Miłe zeszłoroczne okoliczności około-jarocińskie sprawiły, że mogłam usłyszeć tę płytę jeszcze w wersji instrumentalnej i zostałam nią wtedy zaczarowana. W związku z tym nie wiedziałam, dlaczego teraz, po początkowych przesłuchaniach, nie czuję aż takiego zachwytu i niekoniecznie empatyzuję z wielkimi emocjami wyrażanymi w tym wątku. Tzn – owszem, podobało mi się, ale było to podobanie się czterogwiazdkowe. A teraz dałabym jej 4,5 i tendencja jest zwyżkowa. Okazało się, że to płyta, z którą jednak muszę się osłuchać, która mnie dotyka stopniowo i roztacza swój urok powoli.
Jak zapadający zmrok... Poza tym, okazało się, że to jest płyta, której
najlepiej słucha mi się nocą. Naprawdę coś jest na rzeczy z tą księżycowością! Parę dni temu włączyłam ją przed zaśnięciem i... to było ten moment! Gwiezdne przestrzenie, tajemnicze światła i aksamitny granat głosu.
Płyta jest bardzo dobra i równa. Ja również wolę ją od "Tańca". I faktycznie nie ma się ochoty używać
skip, choć jednak... ze dwa razy użyłam, właśnie do ominięcia "Halo". Lubię zaczynać od Echa i Luny – potem już wszystko płynie. A "Halo"... nie wiem, chyba za wesołe to dla mnie jest muzycznie.
To jedyny punkt, który wciąż mnie nie przekonał, ale jak widzę, na razie jestem w tym odosobniona. Jest jeszcze jedna rzecz, która początkowo mało mnie przekonywała, ale to się zmienia. Chodzi o "Tren". Moje pierwsze wrażenie było takie, jak Budynia:
Budyń pisze:
Nie całkiem pasuje mi do tego "Tren" - tożto 100% 2tm2,3. Nie mam zastrzeżeń do muzyki ani samego utworu, natomiast bardziej pasowałby mi na płycie Tymoteusza.
Trochę mi się nie podobał ten pomysł, choć sam utwór jest porażający. Nie przepadam za mieszaniem konwencji z różnych bytów (zwłaszcza że wielką fanką Tymoteusza nie jestem). Rozumiem, że w pewnym zakresie to nieuchronne, ale z drugiej strony – grozi przemieszanio-rozmyciem jak np. w przypadku Kazika Staszewskiego. Ale jednak z czasem to zaakceptowałam, ze względu dramaturgię przekazu i wpasowanie się tekstu w ten właśnie moment płyty.
Tyle obiekcji. A reszta... Zacznę od
smutku.
Jest coś w tym, co napisał Crazy. Zresztą zwracano już na to uwagę wcześniej:
Gero pisze:
Na szczęście, i znowu tak będzie przez całą płytę, dobro nie może sobie ot tak zniknąć (na Lunie nic nie jest przesadzone, nawet ciemności), stało się być może cichsze i mniej hasłowe,
antiwitek pisze:
. Do tego rozbłyskujące sekundy, cały ten kosmos dźwięków, z nawiązaniami (na przykład z wdziękiem do Tańca) i humorem.
To, dla mnie, stanowi znaczącą przeciwwagę dla mroku.
Tak!
Powiedziałabym tak – to JEST smutna płyta. Niewątpliwie.
Jednak ja tego smutku nie odbieram w radykalny sposób, nie jest to np. najsmutniejsza płyta, jaką słyszałam (a padały i takie słowa w tym wątku). Tu są rozbłyski właśnie. Pierwsza rzecz to muzyka, jak już pisał Witek.
A druga... ma dla mnie związek z tym:
cortezza pisze:
Fascynujący jest wokal
Jest w nim moc, ale też ciepło i subtelność. Jest spokojnie,
aksamitnie i kojąco. Dla mnie największą przeciwwagą do ciemności tekstów jest właśnie wokal.
Zresztą ja generalnie lubię smutne płyty – one wcale mnie nie smucą, tylko koją właśnie. Płyty wesołe wtedy potrafią mnie BARDZO irytować, że tak powiem... delikatnie
.
Ulubione
utwory.
