Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 15:32:15

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 70 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: czw, 27 sierpnia 2009 16:17:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
W zasadzie nie chciałbym aby był to wątek autorski..I w zasadzie nie chodzi tylko i wyłącznie o piłkę nożną...A już na bank to wcale nie chodzi o wielkie wyniki sportowe. Bo w sporcie to moim zdaniem wyniki nie są najważniejsze...No chyba że jesteś takim Adamem Małyszem...no bo to wiadomo. Podziw i zawiść :wink: Oczywiście że rywalizacja to bardzo ważna sprawa, ale sport w moim przekonaniu (oczywiście ten na poziomie można powiedzieć niezawodowym , którego jednak nie nazwałbym amatorskim) to coś więcej...
Jak ktoś ma ochotę rozpisać się w tym wątku , to bardzo serdecznie zapraszam.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 27 sierpnia 2009 17:42:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
Właściwie od dziecka fascynował mnie świat sportu. I to wcale moją pierwszą miłością nie była piłka nożna...Eeeee tam...... pierniczę! Pewnie że była to piłka nożna..Od maleńkości...Chodzi mi o pewną prawidłowośc w podejmowaniu decyzji. Prawidłowośc ta jest ściśle związana z środowiskiem w którym przyszło nam obcować z sportem...Tak dla przykładu..Czy mieszkaniec Siemianowic mógłby zostać dobrym żużlowcem? Czy wogóle miałby szanse zostać takowym?... "Marneszanse" jak mawiają Francuzi...A to dlaczego..A dlatego że najbliższy stadion z torem żużlowym i funkcjonującą szkółką adeptów "czarnego sportu" znajdował się w Świętochłowicach...Prawidlowośc jest taka. Mieszkasz obok stadionu żużlowego...zostajesz żużlowcem.. Mieszkasz obok hali z ringiem bokserskim...nie podoba ci się kształt swego nosa...zostajesz bokserem.. :wink: Mieszkasz nieopodal pływalni...zostajesz np. "łoterpolistą" lub uprawiasz pływanie synchroniczne :wink: ..Żarty na bok...Zostajesz pływakiem...lub nieznosisz panicznie chlupotu wody i jej zimnoty i pływalnie mijasz szerokim łukiem do końca dni swoich...
W okolicy w której przyszło rozwijac mi swój młody organizm nie było ani stadionu żużlowego , ani basenu , ani ringu bokserskiego...nawet boiska futbolowego z prawdziwego zdarzenia nie było...
W tym miejscu pragnąłbym zaznaczyc że istnieje jeszcze jedna prawidłowośc co do świadomego podejmowania decyzji odnośnie uprawiania jakiejs dyscypliny sportu...Tratatata ...sratatata... a już mi świadomego ...bo "penknem"! :lol: Czasami Pan Bóg stawia na na drodze różne ciekawe osoby a potem bacznie nam się przygląda i czeka na naszą reakcję....Na mojej drodze postawił mi...mojego kolegę sąsiada , chlopaka dwa lata starszego ode mnie wicemistrza Polski młodzików w chodzie sportowym! 8) Tak w chodzie sportowym...!
Jak dla mnie ta dyscyplina sportu mimo swej egzotyczności z którą po czasie się troszeczkę oswoiłem ,cały czas jest sportem ekstremalnym...
Mój kontakt z tą dyscypliną ograniczył się raczej do epizodu...No powiedzmy dwóch epizodów w postaci zawodów na dystansach 3 i 5 kilometrów..Pierwsze zawody na dystansie 3 km były zawodami wewnętrznymi sprawdzającymi umiejętności" poruszania" się na tym dystansie..Dla mnie zakończyły się pełnym sukcesem tzn. dystans od startu do mety pokonałem , pokonałem go w myśl przepisów o chodzie sportowym a jako najmłodszy uczestnik zawodów otrzymałem nagrodę rzeczową w postaci niebieskiego "chlebaka" ( kiedyś terminem tym określano małą torbę sportową służącą jako zasobnik na żywność :arrow: np. na wycieczki szkolne). Pozwolono mi także wejść na podium i to na najwyższy jego stopień...Pan Bóg już pewnikiem wiedział że "chodziarz" to ze mnie nie będzie , ja natomiast łudziłem się do końca... :wink:
Końcem mojej przygody z bieżnią lekkoatletyczną były zawody rangi mistrzostw Śląska na dystansie 5 km. Z bieżnią? Tak , ponieważ zawody te zostały rozegrane na stadionie klubu "Start" Katowice....
Zawody te pamiętam do dziś. Pamiętam je z kilku powodów...
12 i pół okrążenia stadionu jak dla mnie okazało się dystansem morderczym...Ostatnie 2 i pół okrążenia pokonywałem samotnie...Przez wszystkich zawodników zostałem "zdublowany", a start następnych konkurencji dla których wymagane było użycie bieżni lekkoatletycznej swym "żółwim tempem" skutecznie zablokowałem! :D
Po minięciu linii mety z wysiłku padłem zwyczajnie na twarz , a powietrze do mego organizmu chłonąłem jak ryba wyciągnięta z wody! Oj...gdyby nie posiłek w postaci jajecznicy w stadionowym barze, który otrzymaliśmy jako zawodnicy gratis zawody te wspominałbym raczej w czarnych barwach...A tak....jajecznica , chleb i herbata i człowiek był znów szczęśliwy! :D
