Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest ndz, 16 czerwca 2024 06:35:51

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1155 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 55, 56, 57, 58, 59, 60, 61 ... 77  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 18 czerwca 2014 06:36:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 01 października 2007 22:19:21
Posty: 7646
Skąd: Kraków
:D

_________________
Would you know my name, if I saw you in heaven ?

Mój kanał na YouTube, czyli klejenie modeli, ale nie tylko. :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 18 czerwca 2014 09:53:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...sezon w piekle ? :wink:

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 19 czerwca 2014 14:21:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
elrond pisze:
sezon w piekle ?

+dzień w Nałęczowie.... i martwa dziewczyna... :cry:

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 19 czerwca 2014 15:02:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
Piosenka na tak

Pogrążeni byliśmy jak perła w bajeczce,
kto ją wyłowi, wnet chwyta się za serce;
i poznałaś mnie jak chwasta jego żony:
tu jestem czysty, tam - owłosiony.
A z każdej strony chciałbym być twój!
Coś jak mąka dla młyna, dla jajka sól!
I już jesteśmy wplątani w przeznaczenie,
substraty alchemii! zielone kamienie!
które opadły w kurzu - na dno,
po różnych stronach, a jednak: ssssą?
i choćbyś straciła swoje nadzieje,
rozbite jak w drobny mak!
ja nie zapomnę! ja mam nakreślenie!
gdy powiedziałaś mi pierwsze "tak"!

"Tak!" pod poduszką karaluszkom!
"Tak!" jeśli macie - to wypłacie!
"Tak!" rozwrzeszczanym niebożętom!
"Tak!" uduszonym w sosie mięsom
"Tak!" zawiesinom tłuszczom łzom
Ach!!!! wszystkie takie orgie są!

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 22 czerwca 2014 20:27:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
Poborca przykleja znaczki


W progach i w oknach nocy śpią postacie tajemnicze -
Pociągające
Przebite
Przemęczone
W ubraniu z rozpaczy znoszonym
Niewidzialna dziewczyna z nimi rozmawia
Co zobaczył poeta na czarnym ekranie

Dzień wspomina sam siebie
I jest ciało nocy w granatowej potrzebie
Jestem potworem dnia
Dziewczyna głaska straszydło i czyta na dworcowych schodach
Poślubię cię
Nie poślubię
Zbłąkany wiatr bez drzew podróż po wierność
Mieszkaliśmy na naszej zatłoczonej pustyni
I widziałem wiosenność
Nie możesz zostawić stołów bez echa
Gołębich skrzydeł po burzy modrzewia
Samotnemu sercu puść cicho muzykę
Pośród koszul nagietki
Mosiężny kran
Sypiałem w łóżkach z samego dna
W królestwach szarych stworzeń
W apoptozie
W pościeli z biomasy
Z połączeń światła

Kocham ciebie
Poborca mnie zna

Zapłacę zębami
kryształowymi płucami
szarą masą
miękkim żołądkiem
kastracją
zapłacę zlizując wapno z rąk milczących lekarzy
częstując okiem drugiej kategorii
uśmiechem świńskiej trajektorii

Poborca mnie zna
z emanatyzmów kłamstw

Kocham ciebie

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 23 czerwca 2014 10:11:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 18:14:16
Posty: 6977
:!:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 15 lipca 2014 21:09:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
Spacer

Kiedy już nikogo tam nie będzie
tam za łąką za zakrętem
ziele ducha pomocnego
schowa swoją białą rękę
poruszone drzewo Boga
nieruchome przybłąkanie
języczki polne nad czarnymi zakrzepami
gdzie nas cisza rzuci na nas samych

Kiedy oczy przymkną suche
cienie ognisk zgasną kurzem
i nie będziesz pamiętała
ja nie będę opowiadał
księżycowi woda czarna
załomocze w gwiazdach gardła

ciepło twoje wypalone
cichną dzwony uduszone
cisza nie brzmi
głos nie zdąża
dróżka pusta
zamiejscowa
ile w sobie śmierci chowa

jeden sposób na zgon cały
milczek rośnie w sercu małym

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 26 lipca 2014 23:56:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
Dom


„Jeden dom nie różni się od drugiego: ważne jest tylko, by wiedzieć, czy jest on zbudowany w piekle, czy w niebie.” (J.L. Borges)
„Jeżeli kto poświęci swój dom dla Pana jako rzecz świętą, to kapłan oszacuje ten dom według tego, czy jest dobry, czy marny. Jak kapłan go oszacuje, taka będzie jego wartość.” (Kpł 27, 14-15)


