Bardzo trudno jest mi w tym niewymiarowym świecie literek i monitorów opisać to, co słyszę w Lunie.
Wielość wątków splatających się w jedno paraliżuje mnie trochę, bo to trochę jak dzielenie włosa na czworo i wysnuwanie wątku z osnowy.
Co więcej, Lunę przyjęłam bardzo osobiście, łącząc skojarzeniami moje życie, moje soul side story, z tym, co wypływa z głośników i zerka z okładki.
Przepraszam zatem z góry za nadinterpretacje lub podinterpretacje, za niewierne chyba trzymanie się tego, co jest. I za powtórzenia wobec osób piszących już wcześniej – pozwalam sobie na nieodnoszenie się teraz do nikogo i niczego poza mną samą i płytą, co na pewno, nieuchronnie poprowadzi mnie na przetarte już tutaj ścieżki.
MĘŻCZYZNA
Kiedy wracałam samotnie pociągiem i słuchałam na okrągło Luny, pierwsze, co przyszło mi do głowy, to to, jak bardzo męska jest to płyta. Pierwiastek męskości, coś, czemu mogę się tylko przyglądać a nie mogę przeżyć. Trudno nawet wychwycić, na czym to polega, przelanie dorosłości i dojrzałości w sobie samym na dźwięki i teksty. Człowiek, który wędruje w Lunie nocą jest na pewno dorosłym mężczyzną. Patrzy na wszystko mając w sobie duszę chłopca i starca, męża, pana domu, malarza, poety, pielgrzyma. Wszystkie jednocześnie, a na pewno nie składają się na duszę kobiety. Nie, że kobieta nie może być malarzem... Ale tu mówi jakiś ON, który jest już zmęczony życiem, chwilami smutny i zniechęcony, zagubiony i wciąż poszukujący.
CHŁOPIEC
Chłopiec to postać dziwna. Niby ja dorosłego mężczyzny, ale oddalony w wielu postaciach, włóczy się po bocznych torach, rodzi się na ból, chodzi do technikum...
TU I TAM oraz PRÓG
Od pierwszego do ostatniego utworu, które tak pięknie spinają klamrą całą płytę, pojawia się motyw TU i TAM. Oddzielenia czegoś wewnętrznego od zewnętrznego, życia i śmierci, życia na Ziemi i życia w Niebie. Kontrasty pomiędzy drogą po której nikt nie chodzi a ziemią pod stopami dziecka, snem, po którym się nic nie chce i spokojnymi snami w ogrodach ukochanej, starym słoniem na pastwie nieludzkiej (cóż za udana elipsa i kontaminacja!) i wilgotnym psim nosem, modlitwą, która się nie wznosi i I love you, dniem, który kończy się nad ranem i jasnymi oknami w wieczornym szumie.
Kontrastów tych pełno na całej płycie, lecz nie odnoszę wrażenia, że chodzi o to, by je wszystkie od siebie oddzielić i wyodrębnić. Widzę raczej obecność dobrego w niedobrym i niezłego w złym, życiowej mądrości wędrowca, który wie, że czasem bezgranicznie rozpada się śnieg a czasem można się spotkać nad rzeką.
Zatem jednocześnie granica i most.
Niepokojem, czy właśnie uspokojeniem jest to, że wszystko jest po drugiej stronie albo, że tylko być może jest?
I po drugiej stronie czego?
Próg jako najważniejsza linia, którą można zobaczyć.
RUCH
Ruch to jedno z tych słów, którymi można opisać całą płytę – i w warstwie tekstu, i w warstwie brzmienia. Ileż się tam dzieje!
Słyszę głos, który biegnie przewodem (i wywabia, wynosi mężczyznę z tego, w czym był, rzuca go w świat... na szczęście on potem wróci ) [HALO HALO], helikopter w mieście [przejście pomiędzy HALO HALO i ECHEM], lądujący samolot [ECHO], dźwięk kosmosu [wiem, że to cisza, ale... wielokrotnie], przelatujących gwiazd [DZIEŃ BEZ DUCHÓW], statków kosmicznych [UFO], łódź podwodną [NA NIEBIE CIĄGŁY RUCH], pociąg [LUNA talerzami i WIOSA NA WYGNANIU], wędrówkę dusz , jaszczurkę biegnącą po gorącym piasku [POZA TYM ŚWIATEM]...