Zawodami tymi zakończyłem moją przygodę z lekkoatletyką na poziomie wyczynowym...Na poziomie szkoły podstawowej w zawodach międzyszkolnych wątek lekkoatletyczny kontynuowany był nadal. Bezpośrednio związany był także z decyzją która zaważyła na mej "piłkarskiej karierze"...Ale o tym to może innym razem...
Pan Bóg w "kolejce do świadomego wyboru" postawił następnie trenera szkółki zapaśniczej katowickiego GKS-u. Przygoda była to krótka acz burzliwa. Nie znowu na tyle krótka abym opisał ją w pół godziny w związku z tym uczynię to przy najbliższej okazji...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 27 sierpnia 2009 23:08:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 sierpnia 2005 23:33:44
Posty: 246
Skąd: Warszawa
Moja "kariera" sportowca amatora była krótka acz różnorodna. Mimo ze uprawiałem różne sporty łączyło je jedno zjawisko jakże popularne w naszym kraju i jak się okazało mające już początek w szkole podstawowej a mianowicie szwindel. :wink: Nie to żebym się użalał ale w niektórych przypadkach brak sukcesów zawdzięczam powiedzmy nieżyczliwości sędziów. Wszystko zaczęło się już w szkole podstawowej. Wtedy to niezwykłą popularnością cieszyła się ambitna gra w dwa ognie. Na lekcjach WF ciskaliśmy w siebie piłkami równo i tak też trafiłem do reprezentacji szkoły. Mieliśmy silny team którego trzon stanowiły klasowe "łobuziaki" perfekcyjnie odnajdujący się w tej grze. :) Zawody odbywały się w jednej z bemowskich szkół, nie pomnę już w której konkretnie ale tak się złożyło że decydujący mecz o awansie do rozgrywek ogólnowarszawskich zdaje się graliśmy z gospodarzami właśnie. Jakież było nasze zdziwienie gdy pani nauczycielka licząca punkty za każdy nasz zdobyty przypisywała 3 drużynie przeciwnej. :lol: Jak łatwo się domyślić honorowo polegliśmy. Porzuciłem zatem dwa ognie na rzecz piłki nożnej. Burmistrz bemowa organizował na terenie naszej szkoły dwa razy do roku turniej piłkarskich szóstek pod wzniosłą nazwą "puchar burmistrza". Chodziło oczywiście o szóstki amatorskie. Naturalnie skrzyknęliśmy się z chłopakami z klasy i zgłosiliśmy do turnieju. Szło nam całkiem nieźle, po pierwszym meczu zremisowanym w grupie odnieśliśmy dwa zwycięstwa i byliśmy niemal pewni awansu gdyby nie fakt że jeden z naszych graczy o tydzień przekraczał dopuszczalny limit wieku. Naturalnie sędzia się o tym dowiedział i skończyło się walkowerem. Załamani wróciliśmy do szarego kopania piłki pod blokiem z nadzieją jednak że następnym razem będzie lepiej. Za pół roku doszliśmy do finału gdzie przegraliśmy z ekipą od nas ze szkoły tyle ze rok starszą (turnieje były organizowane wiekowo ale w takich widełkach ze dwa roczniki w jednej grupie). Mecz będę pamiętał do końca życia bo na boisku nie było suchego fragmentu, jedna wielka kałuża.To była frajda rzucać się w wodę :D W następnym turnieju wygraliśmy wszystkie mecze, finał odbywał się na WATcie w czasie festynu na dzień dziecka. Wygraliśmy 7:1. Była to jedyna bramka stracona w tym turnieju a rozegraliśmy chyba z 8 meczy. W pierwszym zaś wygraliśmy rekordowo 22:0 (mecz trwał dwa razy po 15 minut). Tu muszę nadmienić że byłem bramkarzem ale od razu zaznaczam że nie dlatego że "ty jesteś słaby to stoisz na budzie" tylko sam chciałem, serio. :P Następnie dołączyłem do drużyny którą pokjonalismy w finale i za pół roku razem z nimi znowu zdobyłem złoto.
Było to na przełomie podstawówki i gimnazjum. Potem dałem sobie spokój z piłką bo w okularach się ciężko broni i przerzuciłem się na koszykówkę a żem wysoki wskoczyłem do reprezentacji szkoły. I tu niestety klapa na maksa przegraliśmy wszystkie mecze tracąc honor w klasyczny sportowy sposób: wyklinanie sędziego w czasie meczu, bójki z przeciwnikami i tym podobne akcje. Oczywiście wszystko przez to że czuliśmy się oszukani (i coś w tym było bo w pierwszym meczu sędziował nauczyciel drużyny przeciwnej). I tym pozytywnym akcentem skończyłem swoją karierę sportową. Zostaną wspomnienia i medale w szufladzie.
A i jeszcze jedna ciekawostka naszą drużynę piłkarska nazwaliśmy dźwięcznie "hwdp" podczas oficjalnego losowania grup w bemowskim ratuszu śmiechu było co niemiara zwłaszcza ze panowie urzędnicy nie do końca chyba czaili o co chodzi i czemu wszyscy się śmieją :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 28 sierpnia 2009 08:04:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
Rudy pisze:
Tu muszę nadmienić że byłem bramkarzem ale od razu zaznaczam że nie dlatego że "ty jesteś słaby to stoisz na budzie" tylko sam chciałem, serio.