Rozdział 1
Muzyczne meble


Od niedawna mój pokój zaczął mlaskać. Sam nie wiem kiedy to się stało. Czasami robi to głośniej, raz ciszej; czasami w nocy kiedy usypiam, czasami tuż przy moim uchu, albo w różnych oddalonych ode mnie miejscach. Ten dźwięk jest dokładnym mlaśnięciem, przypominającym te wszystkie odgłosy ukrytych, niemych zwierząt, pastwiących się nad swoimi ofiarami. Mój dom mlaska też w dzień. Staram się znaleźć jakieś współzależności, połączyć rzeczy które słyszę, z tym, co mógłbym zapamiętać, ale gubię się już we wszystkim. Zaczynam swój pokój traktować jak jakiegoś psa. Już niedługo, kiedy będę zaledwie patrzył i siedział - nieporuszony w delikatnej i skrycie schorowanej starości - usunę się w któryś z licznych cieni rzucanych przez jego ściany, niemniej teraz, chwilowo, zapomnę o czerwonych pajączkach wspinających się na wyścigi z winoroślami po rozgrzanym tynku, zapomnę o spękanych muszlach zawieszonych nad oknami i wejściem, o pnączach utkanych z poszarzałej i zzieleniałej zaprawy, o wodorostach zwisających z parapetów, których linie przypominające burty były granicą pomiędzy światami – tym skąd przyszedłem i dokąd dotarłem, albo na odwrót – i zapomnę tę swoją cichą historię… jesteśmy tuż przed naszym spotkaniem, a ona, do niczego niepodobna, niepotrzebna, niewarta zapisania ani żadnej opowieści, utkana z długich linii strat czasu, z niejasnych oczekiwań zakochanego melancholika, przebiega niezauważona jak ścieżka między grobami.

[...]

Na zewnątrz stał stół z krzesłami, a wewnątrz rosły topole, lipy, kasztanowce, dęby i domykające całość krzewy. Jeszcze dalej horyzont, w którym akurat zanurzała się okrągła, złotożółta zwinięta sylwetka lamparta, promieniująca na obrus barwnymi refleksami, a sącząc kolory potęgowała uczucie ciasności; cerata była przestworzem na zewnątrz, pokryta niebieskimi, czerwonymi, zielonymi i żółtymi kropkami na które wystarczył szybki rzut okiem, aby dostrzec w nich jakiś plan, jakieś odwzorowanie wyraźnie wyczuwalnej przestrzeni, mającej swoje ciepło, swoje ciążenie, masę, przyśpieszenie; szare włókna sprzęgające poszczególne punkty odmykały i domykały swoje barwy, odcienie zamieniały się w wyraźne linie łączące materię; złożone z pierwiastków o nazwach egzotycznych roślin, trwały w równowadze i podtrzymywały stół na którym zostały przez kogoś pozostawione. Atomy ułożone w hierarchicznym porządku, nie oszpecone uniwersyteckimi eksperymentami, podczas których byłyby zmuszane do uśmiechów, do nagości, pozornego oddania i pozornej miłości. Tutaj jeden gram na jeden centymetr znaczył pojawiające się we śnie pastele. Porozdzielane przestrzenie, kawałki śliskiej pustki nie do zatrzymania.
Pachnący elektromagnetyzm.
Gdy zamykałem oczy stojąc w progu, miałem wrażenie, że świat przyrody zatrzymuje się w bezruchu. Gdy szybko je otworzyć, widać było ten zastygły w szale chaos natury. Chłodny wiatr dusił pomarszczone konary, wijące się wysoko i zadające sobie nawzajem liczne szturchańce. Ptaki szamoczące jakieś resztki. Krwawiąca wątroba. Kapryśna pogoda. Trochę liści. Jakby to nigdy się nie wydarzyło. Obraz, będący przeskokiem pomiędzy źrenicą a światłem, iskrzący następstwem pełniącym funkcję historii, zatrzymanym bez użycia jakiejkolwiek znanej siły, wrzucony wprost do niekończącej się w czasie maszynki kontemplacji, do szarej puszki, zamknięty na oścież, sfatygowany w swym ciągłym szukaniu odpowiednich nazw, zrezygnowany porażkami, odgrodzony idealnie cienką materią na której zwisały słowa, wyblakłe i zapomniane, wykrzywione jak ton fortepianu w wodzie; obrazy osłaniały się nawzajem przed ślepymi spojrzeniami jakich nikt nie chciał, i jakie krążyły do czasu, gdy wpadając na dno zatrzymywały się podobne śpiącemu psu, zwinięte w kłąb, parując i pachnąc wiatrem, śmietnikiem, oczekiwaniami - czuwały.

