Ech, no nie da się ukryć, że jest problem z tą płytą. Nawet kilka. Budzy podjął duże ryzyko i tym razem trochę to klapło. Jest jednak za co tę płytę cenić i na przykład „Ciszej” uważam za jeden z najlepszych utworów z trzech jego dotychczasowych solowych albumów. Ale po kolei.
Przede wszystkim nie lubię płyt, które chcą mi zrobić krzywdę brzemieniem, a to jeden z tych przypadków. Wszystko tu atakuje z tak bardzo bliska, że czuję się jak ktoś, komu naruszają strefę fizycznego komfortu (miałem kiedyś koleżankę, która miała w zwyczaju stawać jakieś niecałe pół metra od rozmówcy, brrr...). Dobrze pamiętam, że wokale Tom nagrywał w pokoju Niny (nie chce mi się teraz tego szukać)? Kiedy przedpremierowo zostało ujawnione „Dziwadełko”, to myślałem wręcz, że to wersja z pilotem wokalu – że to tylko takie pomrukiwania z roboczym tekstem, które mają tylko z grubsza obrazować docelową linię melodyczną. Do tego dochodzą najróżniejsze ostrości (płyta bardzo cierpi z powodu nieludzkiego programmingu – jest to ten sam problem, co u Radiohead – traktowanie elektroniki głównie jako narzędzia do tłamszenia słuchaczy), turpistyczne sample – widzę w tym wyraźny zamysł, ale jednak trudno czerpać z tego przyjemność. Wiadomo, celem sztuki zupełnie nie jest niesienie przyjemności, ale jednak tu ciężko się przebić. Czuję się w tej płycie jak pod światłem prosektorium – widać więcej niż zwykle, a tu właśnie chciałoby się widzieć mniej...
I może nawet dałoby się to przezwyciężyć, ale kompozytorsko i wokalnie płyta się momentami bardzo rozłazi i niektóre kawałki naprawdę trudno znieść z powodu ich nijakości i dręczenia pieczywa... Bardzo ciekawe, ile winy tkwi w chęci wykorzystania materiału z IUVENILIUM PERMANENS?
I tak. Z myślą o planowanych TOP 10 oraz BOTTOM 10 zrobiłem sobie Budzego TOP 36 (kto wie, czy nie ciekawiej byłoby założyć na Forum właśnie taki wątek zamiast tamtych dwóch, ale bardzo obawiałbym się o frekwencję) i jakoś tak z czasem zacząłem coraz bardziej sobie pewne sprawy porządkować i częściej dopuszczać do głosu rozum zamiast uczuć. Poskutkowało to jednak pewnymi przetasowaniami w stosunku do tego, co zamieściłem wyżej i teraz jest tak:
12. Imię – najbardziej dla mnie nijaki utwór na płycie. W dodatku wypada w środku płyty, po kilku niewiele lepszych ananasach, więc mam go od razu serdecznie dość. Owszem są przebłyski, ale bez większego żalu skazuję go na ostatnie miejsce.
11. Bestiarium – no, powiem, że miałem wielką pokusę umieścić je znacznie wyżej. Bo, szlag, jednak coś się nagle dzieje, można sobie parsknąć i ten perkusyjny ciąg naprawdę stanowczy. W sumie nie wiem, czy nie powinienem ulec, ale jednak pamiętam, że bywało, że i mnie to wszystko niezmiernie wręcz irytowało. Zresztą zapewne obiektywnie to jest dość jednak obrzydliwe. Zostawię na tym jedenastym, ale miewam doń sympatię.
10. Mordopolis – nie przepadam, mimo że moment z klarnetem, wyciszenie z klawiszami i kilka rozwiązań z tła bardzo są urocze. Ale jednak te wszystkie ociężałości i to nieszczęsne dwudziestej dwa zamiast dwie przeważają. W sumie to chyba ten kawałek należałoby uznać za najbardziej emblematyczny dla OSOBLIWOŚCI.