...w "trampkarzach" także zaczynałem na bramce. Ale w związku z tym że było nas dwóch, trener dawał grac każdemu po połówce. A później zaproponował mi grę w "polu" więc na propozycję trenera przystałem.
Już nie pamietam w jakim wymiarze czasowym odbywały się mecze trampkarzy, ale było to chyba 2x30 minut , więc grac tylko jedną połówkę to dla młodego niewyeksploatowanego organizmu było troszeczkę za mało. To i porzuciłem fach bramkarski..Poza tym wzrost raczej nie predysponował mnie do gry w bramce 8)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 29 sierpnia 2009 08:30:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
Pan Bóg w "kolejce do świadomego wyboru" postawił następnie trenera szkółki zapaśniczej katowickiego GKS-u.

...przyszedł raz do nas do szkoły na "wuef" niewysoki jegomosc aczkolwiek napakowany, czarny niczym cygan z twarzy i wąsa podobny do Jerzego Cnoty. Ów człowiek zapropnował męskiej częsci klasy treningi w sekcji zapaśniczej w katowickim GKS-ie. Jak była reakcja męskiej części klasy 4(?) F...Tych tzw. "kujonów" to raczej negatywna, a tzw. "kwiatu młodzieży" :wink: pozytywna a można się pokusić o stwierdzenie że wręcz entuzjastyczna...No i zapisał nas pan na karteczce.Pierwszy trening ( kiedyś już o tym gdzieś pisałem ale będę powtarzał sie bo to ma sens...) wyznaczono w sobotę, gdzieś w godzinach południowych. Niewielką grupą bodajże 4 osobową umówiliśmy się na przystanku nieopodal telewizji Katowice. Do dzielnicy Katowic -Wełnowca zwanego także Józefowcem udaliśmy się autobusem. Były to raptem 3 przystanki , ale zbiórkę wyznaczyliśmy sobie z półtorej godziny wcześniej.
Na miejscu przed stara zapaśniczą halą-ruderą (..teraz to ona piękna , odremontowana , cegły wypiaskowane...śliczniutka..) zjawiliśmy się jak nic 5 kwadransów przed planowanym treningiem. Był to nasz błąd..Chodząc wte i we wte natknęliśmy się na miejscowych łobuzów , zawodników miejscowej sekcji zapaśniczej , którzy w sposób zdecydowany i brutalny pokazali kto rządzi na Józefowcu...Pokaz był na tyle skuteczny ,że gdy podjechał autobus na przystanek na którym to chłopaki nas "ćwiczyli" postanowiliśmy do niego wskoczyć i uciec jak najbardziej od tego nieprzyjemnego miejsca...No i wróciliśmy z powrotem w miejsce z którego wyruszyliśmy parę chwil wcześniej..Już mieliśmy udac się do domu , a po przeciwnej stronie na przystanku w stronę Wełnowca zauważyłem kolegę. Przeszliśmy ulicę zagadaliśmy i jak się okazało kolega wybierał się także na trening zapaśniczy. Także pierwszy raz...No i co zrobiliśmy..? Postanowiliśmy zaryzykowac jeszcze raz ( nie wszyscy). Wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy...Nie był to do końca dobry pomysł :roll: Jak dotarliśmy na miejsce okazało się że trening już się zaczął. Ktoś przyniósł nam klucze do szatni i poszliśmy się przebrać..Szatnia była mała , obskurna i śmierdziała jak zwykle śmierdzą sale gimnastyczne w szkołach ( kiedyś śmierdziały..teraz może nie..). Gdy się przebraliśmy poszliśmy na halę. W hali znajdowały się dwie maty zapaśnicze , kilka skórzanych manekinów , sznur do podciągania się do sufitu i sporo młodzieży...Trening był spoko. W zasadzie to była taka zabawa ...trochę tych zapasów , jakieś tam fikołki , mecz piłki nożnej..wszystko wyglądało bardzo przyjemnie...do czasu gdy trener zakończył trening i wspólnie udaliśmy się do szatni. W szatni znowu pokazano nam kto rządzi na Józefowcu..słowem łomot , krew i łzy.
Na następny trening pojechali tylko twardziele...czyli ja też.. :wink:
Scenariusz był podobny..Trening spoko...szatnia łomot , krew...z tym że bez łez...Za co szło dostać w facjatę..A na przykład za udział w meczu piłki nożnej.. tak za udział..A dlaczego..? ..Sytuacja wyglądała następująco...Grałeś za dobrze...w szatni łomot od przeciwników... Grałeś źle...w szatni łomot od "swoich".. ..Taka zabawa! :? Scysje w szatni to n ie było jeszcze wszystko.. W oczekiwaniu na autobus w kierunku Bytkowa na przystanku byliśmy "pompowani"....a kto nie chciał pompowac to w ryj!
Kiedyś w stosunku do mojej osoby nadszedł kres tych szykanów...
Moim "wkupnym" w to niedobre towarzystwo była zupa ogórkowa z ryżem postawiona szefowi miejscowych łobuzów w pobliskim barze...
"Szef" powiedział ze jestem w porządku i nie mam się co juz bac...." A wy spróbujcie mu coś zrobic...Jak ktoś się odważy to ma w ryj ode mnie..."No i juz byłem swój..
Na treningi chodziłem regularnie przez jakieś trzy miesiące. Ostałem się jako jeden z nielicznych...Moi koledzy niestety nie zyskali uznania w oczach "szefa" to i na skutek szykan porzucili marzenia o karierze zapaśnika...