Mam na imię Abbon. Mój ojciec gwizdał na mnie jak na kundla. Urodziłem się niewolnikiem pośród niewolników, a moje dni dobiegają końca. W poszukiwaniu samotności dotarłem aż tutaj. O świcie zabieram podręczne rzeczy i idę w górę, wcześniej rozpalam ogień, przez chwilę modlę się szeptem do mojego Boga, po czym siadam w oknie i czekam na słońce. Od lat w ten sam sposób spędzam swoje lata.
Zawsze byłem pilnym uczniem. W moim schludnym ubranku mieściła się żarliwa chęć poznania rzeczywistości, która tliła się tuż obok zrezygnowanego i chorobliwego ciała. Odwracałem głowę za każdym psem i dziewczyną; przyjaźniłem się z cegłami, mchem, a zwłaszcza korą drzew i wszelkimi nierównościami rzeczy, które pociągały mnie najbardziej. Do ludzi czułem dystans. Czy to z powodu ich pozornej odmienności od spękanych ścian, czy z racji tego, że wyczuwałem w nich takie pragnienie, sam nie wiem; byli dla mnie raczej powodem do stanów osłupienia i niepokoju, niż nadziei i snucia planów. Wymyślałem więc ich na nowo, czy też nie myślałem o nich wcale.
Byłem kaleką. Kalectwo miało kształt słoika z podziurkowanym złotym wieczkiem. Mieściłem się w nim niemalże w całości, i choć miałem swój kontakt ze zdrowiem, to nigdy o nim nie marzyłem, nie planowałem przygód, które ze swej natury były poza moim zasięgiem. Nigdy przez to nie podróżowałem, nie poznałem zbyt wielu innych miejsc niż to pustoszejące miasto, do którego dotarłem wiele lat temu. Z samej podróży mało pamiętam. Nikt nie wyświadczył mi w niej żadnej przysługi, a pewnie i przykrości. Możliwe także, że niezauważony tu zamieszkałem? Niewiele z tego zachowałem. Niewiele spostrzegłem. I tylko skąd teraz te wszystkie wspomnienia?
Z miejsc, w których przyszło mi żyć, już po kilku dniach bezbłędnie rozpoznawałem najdrobniejsze fragmenty otoczenia, podczas gdy nawet po upływie tygodni i miesięcy, nie potrafiłem zapamiętać ani jednej twarzy, nie byłem zdolny związać jej z konkretnym imieniem, dźwiękiem, zapachem. Może z tego powodu ludzie zaczynali rozpowiadać o mnie niestworzone rzeczy. Nie mieli pojęcia o swojej sile. Ich słowa, choć strawione, pochodziły z czytelnej postaci i szukały sylwetki, którą mogłyby posiąść, utrwalić ją, wprowadzić w życie, dać jej z siebie wszystko i zachować swoją odrębność. Jak to możliwe? Nie wiem. Jestem jednak pewny, że po niedługim czasie odczuwałem to fizycznie. Intuicje i podejrzenia zastępował kiepski sen, bóle głowy, złe samopoczucie, podejrzane myśli. Budziłem się w nocy przekonany, że muszę uważnie obserwować płot. Wyciągałem w jego kierunku palec i rysowałem coś w powietrzu: „kazał mi go pilnować”, „kazał mi go pilnować”… szeptałem. Tkwiłem tak z wyciągniętą i sztywną ręką, jakby z uschniętym konarem lekko zgiętym w łokciu, powtarzając to jedno zdanie; zmęczony jak strażnik poddany próbie zbyt długiego oblężenia, a przecież nic się nie działo, nic nie pojawiało się przede mną i niczego nie można było usłyszeć oprócz psów i wiatru. Okolica żyła, przesuwając swoje granice kiedy najmniej się tego spodziewałem - szła naprzód; wbijała się ostrymi klinami jak liście klonu w błękit nieba, nie robiąc sobie nic z ich nieforemnych konturów, gwizdała przy moich kościach, które wcale do mnie nie dotarły, doprowadzała mnie do nigdy nie ustającego napięcia, do odczuwania mojej krótkiej chwili jako zbioru dziwnie uwierających elementów, rozrzuconych podczas niefrasobliwej zabawy, która okazała się kataklizmem nieuświadomionego porządku; pobliże brzmiało we mnie jakimś kakofonicznym dysonansem, a we mnie, biegnące elektryczne impulsy zawracały nagle ze swojej drogi, pociągnięte przez coś, czego nie dostrzegałem, albo zupełnie znikały nie wiadomo jak i gdzie.
Przestawałem spoglądać w lustro. Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby przeczucia wywlekły się na świat. Wiedziałem, że gdy zobaczę to, co dzieje się chwilowo na styku moich wnętrzności, skapituluję.
Gdy po raz pierwszy doświadczyłem tego stanu, nie rozeznałem jego charakteru. Przyglądałem się w lustrze swoim rosnącym ustom i oczom. Po jakimś czasie wydawało się, jakby zaczęły zasłaniać resztę. Nos tracił swoje znaczenie. Czoło, którym mógłbym się poszczycić pośród tych, którzy wiedzą, zaczynało być jakimś nieurodzajem, ugorem leżącym odłogiem, rzuconym pomiędzy wyschłe stawy małżowin okolonych niesfornym włosiem. Usta zawijały się dolną wargą w dół, górną do góry, nie robiąc sobie nic z braku miejsca i nie kończąc, aż nie owinęły się jakby na swojej osi, i ku mojemu niememu przerażeniu zmieszanemu z ironiczną ciekawością, nie zaczęły przypominać jakiegoś zdeformowanego pąku, który przebył swoją powrotną drogę, od dziecinnego rozkwitu, do dojrzałej uśpionej grozy.

