i zapiskach utrwalili to, co – będąc w stanie owego zachwycenia – uznali za prawdziwe lub też sądzili, że za takie uznali, a więc zarówno to, co wprawdzie się wydarzyło, lecz było dostępne jedynie oku człowieka trwającego w zachwyceniu, jak i to, co nie zdarzyło się tak jak o tym opowiedziano i jak zdarzyć się nie mogło, lecz co dusza człowieka trwającego w zachwyceniu odczuła jako całkiem rzeczywiste, toteż ów człowiek opowiada o tym, jak o czymś najzupełniej rzeczywistym. Muszę więc – kontynuuje autor - nazwać to rzeczywistością, rzeczywistością doświadczoną przez dusze trwające w zachwyceniu, czystą i niewinną, w której nie ma miejsca na zmyślenia i dowolności. Dusze te nie mówią jednak o sobie, lecz o tym, co na nie oddziałało. To więc co z ich opowieści możemy zaczerpnąć, nie jest jedynie faktem psychologicznym, lecz wydarzeniem, które przytrafiło się w życiu. Zdarzyło się coś, co wprawiło owe dusze w zachwycenie i oddziałało na nie tak, jak oddziałało: opowieść więc o owym zdarzeniu mówi o tym, co tak oddziałało (...). Oto prawdziwa l e g e n d a i jej rzeczywistość” .[Tamże, s. 15. Podkreślenie moje.]
No cóż, dochodzimy do najważniejszego. Buber pisze tu o doświadczeniu, które możemy nazwać doświadczeniem mistycznym. Rzecz ujmuje w dodatku - nie przypadkiem – bardzo precyzyjnie pod względem gnoseologicznym. Otóż doświadczenie owo nie daje się zamknąć w kategorii mistyki subiektywnej, indywidualnej, mistyki „przeżyć”, w ramach doświadczania stanów psychologicznych i irracjonalnych. Przeciwnie: nosi ono znamiona obiektywizmu, odnosi się do czegoś powszechnego, przynajmniej dla pewnej wspólnoty, która uznaje to doświadczenie, która dostrzega ów blask. Mamy tu do czynienia z wyjściem poza codzienny racjonalizm, ale nie w dziedzinę ułudy, psychodelii czy irracjonalnych doświadczeń indywidualnych [
Lekkomyślny poeto!], lecz na poziom mistyki będącej poznaniem. Poznaniem wyższych rejonów rzeczywistości. [
A tych jak mówili znawcy nie ma. Cóż jeśli zdobędą świat...]
Przyznają państwo, że postawa tego typu w postmodernistycznej kulturze jest dosyć nieoczekiwana.
To bardzo ciekawe. Buber pisze dalej tak:
„Ponieważ doświadczenia człowieka w zetknięciu ze światem i z sobą są (...) takie, że nie budzą w nim uczucia zachwycenia, koncepcje religijne wskazują mu byt inny, inny świat, doskonały, w którym jego dusza też jest doskonała. Z perspektywy owego bytu doskonałego życie ziemskie to zaledwie przedsionek lub po prostu zwykłe złudzenie (...)”. [M. Buber. dz. cyt., s. 16.]
Konsekwentne otwarcie się na doświadczenie mistyczne wiąże się z opieraniem się na tym co niewidzialne. Czyli z wiarą. W przypadku twórczości Budzyńskiego nie tylko deklarowanej, ale i określającej, jak widzimy, kształt tej twórczości.
Sięgnijmy do kolejnego autora, do kolejnego autorytetu. Mikołaj Bierdiajew w swej niesłychanej pracy pt. „Filozofia wolności” pisze w ten sposób:
„Cały świat, cały porządek przyrody jest zamkniętym pomieszczeniem, w którym działają dane w nim siły. Te siły w sposób immanentny nie mogą siebie przerosnąć, dokonać cudu. Jednak w zamknięte pomieszczenia naszego świata [
Tu mnie wrzucono. Gdzieś podobno jest tajemne przejście.]
mogą się wedrzeć siły świata innego, siły boskie, siły łaski. Wówczas nastąpi cud. [M. Bierdiajew, Filozofia wolności, Białystok 1995, s. 40.]
Doświadczenie cudu ma charakter nie tylko indywidualny, ale i powszechny. Dla chasydów i dla Bierdiajewa ma też wymiar kosmiczny. Wiąże się z przeistaczaniem świata.
Zajrzyjmy do „starego” wywiadu z Budzyńskim (1991), gdzie mówi on o działalności zespołu Armia:
„Być może nie uda się nam zmienić świata jedną piosenką, ale podejmujemy taką próbę” [Magazyn Muzyczny, Nr. 6 (388), s. 22 – 23.]. Ale to tak na marginesie.