Mnie w zasadzie zaczęło to powolutku nudzic i pewnego razu w mroźny listopadowy sobotni poranek gdy trener nie zjawiał się o umówionej godzinie w umówionym miejscu , moje stopy zmarznięte w gumowych półtrampkach rzekły..." Chodż lepiej Wojtek do domu , bo co tak będziemy tu po próżnicy stac..." To i posłuchałem stóp moich wsiadłem do autobusu i w ten oto sposób porzuciłem marzenia o karierze olimpijczyka.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 30 sierpnia 2009 17:16:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
..a jak miałem 13 lat chłopaki wyczaili gdzieś klub Kolejarz Katowice..Klub istniał pewnie już ze 100 lat ale dla nas był jakby co dopiero był powołany do życia. W zasadzie to była już późna jesień i treningi Kolejarza odbywały się w hali. Hala Kolejarza znajdowała się w pomieszczeniach starego dworca w Katowicach , nie wiem czy to nie było przypadkiem tam gdzie był Mega Club... Hala miała wymiary boiska do siatkówki. Jako bramki służyły nam płotki lekkoatletyczne. Zasadniczo to było tam dziadostwo. Ciemno , zimno i nijako. Zasadniczo trenera cieszyło to że masa ludzi chciała grac w piłkę. Z 90 procent ćwiczącej młodzieży ( ..tak ćwiczącej... :wink: bo z umiejętnościami czysto piłkarskimi co niektórzy byli na bakier.....) było z mojej dzielnicy..Nabór a raczej agitacja odbywał się na zasadzie..Ej..słyszałeś..ci z wieżowców to zapisali się do klubu..No co ty nie gadaj!...A gdzie.? Do Katowic do Kolejarza...! A dlaczego nie my?..No właśnie...!
I na tej zasadzie młodzi piłkarze z Bytkowa trafiali do sekcji piłkarskiej klubu z Katowic. Tak na serio to pozwolenia od rodziców na trenowanie nie miałem. Moi rodzice próbowali ze mną sztuczki typu..."Chcesz grac w klubie , to nie możesz miec żadnej "trói" na świadectwie".
Jakoś zawsze udawało mi się negocjować z rodzicami, chociaż przyznaje że łatwo nie było :wink: .
Koniec końców że względu na dziadostwo panujące w K.S. "Kolejarz "Katowice treningi zakończyłem wraz z nastaniem wiosny.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 31 sierpnia 2009 07:46:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
O moim najlepszym meczu w finale rozgrywek szkolnych już pisałem.
Ale były i inne, poza szkołą. Na pobliskim osiedlu co rok organizowano turnieje piłkarskie (też z podziałem na grupy wiekowe). No i z grupą kumpli się zgłosiliśmy. Grało się po sześciu na małe bramki od ręcznej, każdy mecz sędziował Pan Sędzia w pełnym rynsztunku. Zagraliśmy dwa turnieje, rok po roku - potem byliśmy już częściowo za starzy i się unieśliśmy honorem (albo wszyscy albo nikt!). Pierwszego turnieju prawie nie pamiętam, odpadliśmy jakoś w drugiej rundzie... a byliśmy chyba Ajaxem Amsterdam. Graliśmy w sumie wtedy dziecięcą, radosną i chaotyczną piłkę. :-D
Po roku przystąpiliśmy do rozgrywek starsi i bardziej zorganizowani. Odbyliśmy nawet kilkanaście treningów i narad taktycznych. 8) Wykazaliśmy się też swoistym poczuciem humoru - w zalewie Milanów, Liverpooli i Bayernów postanowiliśmy wybrać sobie jakąś idiotyczną i kompletnie nieznaną nazwę. Naszym "idolem" stała się występująca wtedy w IV lidze drużyna SHR Wojcieszyce (SHR czyli Stacja Hodowli Roślin).. Wynikło wtedy pewne nieporozumienie, bo któryś z organizatorów nie połapał się w naszym żarcie i myślał, że naprawdę jesteśmy grupą wiejskich chłopaków, którzy przyjechali z Wojcieszyc... pytał nas czy mamy pozwolenie rodziców by z tak oddalonej od Poznania wsi przyjeżdżać sami :-D Po wyjaśnieniu tej drobnostki przystąpiliśmy do rozgrywek. Na początek SHR rozwaliło Paris Saint Germain 6:0. Grało się nam przyjemnie, strzeliłem gola numer 5. Potem był znacznie silniejszy klub, nazwy nie pomnę, i z nim mieliśmy trudniej. Po zaciętym, dobrym meczu wygraliśmy 3:2 (strzeliłem na 3:1). Awansowaliśmy do półfinału, gdzie graliśmy z bandą młodszych od nas ale ruchliwych i ambitnych szczawików. Po pierwszej połowie przegrywalismy 0:2 i nie wyglądało to dobrze. W drugiej udało się wyrównać ale oba gole były kuriozalne- najpierw obrońca przeciwników podawał bramkarzowi ale podał w sumie jednemu z naszych, który właściwie wjechał sobie z płką do bramki. A potem przy jakiejś akcji ja wybijałem piłkę spod naszej bramki na oślep, byle dalej w górę i w przód, nawet niespecjalnie śledziłem jej tor lotu. I nagle słyszę "Jeeest!". Okazało się, że leciała jakoś tak dziwacznie, że wpadła "za kołnierz" bramkarzowi... W ten sposób niezasłużenie dobrnęliśmy do rzutów karnych. Tam wygraliśmy i awansowaliśmy do finału.
Finał stał się dla nas traumą na długie lata :D Przeciwnik był silniejszy, obiektywnie trzeba to przyznać, ale walcząc po męsku przegralibyśmy pewnie jak ten PSG z nami... 0:6 czy coś koło tego. Tymczasem po pierwszej połowie już było źle, a drugiej rozkleiliśmy sie zupełnie. Sportowa złość zamieniła sie w bezradność a ta w rozmamłanie i chęć jak najszybszego pójścia do domu ;-). Przegraliśmy 1:18 (!) i przez jakiś czas nie mogliśmy spojrzeć sobie w oczy, no chyba żeby nawrzeszczeć jeden na drugiego za słabą grę. Ale wszyscy zagraliśmy fatalnie.