Moje imię wybrał mi ojciec, kiedy odkrył, że pochodzi z jednego z zapomnianych germańskich plemion. Miałem jednak co do tego sprzeczne informacje. Moja babka twierdziła, że jesteśmy ciągle ukrywającą się rodziną żydowską.
Jak było, tak było, za to na pewno nigdy nie opuściłem ani nie zaniedbałem niczego, co miało posmak obowiązku nałożonego mojej naturze przez tych, którzy byli tu przede mną. Jednakże czas spędzony w stałej pozycji, o stałej porze, z tą samą myślą, nie był tylko wyrazem dbałości danego mi usposobienia, ale także owocem walki. Było coś, co tę nienaganność przechytrzało. To coś, niewidoczne podczas przebudzenia, pojawiało się już przy pierwszych ruchach ciała, kiedy zanurzając dłonie w metalowej misie nabierałem wody i myłem twarz. Czekając na opadające krople, które zbierały się na moich wargach, powiekach, nosie i których spadanie obserwowałem, aż do ich zetknięcie się z uspokojoną powierzchnią - czym odsuwałem od siebie los oraz myśli nieprzystające do tego czasu - kierowałem swoją pamięć w to nieważne wydarzenie tak, aby wchodząc w nie, utraciła cały swój, skrzętnie uzbierany, zbiór symboli; czekając i patrząc, szacowałem wielkości powstałych kręgów, które albo zanikały, albo docierały do brzegów naczynia i jakby wnikały sobą w jego krawędź; znikały, wyczerpywały swoją bezwiedną siłę, otrzymując w zamian dotykalność, wrażliwość, swoje skryte, niejawne miejsce w umyśle. Wkrótce zapominałem i o tym. Przedmioty otrzymywały twarze i je traciły. W powietrzu zatracały się kolory, których silne i głębokie odcienie mijały moje oczy. Moja sumienność mieszkała we mnie z moją melancholią.
Przed wejściem, na wysokości równej wzrostowi mężczyzny, po prawej stronie widoczny był niewielki, brązowy przycisk, którego wygląd przypominał spód niewielkiego wazonu, albo raczej powiększone ziarno ziela angielskiego.
Po jego naciśnięciu wszystkie dźwięki na zewnątrz milkły i trwało to dotąd, aż ktoś przestawał nim się bawić.
Po wejściu na zewnątrz i minięciu wysokiego drewnianego progu, ukazywała się niewielka sień z okrągłym bielonym stołem, obok którego stały tak samo pobielone łuszczącą się farbą dwa stołki z wysokimi oparciami, zrobionymi z misternie rzeźbionych owalnych szczebelków. Blat przykrywała cerata, pokryta drogami niewielkich żyłek, rzeczkami przecinającymi niekończące się łąki i plamami obłoków słońca.
Często stała tu metalowa miednica z wodą, służąca do zapisywania swojego imienia. W tym miejscu można było zagwizdać już jakąś melodię.
Po prawej stronie od wyjścia znajdowało się drewniane okno. Było ono nieczęsto używane. Dzielone skrzydła posiadały metalowe grzebienie od których pozycji tak wiele musiało zależeć. Za nim, rozpościerał się widok na park i ogród, na małą zapyloną kurzem i posianą drobnymi kamykami dróżkę, która znikała i ginęła w ścianach po prawej i lewej stronie wejścia. Na podłodze przylegało do desek ciemnobrązowoczerwone linoleum. Niewidoczne, kwadratowe nacięcie było oznaczeniem wyjścia do piwnicy. Nigdy tam nie byłem. I może raz, albo dwa razy w życiu widziałem jak ktoś stamtąd powraca.
Z sieni prowadziły ciężkie drzwi, dalej, na zewnątrz. Można było skręcić w lewo i minąć kolejny drewniany próg. W chłodnym półmroku odpoczywały meble. Ogromna czterodrzwiowa szafa, która na wygiętych nóżkach zamierała w półmroku, była jakby pochylona nad niedokończonym pasjansem. Obok stał okazały stół. Podobnie okrągły jak w sieni, z tą jednak różnicą, że był poważniejszy i zrobiony z cięższego niż tamten drewna. Okno z ogrodem spoglądało w jego pociemniałą z wiekiem twarz, przykrytą zmarszczkami albo grubym kocem, który pasował do panującej tu ciszy i samotności. Przytulony do ściany długi i potężny kredens z dokładnie podomykanymi szufladkami robił wrażenie przyjaciela dotkniętego moralną depresją. Nieufny piec z osmalonymi kaflami, niewzruszony i nie wiedzący co to strach, zajmował tyle miejsca, że wydawało się, iż należy zarówno do jednego pomieszczenia jak i do następnego. Po minięciu opadających półcieni zwisających z kolejnego okna, które trącało swoim spojrzeniem drewniane framugi drzwi, można było wejść do sypialni, w której obok dwóch dębowych szafek nocnych i radia, znajdowało się duże stojące owalne lustro, połączone z niewielka etażerką oraz dwa złączone ze sobą łóżka.