W tym ruchu, pędzie, odwrotnością wydaje mi się nagle LUNA ze swoim biegnij, biegnij. Tuż po kosmicznym zawirowaniu ECHA, po przejmującym tułam się, przed szalonym Koyaanisqatsi z DNIA BEZ DUCHÓW. Człowiek przystanął i coś robi, może pracuje, może się modli... Jest to wrażenie oparte chyba wyłącznie na muzyce.
Głównym ruchem pozostaje dla mnie jednak ruch bohatera-opowiadacza. Wyszedł z domu, który jest początkiem i końcem, i przemierza ciemne ulice, tuła się i zagląda w różne okna. Widzi pokoje-sceny w ECHU, w którym też szepcze za nim jakiś obcy głos [bardzo podoba mi się ten prosty przecież zabieg, podoba mi się, że to głos Licy], patrzy z oddali na zabiegane, zatłoczone ulice w DNIU BEZ DUCHÓW, aż wyrusza w kosmos a potem wraca przyciągnięty tajemniczym sygnałem nadanym w alfabecie Morse’a wprost na podwodną łódź [jakby z Ostatniego brzegu!!] w NA NIEBIE CIĄGŁY RUCH. Późniejsza wędrówka wydaje się mi już całkowicie duchową, aż do rzeczywistego powrotu.
Choć sama fraza „ja na ciebie poczekam” kojarzy mi się bardzo osobiście z chodzeniem po górach...
SZUKANIE I ZNAJDOWANIE
oraz
JEREMIASZ I BÓL
Ciemna jest okładka LUNY, wydają sie ciemnymi jej teksty. Człowiek wychodzi na świat, z domu i z łona matki i ogląda cierpienie i ból.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam „to wszechświat jest w kolorze mięsa, obraca się i ocieka krwią”, ciarki przeszły mi po placach i ogarnęło mnie zdumienie. Jednocześnie pojawiło mi się przed oczami krwawe serce domu z Zanim noc Dukaja i przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, co zrobić z tym wyobrażeniem...
Bo od NA NIEBIE CIĄGŁY RUCH aż do WIOSNY NA WYGNANIU płyta rzeczywiście jakby wyrwała mi serce. Może mnie nie słuchaj – mówi głos, do którego słuchania jestem przyzwyczajona od tak wielu lat.
Trudno o tym pisać, sądzę też, że trudno było to napisać. Pojawia się po raz kolejny słowo NIC, które pierwszy raz wypowiedziane w HALO HALO skojarzyło mi się zupełnie inaczej, zupełnie dobrze, tu zaś nasunęło podejrzenie, że wszystko, na co patrzę to NIC. Człowiek, który wie, że już na pewno przekroczył połowę danego mu czasu, że kończy sie jego poszukiwanie, księga życia się wypełnia, że teraz to już tylko Bóg.
Samotność z NA NIEBIE CIĄGŁY RUCH podkreśla jakby „sanchezowa” [czy raczej niby Chucka Mangione] samotna trąbka [trąbka to samotny instrument], kosmiczny chórek Gera, w wygaszanym utworze próbuje przebić się perkusja, ale zanika, pozostają nieco dziecięce dźwięki cymbałków...
Ale potem pojawia sie utwór jakby z innej stylistyki, niby radosny, a jakże bolesny. Uciekaj uciekaj... Ale przed czym? Czy przed tą niepewnością i samotnością? Za kim zatęskni serce? Może za Bogiem a może za... żoną? Że muszę odejść daleko, a potem serce od nowa rozlegnie się i popłynie krew. Bo niebo trzeba podnieść już dziś – to jakby to samo, co tam i tu! Dziś i tu, w ukryciu jest to, co będzie w niebie. Jest TAM, ale jest i TU.