To był nasz ostatni turniej a ja postanowiłem zapisać się do sekcji piłkarskiej młodzików Warty Poznań...

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 31 sierpnia 2009 17:01:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
arasek pisze:
To był nasz ostatni turniej a ja postanowiłem zapisać się do sekcji piłkarskiej młodzików Warty Poznań...

...ostatnio przypomnaiłem sobie o Warcie Poznań. Warta to zacny klub dwukrotny zdobywca Mistrzostwa Polski , zdobywca Pucharu Polski o wicemistrzostwach których jest 7 nie wspomnę. W pierwszej lidze nieżle sobie poczynają ..ale wiadomo w Poznaniu jest Lech i wszystko jasne...
O np. w Chorzowie. Chorzowianie przed wojną kibicowali klubowi AKS Chorzów , a Ruch był z Wielkich Hajduk, które to były chyba osobną gminą. Obecnie jest to dzielnica Chorzowa o nazwie Batory, a starsi mieszkańcy jeszcze nazywają ją Hajdukami..AKS już nie istnieje..tzn . teraz istnieje pod nazwą AKS Wyzwolenie Chorzów i jest to w zasadzie nowy twór..Legendarny stadion AKS-u nieopodal Stadionu Śląskiego został zburzony i w jego miejscu powstało Centrum Handlowe AKS :twisted: Mój dziadek jako zapalczywy kibic AKS-u pewnie się w grobie przewraca...
Podczas okupacji AKS Chorzów grał w regularnych rozgrywkach w lidze śląskiej (?) tzn. organizowanej przez Niemców a występował pod nazwą Germania Konigshutte i po wojnie jako klub był strasznie tępiony. Herbem AKS Chorzów była zielona koniczynka.

Osiągnięcia :
Wicemistrz Polski (1x): 1937
3 miejsce w Mistrzostwach Polski (3x): 1946, 1947, 1951
Mistrz Śląska – Gauliga Schlesien (1x): 1941
Mistrz Górnego Śląska – Gauliga Oberschlesien (3x): 1942, 1943, 1944
Mistrz wschodniego Górnego Śląska (3x): 1924, 1930, 1936

...trochę nie w temacie...ale tak mnie poniosło! :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 01 września 2009 08:01:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
Racja, Warta to klub z wielkimi tradycjami.
Warta cieszy się w Poznaniu dużą sympatią i szacunkiem (nie wiem jak wśród szalikowców Lecha, w tych "zgodach" i "niezgodach" nie siedzę i nie mam zamiaru). Gdy grali w latach 90-tych w ekstraklasie na ich mecze przychodziło sporo osób (ale fakt - głównie starszych, pamiętających jeszcze sukcesy z lat 50-tych).
Teraz Warta ma Reissa, ostatnio wygrała 6:0 z KSZO... może jakiś sen o powrocie na szczyt?... Ja tam im tego życzę. :-)

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 05 września 2009 09:04:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
..wpływ kinematografi i nie tylko na zainteresowania młodzieży...

Nie będę "świrował pawiana" że film Rocky miał jakis wpływ na moje plany zostania bokserem. A to z prostej przyczyny że moje oczy ujrzały ten obraz jak miałem z 18 lat.. A pięściarzem chciałem zostać w wieku 12 lat.
Z moim kolegą który także marzył o karierze boksera zrobiliśmy sobie pseudorekawice i toczyliśmy pojedynki na szkolnym korytarzy. Nasze rękawice bokserskie wykonane były z drelichowych jednopalczastych rekawic roboczych , których "cześć uderzeniowa" wyścielona była gąbką. Uderzenie taką rękawicą było dosyc nieprzyjemne, ale lalismy się w granicach zdrowego rozsądku nawet nie do pierwszej krwi. :wink:
W momencie gdy kolega otrzymał od kogoś prawdziwe rękawice bokserskie nasza chęć zostania herosami ringu wzrosła niczym winna latorośl...Wzrosła szybko...i tak samo zwiędła.... :wink: W naszym mieście działała sekcja pięściarska w klubie "Górnik" Siemianowice. Już mieliśmy udac się na pierwszy trening , lecz przez któregoś z kolegów znających miejscowe środowisko zostaliśmy ostrzeżeni że w sekcji bokserskiej rządzi niejaki Mamba , który wszystkim młodym na dzień dobry obija ryja...tak profilaktycznie.... 8) Ja do dziś słabo toleruje ból więc dałem sobie spokój. Kolega mój którego chęć zostania pięściarzem była znacznie większa od mojej ( a to chyba ze względu na fakt posiadania prawdziwych rękawic) także nie poszedł na pierwszy trening...
No i zakończyliśmy naszą w zasadzie nierozpoczętą przygodę typu Rocky..

Wejscie smoka!!!
No kto po obejrzeniu tego filmu nie chciał zostac karateką?..No kto? :wink:
Fim zasadniczo był przeznaczony dla widzów powyżej 18 roku zycia , ale z wejściem do kina nie było problemu. Kolesie od nas z podwórka robili swoiste zawody w ilości obejrzanych projekcji tego filmu. Rekordzisci dochodzili do liczby 22... :!: Film był przecież doskonały więc ich zapalczywośc wcale mnie nie dziwiła...Podobną popularnością cieszyły się jedynie filmy Gwiezdne Wojny oraz seria filmów "Godzilla"...
Ale wracając do tematu...
Bezpośrednio po projekcji filmu , która odbywała się zima poszliśmy na miejscowe rozlewisko walic z "karata" tafle lodu..Oczywiście w rękawiczkach żeby krzywdy sobie nie zrobić...Lód nie bardzo zamarznięty padał pod razami wymierzanymi mu z różnych pozycji...KARATE!!!! :lol:
W domu kultury zlokalizowanym nieopodal mojego bloku działała sekcja karate kyokushinkai...Mnóstwo wiary z naszej dzielnicy już tam trenowało więc postanowiliśmy z moimi rówieśnikami tam spróbować..Nasze plany spaliły na panewce , a jedyną przeszkodą był wiek..Byliśmy wg. trenera za młodzi na rozpoczęcie treningów...Szkoda było bo napaliliśmy się jak piec kaflowy normalnie... Te kimona , pasy różnokolorowe , ciosy z obrotu kończyną dolną działały na naszą wyobraźnię w sposób niesamowity...Normalnie szkoda...
P.S. Chłopak parę lat starszy od nas który rozpoczynał przygodę w sekcji prowadzonej w D.K. "Chemik" obecnie jest znaczącą postacią tej dyscypliny w kraju..
http://www.instap.pl/skkk/index.php?opt ... &Itemid=46


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 05 września 2009 12:35:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 12 marca 2007 13:01:11
Posty: 389
Skąd: cudne manowce
ja jestem miłośnikiem piłki nożnej ale moja kariera zakończyła sie po jednym (przegranym 0:4) meczu w Zgierzu w turnieju reprezentacji liceów :lol:

teraz żałuje że nie wziąłem sie za piłke poważnie bo może i miałbym szanse coś ugrać ale za stary jestem żeby sie w to bawić już :(

_________________
http://www.lastfm.pl/user/crazydiamon87


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 06 września 2009 11:50:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
..szkolne zawody sportowe...