Dom nie spełniał niczyich oczekiwań i nigdy nie był wystawiony na sprzedaż. Był skromny.
Bliski śmierci, a jakbym żył w pełni. Burza za oknem, targane wiatrem korony lip, dębów i różnokolorowego bzu; ciężko oddychający mur, okalający park, porowaty i spragniony, sygnał karetek mknących ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód, w których zawałowcy, biedacy z połamanymi kończynami, ze strzaskanymi miednicami, wstrząśniętym mózgiem, broczący krwią, lub z wylewami wewnętrznymi mknęli przez zacienione gęstym drzewostanem i niebieskie od niezapominajek polany. Niezapominajka. Kwiat mojego dzieciństwa. I cisza… moja muzyka…

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 27 lipca 2014 02:40:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 01 października 2007 22:19:21
Posty: 7646
Skąd: Kraków
:D

_________________
Would you know my name, if I saw you in heaven ?

Mój kanał na YouTube, czyli klejenie modeli, ale nie tylko. :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 22 sierpnia 2014 04:52:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 01 października 2007 22:19:21
Posty: 7646
Skąd: Kraków
Ośmieliłem się napisać tekst piosenki na melodię "Ostatniej stacji" z Ultimy Thule. Mam nadzieję, że Elrond się nie obrazi. ;)

Idzie to tak:


Miriady
miriady miriad
miriady
miriady miriad
zimnych jasnych lamp
niebieskich karzełków
zimych jasnych lamp
niebieskich karzełków
świecą
świecą w ciemności
świecą
świecą w ciemności
martwe wagony
drżące wśród świateł liście
martwe wagony
drżące wśród świateł liście
miriady
miriady miriad
miriady
miriady miriad

(Ewentualnie jeszcze później z oryginału "Syn po prawicy Ojca", itd).

