Pierwsza samotna długodystansowa wyprawa. Samotność daje wolność, dlatego nawet cel był nie do końca sprecyzowany. Marzyłem o odwiedzeniu kilku miejsc drogich sercu. Były to Gidle /piękne miejsce pod opieką Dominikanów w cieniu Jasnej Góry/, Miechów /Pietruszki/, Czerna /erem karmelicki/ i Jamna /ale tu to musiałbym być Norrisem, Chuckiem Norrisem/. Jasna
Góra ot tak po drodze, zawsze zarzekałem się, że nigdy, przenigdy w czasie wakacji gdy są tłumy. Bóg chciał inaczej.
Dzień I.
Miał być lajcik i był.
Od rana się niespiesznie pakuję. Ostatnie czynności przy rowerze: reguluję z sukcesem hamulec /dzięki yt/, dopompowuję dętki na max i smaruję łańcuch profesjonalnym smarowidłem /wytrzymuje cały dystans/.
W samo południe ruszam. Wiatr pięknie za plecami, ciepełko w sam raz. Zahaczam o sklep rowerowy, gdzie dokupuję żelowy pokrowiec na siodełko, lampki i łatki. Z tego pokrowiec tylko się przydał baaaardzo. Największe obawy oddalił i tyły miałem chronione.
Znajomymi kątami oddalam się. Jeden, drugi, trzeci drewniany kościółek.
W jednym z nich gospodarzem jest ks. Eda Jaworski. Ciekawy i kochany kapłan. Najbardziej znany jako zapalony motocyklista, nawet w kościele jest obraz św. Krzysztofa jako harleyowca
http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/ ... l?cookie=1http://www.znak.org.pl/parafia/txt/kom0590.phpJest przyjacielem naszego proboszcza stąd Go znam. Gdy zbieram się do odjazdu właśnie podjeżdża swoim kombi. Tylna szyba wyklejona napisami: Carpe Diem /radosna czcionka z wywijasami/ a pod nią memento mori /gotycka czcionka w typie Motorhead/. Później żałowałem, że nie poprosiłem o błogosławieństwo.
Jadę dalej po wielkopolskim płaskim stole. Jedyne przewyższenia to wiadukty he he. W Miłosławiu pita inaczej /tak stało w menu/co nie znaczy, że smaczniej - ale klimat małomiasteczkowego fastfoodu wartością dodaną.
Dojeżdżam do Pyzdr, gdzie chcę zatrzymać się u przyjaciół. Oczywiście gubię drogę, co staje się tradycją każdego następnego dnia. Znajomy sad, okazuje się nieznajomy i to tu to tam trafiam do znajomej acz zamkniętej bramy. No cóż niby środek zbiorów, a tu cisza. Przypominam sobie św. Franciszka, że największą radością jest gdy staje się pod bramą własnego klasztoru i nie chcą cię wpuścić.
Cytat:
Kiedy święty Franciszek szedł raz porą zimową z bratem Leonem z Perudżii do Świętej Panny Maryi Anielskiej, a ogromne zimno dokuczało im wielce, zawołał na brata Leona, który szedł przodem, i rzekł: „Bracie Leonie, choćby bracia mniejsi dawali wszędzie wielkie przykłady świętości i zbudowania, mimo to zapisz i zapamiętaj sobie pilnie, że nie to jest jeszcze radość doskonała”.
Kiedy święty Franciszek uszedł nieco drogi, zawołał nań po raz wtóry: „O bracie Leonie, choćby brat mniejszy wracał wzrok ślepym i chromych czynił prostymi, wypędzał czarty, wracał słuch głuchym i chód bezwładnym, mowę niemym i - co większą jest rzeczą - wskrzeszał takich, co byli martwi przez dni cztery, zapisz sobie, że nie to jest radość doskonała”.
I uszedłszy nieco, krzyknął znów głośno: „O bracie Leonie, gdyby brat mniejszy znał wszystkie języki i wszystkie nauki, i wszystkie pisma tak, że umiałby prorokować i odsłaniać nie tylko rzeczy przyszłe, lecz także tajemnice sumień i dusz, zapisz, że nie to jest radość doskonała”.(...)
I uszedłszy jeszcze nieco, zawołał święty Franciszek głośno: „O bracie Leonie, choćby brat mniejszy umiał tak dobrze kazać, że nawróciłby wszystkich niewiernych na wiarę Chrystusową, zapisz, że nie to jest jeszcze radość doskonała”.
I kiedy mówiąc tak uszedł ze dwie mile, brat Leon z wielkim zadziwem zapytał: „Ojcze, błagam cię na miłość Boską, powiedz mi, co jest radość doskonała?” A święty Franciszek tak rzecze: „Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaciali od zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bramy klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie: ‘Coście za jedni?’ - a my powiemy: ‘Jesteśmy dwaj z braci waszej’ - a on powie: ‘Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd’ - i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taką srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała.(...)
Nic to. Nie mam numeru telefonu, ale pamiętam/?/ gdzie mieszka majster, który odbudowywał prawie 20 lat temu moją chałupę i zna zapewne numer. Mylę się tylko o jedną posesję. Nazwisko pamiętałem, ale Stanisław okazał się Leszkiem. Przywitaliśmy się jakbyśmy wczoraj się żegnali. Nie zmieniło się, że jest antykomunistą a obecnie antyPeOwcem. Mądre spojrzenie na świat. Żal, że tylu młodych gdzieś daleko w Brytanii, Szkocji... powiada. Skąd dobrobyt w Polsce? Kiedyś na zabawy jeździłem polski komarkiem, a teraz wszystko z importu... Ja mu, że mój dom który budował stoi, on się uśmiecha, a ten dziadek cieśla, co robił dach, już po drugiej stronie. Niespiesznie toczy się prowincjonalna rozmowa.
Jest kontakt, za 20 minut pod bramą. Zostaję wpuszczony do raju.
Przywitanie, herbata, rozmowa, kolacja, lokalne wędliny, światowe sery. Prawie przy pełni księżyca objeżdżamy rowerami owocujące sady /ponad pół godziny/. Zamykanie i otwieranie zaworów nawadniających brzoskwinię i borówkę. Ludzie...! jakie to było mistyczne. Otwierasz wodę, dajesz życie, oczekujesz owocu. Potem dwa wina i spać. Ostatni dzień w łóżku. W sadzie praca rozpoczyna się o świcie. Dobranoc.
dystans ok 75 km 5 godzin w trasie