Piłka siatkowa...
Wzięto mnie i kumpla do drużyny która brała udział w mistrzostwach miasta szkół podstawowych. Po co mnie tam wzięto zupełnie nie wiem , wszak piłkę siatkową znałem tylko z nazwy..
Trzon drużyny stanowili chłopcy z starszych klas , a my byliśmy na zasadzie uzupełnienia składu. Koniec końców zawody te ukończyliśmy na podium (bodajże 3 miejsce) , a moje umiejętności a raczej ich brak nie przyczyniły się do tego jakby nie było sukcesu. W nagrodę za uzyskany wynik od organizatorów dostaliśmy nagrody rzeczowe w postaci paskudnych wykonanych z ceraty ( ..he..he..teraz to by się nazywało..skóra ekologiczna :wink: ) saszetek niby to na dokumenty koloru białego. W czasach gdzie człowiek był posiadaczem niczego nagroda ta sprawiła nam ogromną radość!

Piłka ręczna...

W ramach mistrzostw miasta szkół podstawowych w naszym mieście montowaliśmy drużynę piłki ręcznej. Nasza wiedza o tej dyscyplinie była raczej nikła..Generalnie w piłce ręcznej chodzi o to żeby rzucić piłką do bramki przeciwnika , nie robiąc przy tym tzw. kroków czyli trza piłkę kozłować jednorącz a krok trzeci(?) bez kozłowania karany jest przerwaniem akcji po czym piłkę oddaje się przeciwnikowi..Proste..prawda? Piłkę można ale nie trzeba oddac partnerowi poprzez podanie...Nie wolno wchodzić także do koła w którym znajduje się bramkarz....Bramkarz...tak bramkarz jest jedną z najważniejszych osób na placu gry..Bramkarzem nie może byc mięczak! :D tzn. musi to byc człowiek , który z uśmiechem przyjmuje rzuty piłką na swą twarz...Ja też próbowałem byc bramkarzem , ale ze względu na małą tolerancję na ból po kilkukrotnym otrzymaniu piłką w facjatę opuściłem miejsce miedzy dwoma słupkami...
Bramkarzem został mój imiennik który okazał się twardzielem.
W mistrzostwach zajęliśmy 3 miejsce a umieszczenie naszych nazwisk w lokalnej gazecie "Gońcu Górnośląskim" napawało nas nieskrywaną dumą.
Zawody te wspominam dobrze, a jednym z minusów walki na parkiecie była dosyc bolesna kontuzja otworu paszczowego spowodowana przypadkowym kopnięciem nogą zaopatrzona w trampek. Nie było to uderzenie z serii "Wejście smoka" , a kolizja z nogą odzianą w trampek nastąpiła w momencie gdy znajdowałem się pozycji leżącej...Na dodatek był to noga "bratobójcza" której właścicielem był mój kolega z drużyny...

Zawody pływackie....

Tradycyjnie w ramach mistrzostw miasta...Był kłopot z zmontowaniem składu ponieważ młodzież raczej pływac nie umiała. Moje umiejętności pływackie ograniczają się do dziś do tego że wrzucony do wody nie utopię się , a utrzymywanie się na powierzchni wody trudno było by podciagnąc pod konkretny styl...Kraulem do dziś pływac nie umiem. Tzn. rączkami i nogami jakoś macham , ale ni jak nie umiem opanować nabierania powietrza w płuca ponieważ powietrze które próbuję zassać miesza się razem z wodą w proporcjach pół na pół... :wink:
Udział w w zawodach w naszym wykonaniu miał się ograniczyć do sztafety chłopieńco - dziewczęcej na dystansie 4x50 metrów...

Już na samych zawodach...

Gdy spiker zawodów wyczytywał uczestników do dystansu 50 metrów kraulem włosy na głowie mimo posiadania czepka pływackiego stanęły mi dęba, ponieważ wśród uczestników o dziwo znalazła się moja skromna osoba. To to sobie pomyślałem..Oj chłopie..będzie obciach jak nic..Albo będziesz ostatni , albo utoniesz marnie :wink:
Stając na słupku zaplanowałem taktykę...Skoczę do wody i bez wyciągania dyńki ponad powierzchnię jej będę tak naparzał rączkami i nogami że dystans 25 metrów ( bo był to basen 25 metrowy) powinienem raczej przepłynąc...
No i poszedłem w tę otchłań bez opamiętania...Rączki pracowały jak wiatrak...po 25 metrach o dziwo znajdowałem się na prowadzeniu :shock: . Do pokonania pozostała jeszcze droga powrotna..No to dalej ten łeb pod wodę i rach.. ciach..rach ciach..rach ciach jak ten wiatrak a nuż się uda..Sił starczyło mi na jakieś 15 metrów , a wycieńczenie mojego organizmu prawie nie doprowadziło do tragedii czyli do utonięcia.... :wink: Jakoś tam dopłynąłem do mety nie będąc ostatnim...Zły byłem jak osa za psikusa, który jak się okazało uczyniła mi nasza pani od "wuefu"...z tym wpisaniem mnie na listę uczestników wyścigu na 50 metrów kraulem.
Za parę chwil stanęliśmy do tej naszej sztafety dziewczęco-chłopięcej...
W naszej drużynie znajdowała się dziewczyna o pseudonimie "Baryła". Pseudonim w sam raz. Była to dziewczyna o potężnej budowie ciała , której umiejętności pływackie były także na poziomie pływania rekreacyjnego więc po pierwszej zmianie od razu było wiadomo że mistrzostw tych nie zawojujemy...Sukcesem naszym było samo uczestnictwo ,oraz to że w konfrontacji z wodą wyszliśmy wszyscy cało.