:D

_________________
Would you know my name, if I saw you in heaven ?

Mój kanał na YouTube, czyli klejenie modeli, ale nie tylko. :wink:


Ostatnio zmieniony czw, 28 sierpnia 2014 15:24:34 przez jpl, łącznie zmieniany 2 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 23 sierpnia 2014 22:47:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 17:38:41
Posty: 10043
:D

One mnie zawsze nęciły, żeby stworzyć coś wokół nich, ale nigdy nie umiałam!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 23 września 2014 00:48:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 17:00:25
Posty: 22933
Cytat:
Sens i definicja
Opowiedziałem pół życia, by podkładkę mieć do picia
Gdybym posłuchał sam siebie, miałbym pewne miejsce w niebie
Za cierpliwość byłbym świętym, bo to bełkot nieprzeciętny
Tak jak każde moje słowo, teraz to samo na nowo

To życia sens i definicja
Na tym to wszystko polega właśnie
Czekasz na dwieście dwadzieścia dwa
A przyjeżdża sto jedenaście


Przyszła, weszła, wyszła, poszła w przeczytanych wiadomościach
Gdy wyrwałem się przed szereg niewielkich czarnych literek
Odłożę punkty na potem gdy zrobię z siebie idiotę
Kolejny wieczór na straty bez pozdrowień dla kumatych

To życia sens i definicja
Na tym to wszystko polega właśnie
Czekasz na dwieście dwadzieścia dwa
A przyjeżdża sto jedenaście


Ty mówisz, że jestem głupi, czemu czasu mi nie kupisz
I najgorsze, że masz rację, więc głupotę w desperację
Więc wyrzuty w urojenia, do znudzenia, do widzenia
Przed spaniem, bez związku z niczym błędy liczyć, rymy ćwiczyć

To życia sens i definicja
Na tym to wszystko polega właśnie
Czekasz na dwieście dwadzieścia dwa
A przyjeżdża sto jedenaście


Żaden polityk, żaden teolog, żaden naukowiec czy ideolog
Takiego z ciebie nie zrobi wała, jak ty sam zrobisz, gdy się postarasz
W programach partii, szamanów wizjach, w książkach, w teatrach i telewizjach
Gorszego kłamstwa nikt nie wymyśli, nad to, co na jawie sobie wyśnisz


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 27 listopada 2014 00:40:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14029
Skąd: ze wsi
***

10 sierpnia 2013. Długie spojrzenia przez okno. Przedwczoraj
temperatura przekraczała 37 stopni w cieniu, dziś jest 17, wieje wiatr i wreszcie spadł deszcz.
W wąwozie - potwory, w górze wirujące cmentarze, Neon
i całe zbawienie zakłopotane własną samowiedzą, milczysz i pachniesz grzybami,
układasz atlas gór i sypiesz jaśmin pomiędzy tryby wszechświata, podczas gdy ja -
obłąkany - szczam ustami
przeraźliwa bladość cery
przesłyszenia
imaginacje
bluźnierstwa
maska

ale ty, całując powieki, bierzesz delikatnie na tacę moją głowę mówiąc -

Chrystus jest twoim bratem pochodzącym z nadmiaru miłości.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 15 grudnia 2014 22:24:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 17:00:25
Posty: 22933
Sobota trzynastego

Ta wojna nigdy się nie skończy, więc nigdy nie będzie przegrana
Wieczorem wybuchają bitwy, rzucają strony na kolana
I upadają tam, gdzie stoją, przy stole, w świetle, na widoku
Albo udają ciche duchy, chowając się w gęstym półmroku

Nie będzie dobijania jeńców, bo jeńcy się dobiją sami
W oczekiwaniu na zmartwychwstanie przez noc pojadą taksówkami
Nim dzień nadejdzie stracą głowy, padając z nóg, krzeseł i schodów
Uniosą ich troskliwe cienie do podstawionych samochodów

A potem wstaną tak, jak padli, tych kilka kilometrów dalej
Gdzieś im się zgubi kilka godzin, by już się nigdy nie odnaleźć
Złożą więc sobie obietnice, niemożliwe do dotrzymania
Ta wojna nigdy się nie skończy, więc nigdy nie będzie przegrana

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 19 grudnia 2014 19:51:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 18:14:16
Posty: 6977
Pietruszka pisze:
sypiesz jaśmin pomiędzy tryby wszechświata

:!:


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1155 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 55, 56, 57, 58, 59, 60, 61 ... 77  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 14 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group