czytam już trzecią w przeciągu dwóch tygodni książkę
Zygmunta Miłoszewskiego (jak na mnie to oszałamiające tępo) i nie mogę się nadziwić...
jak niektórym wiadomo, jestem dość dużym pasjonatem i chyba niezłym (choć jak to zwykle u mnie bywa, bardziej "punktowym" niż "generalnym") znawcą szeroko pojętego gatunku "capowieści kryminalnej" - jak na człowieka z przerośniętym ego, mam tu wyraźne i nieubłagane preferencje, jak zwykle idące na przekór obowiązującym kanonom, choć... nie do końca - numerem jeden pozostaje u mnie Agatha Christie, a książka kryminalna (wiadomo, że to nigdy nie jest literatura wysoka, trudno) jest dla mnie przede wszystkim zaproszeniem do zabawy hm logicznej - i tutaj mam wielkie oczekiwania: chcę rozwiązywać zagadkę równolegle z "dedektywem" a równocześnie być zaskoczonym, nie lubię wątków pobocznych, ale lubię wszelkie barokowości narracyjne i okolicznościowe, nie gardzę dobrą psychologią, choć nie lubię psychologizowania, lubię pewną i pełną polotu rękę pisarza ale też rozczytuję się w źle napisanych kryminałach z PRLu, bo w niepojęty sposób dobrze - lepiej niż wiele "dobrych" książek, tłumaczył to nieźle Gombrowicz - oddają kolory dzieciństwa... generalnie: "zagadka TAK, sensacja NIE" - książki w których od razu wiadomo kto zabił właściwie mnie nie interesują, a już wszelkimi wątkami "gotycko-UFOlogicznymi" pogardzam...
z tak nakreślonymi oczekiwaniami co jakiś czas sprawdzam "nowych" polskich pisarzy kryminalnych - i tak: Krajewski: szacunek, ale jakoś nie moja bajka, mało esencji, nielekko mi się czytao... Bonda: w najlepszych momentach ("Florystka") czerpie garściami z Christie, ale sama w sobie mało miała mi do zaoferowania, zdecydowanie za dużo słów na minutę (gadaliśmy o tym ostatnio z Powsinogą - pisanie na komputerze i kopiuj wklej przynosi coraz grubsze tomy nie wiadomo po co...) Puzyńska: wczesne rzeczy - facepalm, wyraźnie widzę nową maturę w palcach
nowsze rzeczy niezłe, ale znowu za długie i za dużo wątków pobocznych (ale to i u Cobena mnie drażni, więc luz Krycha - btw. najlepsza rzecz Cobenowa to dla mnie Six Years: od początku do końca jeden narrator, klarownie a nadal zaskakująco, nie można tak zawsze?)...
no i wpadł mi w ręce "Gniew", potem "Domofon" i teraz jestem w połowie "Ziarna prawdy"
Najpierw pochwały. Co za styl! Nie wiem czy teraz nie wystawiam się na rechot dziejów, ale zaryzykuję stwierdzenie, że podoba mi się najbardziej w Polsce - przynajmniej w rzeczonym gatunku. Nie jestem za bardzo oczytany w prawdziwych książkach, ale gdyby chciał sięgnąć wyżej i nieco zewrzeć styl, to naprawdę
widzę go w czadzie, co najmniej obok Tokarczuk (moi ulubieni to Gombrowicz i Miłosz...) Najważniejsze co chcę tu powiedzieć to to, że czytam go nadzwyczaj uważnie, CO DO SŁOWA, nie opuszczam, jak zwykle, nudnych opisów, początków rozdziałów itd. Od razu widzę, że mógłbym się z nim zaprzyjaźnić (mój rocznik, yeah), co za ręka, man, ale dochodzi tu do paradoksalnego u mnie odwrócenia porządku czytelniczego, bo jego styl wciąga mnie bardziej niż intryga.
"Domofon" przeczytałem dla samej przyjemności obcowania z jego ręką, fantazji Stephena Kinga nie znoszę, ale tutaj jakoś się przemogłem, dla samego obrazowania i dla samych postaci (jakie one są... CIEKAWE!, z książek wyzej wymienionych autorów jak przez mgłę pamiętam prowadzących dochodzenie i nikogo więcej, tutaj zostaną na dłużej przynajmniej ze cztery osoby). No ale to definitywnie nie moja bajka...
"Gniew"... Jakie dziwne rozczarowanie! Powiem tak - książka właściwie przestała mnie pasjonować od momentu porwania (a wcześniej pasjonowała niezmiernie!), natomiast zakończenia nie zrozumiałem i musiałem upokarzająco szukać w internecie, a tam... też nie zrozumieli. Otwarte zakończenie prawem autora - OK, tylko to naprawdę wygląda bardziej na błąd w sztuce niż jakiś przemyślany plan, bo takich niedociągnięć jest więcej. Nie wchodząc w spoilery, Miłoszewski skonstruował niesamowity kołowrót okoliczności, świetnie napisana machineria zaczęła się kręcić, napięcie wzrastało modelowo często przekłuwane na chwilę przez niezobowiązujące żarciki i... połowa pytań pozostała bez odpowiedzi. Wiemy kto zabił, jasne, ale kto przemyślnie okaleczył i jak? Tyle pytań bez odpowiedzi, a przecież OSTATNI ROZDZIAŁ, w którym wszystko się wyjasnia, miętoli na wszystkie strony i rozdrabnia na najmniejsze kawałeczki jest kluczowy dla czytelniczego spełnienia i to dla NIEGO zarywa się noc...
Ziarno prawdy na razie mi się rozkręca i jestem zachwycony... Spokojnie spijam każde słowo na przemian z uśmiechem i z bezinteresownym zachwytem dla kunsztu i talentu. Pozostaje tylko pytanie czy znowu nie zostanę na lodzie z rozbudzoną i nabrzmiałą tajemnicą, która nie zostanie należycie przeswietlona? Tego na szczęście nie wiem, wiem że i tak przeczytam "Uwikłanie" and what not... I mam nadzieję, że jednak Teo jeszcze wróci.