9. Mała śmierć – miałem wielki problem z tą piosenką, bo jęczy niewiele mniej niż „Mordopolis”, a brakuje jej tak wyraźnych rozbłysków jak tam. A jednak jest gdzieś tam w głębi coś dziwnie pociągającego, coś bardzo nieoczywistego.
8. Museo barbari – a to ciekawe w sumie, że ten kawałek wypadł tak nisko, bo wydaje mi się na tle płyty naprawdę udany, szczególnie na tle powyższych czterech utworów. Intrygująca muzyka, dość bezlitośnie aplikująca na samym początku elementy, które przewijać się będą przez resztę albumu. Może zabrakło jakieś dodatkowej istotności, żeby wstawić na wyższe miejsce? Nie wiem, nie będę już zmieniał.
7. Natura nature – no, nie jest to utwór piękny, ale trudno się powstrzymać przed uśmiechnięciem się, przytupnięciem i nawet nuceniem. Świetna rzecz się w zwrotkach dzieje na brzegach słuchawek, do tego też lekko apokaliptyczna dygresja – z pamięci dałbym znacznie niżej, ale w czasie słuchania jestem zadowolony.
6. Gorsze dziecko – dziwna sprawa, z tego co pamiętam, to był to bardzo ważny utwór dla Elronda (i zdaje się Natalii też), ale jakoś mi z nim (utworem) nie po drodze – bardzo mi psuje humor po „Ciszej”, które moim zdaniem powinno zamykać płytę. A przecież dużo tu dobrego. Wprawdzie ekstrawaganckie solo zupełnie mnie nie rusza, ale zaraz po nim nagle kawałek jakby zmienia oblicze, łagodnieje, rozmywa się i pojawia się jakieś niewypowiedziane... Do tego przepiękne klawisze. Bardzo wyraźnie ta piosenka zamyka dla mnie od góry tę słabszą grupę.
5. Wio, Garbusku – o, tu musiałem rozumkiem trochę poskromić chęć wstawiania tego utworu na podium. Co tu się w ogóle dzieje?! I w pierwszej części, i w drugiej jest świetnie, ba! klawiszowe spiętrzenie w środku jest bezbłędnym bestmomentem płyty – rzekłbym nawet, że szkoda, że nie trwa dłużej. Ale jednak są utwory ważące więcej. W dodatku, miałem w czasie, gdy Tom się wypowiadał o OSOBLIWOŚCIACH wrażenie, że przy okazji tego tanga trochę idealizuje przedwojenny czas. Ja rozumiem, że chodziło tu o konkretny wycinek rzeczywistości (forma), ale i tak patrzyłem na to niekiedy dość krzywo.
4. Amor sui – paskudny programming, ale jaka reszta! Piękny saksofon i tan! I tekst – ależ mi się często przypomina, chociaż najczęściej niestety zupełnie bezwiednie, bez głębszych skutków... Na chwilę tylko w jego literacką moc nieco zwątpiłem, bo przyszło mi do głowy, że jasna jest tu synonimem prosta/łatwa, co byłoby dla mnie jednak skazą, ale staram się o tym nie pamiętać.
3. Dziwadełko – nie bardzo umiem odkryć, co jest w tym utworze tak mimo wszystko czarującego. Na pewno ważny jest fakt, że występował w charakterze quasi-singla, ale tylko trochę. To trzecie miejsce jest w sumie kompromisem. Pierwotnie, zupełnie odruchowo dałem na drugim, a potem naszło mnie wahanie, czy nie warto by aby spuścić jeszcze poniżej „Amor sui”. Osobliwa piosenka. Wciąga spiralnie w jakieś tajemne zakamarki bytu...
2. Człowiek nie jest sam – tego awansu na drugie dokonałem z pełną świadomością. To jest jednak moc!
1. Ciszej – nie bardzo rozumiem, o czym jest, ale obezwładnia mnie głęboko spokojnym smutkiem (i jeszcze zaczyna się jak któryś z kawałków A MOMENTARY LAPSE OF REASON, hehehe... ktoś podpowie tytuł?). Trochę jestem bezradny – nie wiem, po prostu, co napisać... Zresztą dość już tego pisania. Bardzo cenię.
_________________ [.. .]
|