Zawody lekkoatletyczne...

Oczywiście w ramach mistrzostw miasta...
Raz braliśmy udział w takim biegu krosowo-sztafetowym. Po trzeciej zmianie sędzia zawodów oznajmił naszemu zawodnikowi ( ostatniemu czwartemu) ,że na dystans to może sobie wystartować raczej do własnej przyjemności, a to dlatego że regulamin zawodów przewidywał wykluczenie drużyny jeżeli któryś z zawodników zostanie zdublowany. W naszym przypadku został zdublowany zawodnik trzeciej zmiany o swojsko brzmiący pseudonimie ..Miki.. :wink:

No i raz byliśmy na zawodach lekkoatletycznych na prawdziwej bieżni leekoatletycznej stadionu miejscowego hutniczego klubu sportowego. Startowaliśmy w konkurenci biegowej , sztafecie 4x400 metrów..Sytuacja na bieżni był prawie analogiczna jak sytuacja w biegu krosowym z tą różnicą ,że regulamin nie przewidywał dyskwalifikacji drużyny gdy któryś z zawodników zostanie zdublowany 8).
Na zawodach spotkaliśmy kolegę , który po ich zakończeniu udawał się na trening do miejscowej sekcji piłkarskiej...No i zabrał nas kolega na trening...Wszystko miało byc bez zobowiązań tak typowo na luzie i w zasadzie prowizorycznie..No i było...W sekcji piłkarskiej miejscowego klubu sportowego spędziłem 8 długich lat... Fajne to były lata..No może nie wszystkie , ale większość...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 06 września 2009 16:02:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
...W sekcji piłkarskiej miejscowego klubu sportowego spędziłem 8 długich lat... Fajne to były lata..No może nie wszystkie , ale większość...


Pierwszy trening
... z strojów można powiedzieć gimnastycznych nie rozbieraliśmy się, a nasze "ubrania wyjściowe" poupychaliśmy do toreb i z kolegą który nas (z)agitował udaliśmy się bezpośrednio na boiska treningowe zwane "Dołami" ..Były to a w zasadzie są boiska zlokalizowane w nieczynnych wyrobiskach kopalni piasku(?) o nawierzchni ziemno-trawiastej...Nie trawiasto-ziemnej ponieważ przewaga nawierzchni ziemnej był dominująca.
A propos mojego kostiumu piłkarskiego....No jakbym siebie teraz zobaczył w czymś takim to lał bym ze śmiechu... :wink:
Góra kostiumu to podkoszulek na ramiączkach koloru białego...
Spodenki piłkarskie imitowały granatowe baciory gimnastyczne..takie do "wuefu" jakie miało się w szkole...
Kończyny obleczone w przykrótkie skarpety takie które co chwilę trzeba było podciągac , bo zaniechanie tej czynności powodowało to że skarpeta znajdowała się nie na nodze lecz w bucie... :wink:
Buty...Buty czyli obuwie sportowe szumnie nazywane adidasami , które to z marką adidas nie miało oczywiście nic wspólnego miałem pożyczone od ojca...Ja noga 39 ojciec 42...W związku z tym że buty były ponad miarę kopanie piłki w czymś takim było możliwe aczkolwiek uderzanie piłki tzw. prostym podbiciem czyli "obciągniętą" stopą graniczyło z cudem.
Na treningu było dosyc sporo młodzieży. Byli to chłopcy w wieku 13 i 14 lat. Nie powiem że chłopaki przyjęli nas bardzo ciepło.Przyjęcie było raczej zimne, w zasadzie traktowano nas jak obcych i czuc to było na każdym kroku. Guru i mentorem tej dosyc sporej liczby młodzieńców był mój rówieśnik o imieniu Krystian. Krystian tak na oko był o głowę a może nawet o głowę i pół niższy ode mnie...Dlaczego miał taki szacunek u swoich rówieśników? Krystian był fenomenalnie wyszkolony technicznie..Wyszkolony to może złe słowo. Są rzeczy z którymi człowiek się po prostu rodzi taki dar Boży i ma to a inny choćby nie wiadomo jak nad sobą pracował nigdy nie dojdzie do takiego poziomu...Zasadniczo nazywa się to talent...Rozmawiałem ostatnio z moim kumplem Łysym...Łysy mówi mi ..."Wiesz....Krystian gra w hali w piątkach piłkarskich..Normalnie boki mozna zrywac..Wiesz co on z tymi młodymi zawodnikami robi...? Wkręca ich tak ,że chłopakom ze złości żyły na karku wyłażą. Są bezradni jak jacys inwalidzi piłkarscy... :lol: "
Tak..Krystian był ....tzn. dalej jest fenomenem na miarę takiego chocby Chomątka...
Ale wracając do mojego pierwszego treningu...
Trenerem był człowiek wtedy około trzydziestoparoletni. Nie waham się powiedziec ,ze był to jeden z najprzyjemniejszych i najlepszych ludzi których spotkałem w swoim życiu. Tener Ryszard był wzorem trenera i wychowawcy. U nas mlodych ludzi miał pełen szacunek. To był człowiek któremu zależało na nas. Nie tylko jeśli chodziło o piłkę nożną. Zjawiał się czasami niespodziewanie w szkole.....albo w domu..U mnie w domu..ale to już inna historia...
Miało byc o treningu przecież...
Trening składał się z rozgrzewki. Rozgrzewka to takie trochę bieganie i rozciąganie się żeby przy bardziej forsownych ćwiczeniach z piłką nie zrobić sobie krzywdy. Po rozgrzewce w dwójkach i trójkach wymiana piłek , uczenie się odpowiedniego przyjęcia piłki..generalnie ćwiczenia doskonalące technikę... A potem to wiadomo , to co piłkarze lubią najbardziej czyli strzały na bramkę... Może trochę nietypowe...Ćwiczenie uderzenia prostym podbiciem z tzw. "dropsztyka"...Piłka do prawej ręki, a jak ktoś jest lewonożny to do lewej :arrow: bieg na bramkę :arrow: uderzenie na bramkę z półwoleja czyli . w momencie gdy piłka styka się delikatnie z podłożem...
Po tych wszystkich ćwiczeniach..wiadomo gierka...Podział na dwie drużyny i "wcielanie w życie nabytych umiejętności". Potem wiadomo..szatnia, kubek zimnej kawy zbożowej w piwnicy budynku klubowego ( tzw. "gospodorz" urzędował w piwnicy w której to oprócz szatni juniorów znajdowało się jego pomieszczenie w którym trzymany był sprzęt sportowy oraz piłki , siatki itp. .... Do obowiązków "gospodorza" należało także parzenie tej tradycyjnej kawy ) i pod prysznic... Następnie przystanek autobusowy w parku Pszczelnik ( cały obiekt znajduje się na peryferiach Siemianowic w parku "Pszczelnik"...za parkiem Pszczelnik kończy się miasto Siemianowice oraz kończy się Śląsk :wink: ) i powrót do domu autobusem lini 0 lub 13 lub 662...Najlepiej to "zerówką" ponieważ ona zawoziła mnie nieopodal domu...
Po przyjeździe do domu robiłem podchody do rodziców żeby oznajmic im że zostałem piłkarzem...Cykora miałem jak 150 ponieważ wiedziałem jaka będzie reakcja mamy i taty..."Ty się lepiej ucz , a nie w piłke graj..."
Koniec końców tradycyjnie złożyłem deklarację że na półrocze żadnej "trójki" nie będę miał , chociaż wiedziałem że moje deklaracje są stanowczo na wyrost... :wink: Ale co tam. Cóż dla sportu się nie robi....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 06 września 2009 20:44:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...bardzo fajny temat ! też w okolicach 4 klasy podstawówki chciałem być piłkarzem a szczególnie drużyny Ajax Amsterdam .Oni mieli najdłuższe włosy i wyglądali jakby grali w jakimś zespole... Cruyfff, Neskens ,Rep...Grałem oczywiście z kolegami w turnieju dzikich drużyn ,niestety nazwa Ajax była już zajęta wiec nazywalismy sie Juwentus. Od razu odpadlismy . Grać w klubie nigdy nie chciałem bo odczuwam wstręt do wyczynowego sportu. Koledzy mnie zaciągneli raz na trening trampkarzy Wisły Puławy( 3 liga) ale już więcej nie poszedłem. Za to w kosza grać uwielbiałem ( i uwielbiam) Grałem nawet w reprezentacji Puław podstawówek. Do dziś ,uważam mam dość dobry rzut z dystansu...ale szybko sie męczę....