Trudno mi je wskazać na tak równej płycie. Echo... Luna... Dzień...Serce...Umieraj. Ale przecież i Na niebie, i Tren. Cieszy mnie to, że nie mogę się zdecydować, bo mało jest płyt, które odbierałabym tak całościowo i spójnie.
O
muzyce już wiele pisano – mogę się tylko podpisać pod zachwytami rozbłyskiem, trąbkami, harmoniami... Kosmicznością oddaną świetnie. I szepty nocne są bardzo w porządku.
Na temat
tekstów pewnie będę się jeszcze wypowiadać, bo pewne rzeczy trafiają do mnie dopiero po jakimś czasie. Ale już teraz chcę wspomnieć o paru sprawach.
Uderza powtarzający się motyw
"NIC" jak Koheletowej marności.
W "Halo" daleki głos, nie wznosząca się modlitwa, a nawet pies liżący rany – a wszystko to
zupełne nic . W "Lunie" –
to nic, to wszystkie dni. W "Niebie..."
wpatruję się w nic. W "Sercu" - odpłyniemy, ale
nie wiem gdzie. I może
jeszcze nie teraz, dodane w "Umieraj". Szukałem i
nie znalazłem w "Wiośnie".
Pustka i zapatrzenie. Wewnętrzne oddalenie. Nocna pustynia. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na... nie wiadomo co. Bardzo przejmujące. I czasami TAK prawdziwe – tu najbardziej zwróciły moją uwagę te pozornie proste stwierdzenia:
nie chce mi się odpowiadać (kolejne "nie"). To właśnie ten stan... wielkie zmęczenie. Nie umiem tego opisać, ale to się czasami w s p ó ł - c z u j e. Podobnym, choć już nie negatywnym, wersem uderzającym prostotą jest ten z "Domu":
jest już po i można iść. Krótko, ale działa momentalnie - czuje się właśnie tę chwilę ulgi po wcześniejszych trudach... W tym utworze są też zresztą bardzo piękne i wzruszające subtelne momenty:
drzewka trzy i
wysmukła muza.
Wracając do negatywizmu...
Na "Lunie" jest też zdanie:
Może lepiej mnie nie słuchaj, które połączyło mi się z wersami z "Nocnego lotnika" (bo to przecież bardzo
lunarny kawałek)
Czekając na noc, układam sobie pieśni
Nie wsłuchuj się za długo, nie wpatruj się za bardzoOdbieram to dość bezpośrednio... Nie chodzi oczywiście o to, by nie słuchać "Luny" czy "Ultimy"
. Ale gdy człowiek dzieli się ciemnością, to może to na innych działać różnie. Czasem dobrze – gdy znajdzie się tam cząstkę swoich wątpliwości i może nawet na nie odpowiedź. Jednak może być też inaczej... to są nieprzewidywalne sprawy, trudno zachować pełną odpowiedzialność. Więc szukaj własnej drogi: jeśli są to też twoje demony, przyjrzyjmy się im razem, choć to też ryzykowne; a jeśli nie – to może
nie wsłuchuj się za bardzo... To jest ostrzeżenie.
(Tu oczywiście obawiam się, że dokonuję nadinterpretacji. Na wszelki wypadek już teraz asekuracyjnie przepraszam poetę.
)
Negatywizm wynika ze zmęczenia, rezygnacji, rozczarowania...
gdzie te wszystkie niebieskości (jakim mocnym konkretem jest "wszechświat w kolorze mięsa"!). Ale tu chodzi też o negatywizm wynikający bezpośrednio z chrześcijaństwa -
o umieranie "ja" i oddanie się we władanie Bogu. Stawanie się Jego "narzędziem" może wywoływać różne emocje. Czasem jest to energia i zachłyśnięcie się...
któż przeciwko nam?. Ten rodzaj
straceńczej radości można odczuć nawet bez konotacji religijnych, a cóż dopiero z nimi...:
Nie mamy żadnych szans – czy to nie jest piękne?Ale z drugiej strony... jest "Tren" (choć warto zauważyć, że "Tren" jest najpierw – a potem jednak "czy to nie jest piękne?"). Walka.
Zmagałeś się ze mną i zwyciężyłeś.