Pan Tomasz kilkakrotnie przywoływał Dostojewskiego i jego słynne zdanie o tym, że piękno zbawi świat. U Bierdiajewa znajdujemy pogłębienie tej myśli:
„Haniebna proza racjonalizmu to tylko choroba bytu. Wszystko w historii żyje tajemniczym życiem, a piękno jest najbardziej autentyczną rzeczywistością. Mistyka i piękno – oto gdzie jest to, co najbardziej realne, oto gdzie jest istność. Brzydota empirycznego bytowania i rozsądkowość świadomości to widma, niebyt, grzeszny sen. Żyjemy w grzesznym śnie rozsądkowości, śnie naszej złej woli, a sny nasze są haniebnie prozaiczne i nudne” [M. Bierdiajew, dz. cyt., s. 166.]
W tej samej, wydanej w 1911 roku książce Bierdiajew pisał:
„Nadchodzi (...) czas, kiedy myśl, znużona chorobliwym hamletyzmem, powinna wrócić do zdrowej d o n k i s z o t e r i i...” [Tamże, s.49.]
Taką postawę zarysować możemy również w nieco innym kontekście, mimo że pozostajemy na gruncie duchowości prawosławnej. W słowniczku na końcu książki Paula Evdokimova, w wyjaśnieniach dotyczących tzw. teologii negatywnej czytamy:
"Teologia wschodnia traktuje świat stworzony jako „miejsce teofanii”, „księgę objawień”, której „odczytywanie” winno polegać na rozszyfrowywaniu znaków (śladów, obrazów, symboli) Bożej czynnej Obecności – zagadkowej i tajemniczej, objawiającej się poprzez fakty i wydarzenia zbawcze o znaczeniu profetycznym i eschatologicznym. Przeniknięcie okiem wiary do tej nadprzyrodzonej „warstwy” rzeczywistości jest możliwe wyłącznie na drodze bezpośredniego, doświadczalnego wglądu, a nie poprzez schematy pojęciowe i rozumowania dyskursywne, które prowadzą do „racjonalistycznej idolatrii”. [P. Evdokimow, Kobieta i zbawienie świata, Poznań 1991 r., s. 293.]
Zamierzeniem moim było tylko przedstawienie kilku kontekstów, w odniesieniu do których płyta Taniec szkieletów nabiera szczególnego wyrazu. Dlatego nie będzie wniosków i podsumowania. Zachęcam do własnej refleksji. W zamian podzielę się jeszcze jednym skojarzeniem. Tym razem kolejowym.
Pociągi są ważne na płycie. Nie mniej ważne jak autobusy w październiku. Już na „Drodze” niesamowity jest przyjazd parowozu numer osiem w postaci utworu „ Jezus Chrystus panem jest”. Zwłaszcza gdy przechodzi on w ten inny wymiar i mija już tylko tajemnicze semafory i dziwne niebieskie światła coraz wyżej i wyżej... To coś jak biała lokomotywa. Musieliście o niej słyszeć:
„Wspaniałe te dwa słowa rzucił kiedyś na wiatr Ryszard Milczewski – Bruno. Znajdowałem się akurat w pobliżu, w Grudziądzu nad Tryszką, i pochwyciłem je, nie dając im umknąć w przestworza. Uczyniłem z nich synonim smugi światła, która to smuga światła – biała lokomotywa jest na pewno nie mniej słynna, co słynna smuga cienia.
„Biała Lomokotywa”, zauważyłem to post factum, po napisaniu tej piosenki, nawiązuje wyraźnie do mitu Orfeusza i Eurydyki. Z tym, że nie Eurydyka, lecz Orfeusz znajduje się w krainie zmarłych – Eurydyka nie idzie tam za nim, ale posyła mu białą lokomotywę, aby Orfeusz chwycił się jej i na smudze światła – białej lomokotywie wyjechał, wydostał się z krainy zmarłych do krainy żywych, gdzie między innymi: brzęczą pszczoły, pluszcze rzeka, słońca blask, cienie drzew i Eurydyka gdzieś, gdzieś w cieniu drzew, którą Orfeusz będzie chciał odnaleźć (bowiem nie zna jej) aby skłonić się przed nią i rzec: Dziękuję ci Pani, za twój piękny gest!” [E. Stachura, Poezja i proza, t. 5, s. 294.]
Ach - i jeszcze jedno na koniec. Kilka lat temu, j e s i e n i ą, wałęsaliśmy się (pociągi, autobusy) z kolegą po części tzw. ziem odzyskanych. Buszując w fortach pod Nysą natknęliśmy się na zapomniany, zaniedbany, zarośnięty krzakami, poniemiecki cmentarz. Na jednym nagrobku, jako epitafium widniał napis: auf Wiedersehen.
Bo śmierci już nie ma?
EDIT:Przywróciłem zaginioną wśród wklejania kursywę. Od razu widać, że niewiele sam tu napisałem...