Ostatnia zwrotka pozwala odczytać się zarówno jako wezwanie do samego siebie, aby umarło kamienne serce, jak i deklaracje obcości – ty (ale kto TY?) umieraj, a moje serce pozostanie z kamienia.
Rozbite dźwięki na końcu wprowadzają w TREN, ale wcześniej jeszcze słyszę wołanie o prawdę, moment przejścia, po którym żeby tylko prawdziwe się działo!
TREN wraz z okalającymi utworami to kulminacja tej płyty, jej rdzeń i pełnia emocji.
Napisałam wyżej, że wydają się ciemnymi teksty na Lunie i oto ogarnia nas lament i ból.
Ósmy (!) utwór na płycie jest jednocześnie pytaniem i odpowiedzią. Najpierw znów trąbka i Riders on the Storm a potem najlepsze gitary, jakie można było wymarzyć i... Jeremiasz.
Jeremiasz wołał do Boga w cierpieniu i krzyczał widząc w swoim bólu Jego wolę. Truizmem jest stwierdzenie, że trudno to pojąć – rodzimy się by oglądać cierpienie i ból! Oglądać i doświadczać. Jeremiasz nie wahał się mówić, że to sam Bóg sprawił, że jego życie jest tak pełne doświadczeń. Jak znieść cierpienie i jaki ono ma sens? Odpowiedź jest najprostsza z możliwych i kryje sie tuż obok – w sercu tajemny ogień a umrzeć trzeba, by naprawdę żyć! W głębokości strachu, bólu i zniechęcenia jest Światło, jest Bóg. Na dnie rodzi się nadzieja, na Słońcu są ciemne plamy a na nocnym niebie widać Księżyc i gwiazdy.
Właściwie wszystkie te elaboraty można by wyrzucić i popatrzeć przez chwilę na obraz LUNA. Na czarnym tle, w środku nocy – świeci Księżyc z domem. A co więcej – tego Księżyca dosięga drabina! Wystarczy wejść po jej szczeblach, nie potrzeba wymyślnych statków kosmicznych i żadnych technologii.
Pisałam już o tym, że płyta jest wyznaniem osoby dorosłej. Bo czyż dzieci bywają tak zmęczone? Obrzydliwość rzeczywistości poraża, poszukiwania Piękna są płonne – szuka się Go i znajduje dziwaczne czarne dekoracje Warszawy Wschodniej. Czy jest tu Bóg? Czy Bóg chowa się w ohydnych przejściach pomiędzy Kijowską a Lubelską?
Jakże przejmuje mnie to wspomnij choć raz poświeć nade mną!! Nie, że pamiętaj o mnie zawsze na zawsze! Nie, że świeć zawsze!
Nie ma tu butnego młodzieńca czy całkowicie ufnego dziecka, któremu ktoś obiecał niebieskości [na TAŃCU SZKIELETÓW?]. Ale czy oznacza to pustkę? Dla mnie oczywiste jest, że nie, bo skoro „ukrywasz się”, to „jesteś”.
Chłopiec miał owe niebieskości, mężczyzna wszechświat w kolorze mięsa, ale nie kłóci się to, tyle postaci, wędruje dusza w braterstwie.
A potem już zapowiedź prawdziwej miłości POZA TYM ŚWIATEM. Znów nie niepokoi mnie to w żaden sposób, bo to, co pewne TAM jest i TU – po całej wędrówce czas wrócić do DOMU.
To utwór jakby z TAŃCA SZKIELETÓW, ale pozbawiony dziecięcego zdziwienia światem. Mężczyzna wraca po wszystkim, co było chyba tylko snem (przeciągam się z długiego snu) i ponieważ umarł, może iść dalej, w codzienne sytuacje, jasne okna, odnaleźć choć część tego, czego szukał. Przechodzi próg i zamyka za sobą drzwi.
Ostatnio zmieniony pn, 10 marca 2008 11:09:17 przez elsea, łącznie zmieniany 2 razy
|