"Zwyciężyłeś", a nie – "zwyciężyłem". Tu wejście Boga w życie człowieka odbywa się przemocą. Jest też letni deszcz - delikatność, która jednak zwiastuje burze. Jeremiasz głosem zbolałym, choć jednocześnie mocnym, mówi, że wolałby się nigdy nie urodzić. Nie chce być prorokiem, ale:
w moim sercu pali się ogień
czarny ogień, co sięga moich kościTajemniczy czarny ogień... Coś, na co się nie ma już wpływu, gdy jest się już narzędziem Pana.
Teraz już nie ja to mówię. Tak ma być w chrześcijaństwie, ale to jest przecież... brutalne, więc nie dziwi szczególnie protest człowieka... Tu kojarzy mi się nowa płyta Cave'a i kwestia Łazarza. Cave przyznaje, że od dzieciństwa nurtował go ten problem – a może Łazarz nie chciał być wskrzeszany? W jego wizji przedstawionej w tytułowej piosence na "Dig, Lazarus, dig!", Łazarz jest neurotycznie zagubiony po zmartwychwstaniu w Nowym Jorku, bo
he never asked to be raised up from his tomb. Kończy w więzieniu, zakładzie dla obłąkanych i wreszcie.. w grobie. "Biedny Larry", mówi na koniec Cave. No i tak... można mieć taką interpretację: Bóg potrzebował znaku, więc ożywił Łazarza. Taka była Łazarza funkcja. Słudzy nieużyteczni... a
czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Ciekawostka - tak, jak z dwóch stron można podejść do bycia "narzędziem" Boga, tak w dwóch odmiennych kontekstach pojawia się słowo "kamień". Najpierw:
umieraj moje serce z kamieniaale też:
mocnyś ty jak kamień Stawanie się
skałą. Może twardość – zobojętnienie – odrzucenie są etapami naturalnymi w tej drodze.
Jeszcze jeden motyw skojarzył mi się w związku z byciem "narzędziem".
"Narzędzie" tak naprawdę nie wie, do czego służy. Tzn – zna ogląd sprawy ogólny, wierzy w słuszność misji i zbawienie przez Chrystusa. To zbawienie się metafizycznie dokonało i dokonuje jednocześnie – poza ziemskim czasem. Ale spowite jest tajemnicą. Stąd zagubienie w kosmosie i zapatrzenie w noc. Gero napisał:
Gero pisze:
wszystko się PRZESTAŁO układać, cyrki się przejadły, modlitwy nie działają, zupełnie nic nie działa.
Ja bym powiedziała tak... Modlitwy nie działają tak, jakbyśmy chcieli. Bo że "działają" – w to jednak wierzę (choć czasem jest to wiara podobna raczej do nadziei... gdy się na przykład mówi: "wierzę, że będzie dobrze"). Ale nie wiemy JAK, ten mechanizm (jak wszystkie meta-mechanizmy) jest dla człowieka nieprzenikniony. Ta myśl może prowadzić do zobojętnienia, albo nawet zgorzknienia – dlatego na i "Lunie" nie jest łatwo... Tu też przypomniał mi się Cave z płyty "No More Shall We Part". Utwór "Oh My Lord":
Be mindful of the prayers you send
Pray hard but pray with care
For the tears that you are crying now
Are just your answered prayers
The ladders of life that we scale merrily
Move mysteriously around
So that when you think you're climbing up, man
In fact you're climbing downTu jest przewrotność: Módl się intensywnie, ale uważnie, bo łzy, które teraz wylewasz to skutek twoich wcześniejszych wysłuchanych modlitw. A ruch
drabin życia jest tajemnicą i gdy wydaje nam się, że idziemy w górę, to być może właśnie schodzimy w dół.
Ta nieprzeniknioność świata duchowego sprawia, że przesłanie finałowego "Domu" odbieram jako przybicie do bezpiecznej przystani; osobistej enklawy, w której można złapać oddech. Tak, i tu zaświaty przychodzą na świat, jak pisał Gero:
Gero pisze:
Droga prowadzi przez dno szklanki i miłość bliźniego
i tu można znaleźć wskazówki, ale ostatecznej odpowiedzi, permanentnego rozwiania wątpliwości i mroków jednak nie ma.
Ta płyta to opis rzeczywistości duchowej, w której jest miejsce na nieustanny bunt i powrót; zmęczenie i ulgę.
Właściwie im więcej myślę o samych tekstach, tym ciemniejsza "Luna" mi się wydaje. Nie wpatruj się za bardzo...