_________________
ooooorekoreeeoooo


Ostatnio zmieniony ndz, 06 września 2009 20:59:02 przez elrond, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 06 września 2009 21:59:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
mój tato był bramkarzem drużyny uniwersyteckiej (Akademia Medyczna) - jako wykładowca mógł grać nawet po skończeniu studióch i rzeczywiście grał, aż do 45 roku życia

oczywiście chciał żebym poszedł w jego ślady, a ja nie miałem najmniejszej ochoty, kopałem w ziemię zamiast w piłkę, myślałem że dostanę lanie ale mama wytumaczyła

potem jednak przyszły Mistrzostwa w Hiszpanii 1982, Polska-Peru 5:1 i popłynąłem z falą (do dziś pamiętam bez sprawdzania, bramki: Smolarek, Lato, Boniek, Buncol, Ciołek)

mój pierwszy wymarzony zawód to był motorniczy, potem - piłkarz z numerem 11 na prawym skrzydle, a dopiero potem muzyk w stylu The Beatles

ulubiona zabawa z dzieciństwa to wycinane z papieru "numerki"/sylwetki zawodników i gra nimi "w piłkę nożną", wyimaginowane mecze na dywanie, z obowiązkowym komentarzem, wymyślałem nazwiska dla zawodników, u mnie najsilniejszym krajem była oczywiście Jordania, a czołowy zawodnik nazywał się Dezon; z tego co pamiętam silnym punktem Malty był pomocnik Qvax, a tato lubił obrońcę Afganistanu o nazwisku Czosma, bo kojarzył mu się z ukochanym czosnkiem (mówił o nim: "Czosnak")

rozgrywałem też mecze Choroby-Antybiotyki, ale stały się one zbyt przewidywalne gdy rozgłos zdobył Aids, na którego nie działała nawet moja ulubiona Rondomycyna i choroby zawsze wygrywały

w podstawówce nasza klasa VIIIE prawie wygrała turniej szkolny - przegraliśmy z jedną z siódmych klas rzutami karnymi, do dziś trochę żałuję

na studiach chcieli mnie wziąć do sekcji (byłbyś niezłym libero), ale wymigałem się alergią na kurz

największy osiąg piłkarski: raz na studiach (na regularnym wf-ie - piłce nożnej) strzeliłem tak, że piłka odbiła się od jednego słupka, potem od drugiego i potem wpadła do bramki :)

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 70 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group