..szkolne zawody sportowe...
Piłka siatkowa...
Wzięto mnie i kumpla do drużyny która brała udział w mistrzostwach miasta szkół podstawowych. Po co mnie tam wzięto zupełnie nie wiem , wszak piłkę siatkową znałem tylko z nazwy..
Trzon drużyny stanowili chłopcy z starszych klas , a my byliśmy na zasadzie uzupełnienia składu. Koniec końców zawody te ukończyliśmy na podium (bodajże 3 miejsce) , a moje umiejętności a raczej ich brak nie przyczyniły się do tego jakby nie było sukcesu. W nagrodę za uzyskany wynik od organizatorów dostaliśmy nagrody rzeczowe w postaci paskudnych wykonanych z ceraty ( ..he..he..teraz to by się nazywało..skóra ekologiczna
) saszetek niby to na dokumenty koloru białego. W czasach gdzie człowiek był posiadaczem niczego nagroda ta sprawiła nam ogromną radość!
Piłka ręczna...
W ramach mistrzostw miasta szkół podstawowych w naszym mieście montowaliśmy drużynę piłki ręcznej. Nasza wiedza o tej dyscyplinie była raczej nikła..Generalnie w piłce ręcznej chodzi o to żeby rzucić piłką do bramki przeciwnika , nie robiąc przy tym tzw. kroków czyli trza piłkę kozłować jednorącz a krok trzeci(?) bez kozłowania karany jest przerwaniem akcji po czym piłkę oddaje się przeciwnikowi..Proste..prawda? Piłkę można ale nie trzeba oddac partnerowi poprzez podanie...Nie wolno wchodzić także do koła w którym znajduje się bramkarz....Bramkarz...tak bramkarz jest jedną z najważniejszych osób na placu gry..Bramkarzem nie może byc mięczak!
tzn. musi to byc człowiek , który z uśmiechem przyjmuje rzuty piłką na swą twarz...Ja też próbowałem byc bramkarzem , ale ze względu na małą tolerancję na ból po kilkukrotnym otrzymaniu piłką w facjatę opuściłem miejsce miedzy dwoma słupkami...
Bramkarzem został mój imiennik który okazał się twardzielem.
W mistrzostwach zajęliśmy 3 miejsce a umieszczenie naszych nazwisk w lokalnej gazecie "Gońcu Górnośląskim" napawało nas nieskrywaną dumą.
Zawody te wspominam dobrze, a jednym z minusów walki na parkiecie była dosyc bolesna kontuzja otworu paszczowego spowodowana przypadkowym kopnięciem nogą zaopatrzona w trampek. Nie było to uderzenie z serii "Wejście smoka" , a kolizja z nogą odzianą w trampek nastąpiła w momencie gdy znajdowałem się pozycji leżącej...Na dodatek był to noga "bratobójcza" której właścicielem był mój kolega z drużyny...
Zawody pływackie....
Tradycyjnie w ramach mistrzostw miasta...Był kłopot z zmontowaniem składu ponieważ młodzież raczej pływac nie umiała. Moje umiejętności pływackie ograniczają się do dziś do tego że wrzucony do wody nie utopię się , a utrzymywanie się na powierzchni wody trudno było by podciagnąc pod konkretny styl...Kraulem do dziś pływac nie umiem. Tzn. rączkami i nogami jakoś macham , ale ni jak nie umiem opanować nabierania powietrza w płuca ponieważ powietrze które próbuję zassać miesza się razem z wodą w proporcjach pół na pół...
Udział w w zawodach w naszym wykonaniu miał się ograniczyć do sztafety chłopieńco - dziewczęcej na dystansie 4x50 metrów...
Już na samych zawodach...
Gdy spiker zawodów wyczytywał uczestników do dystansu 50 metrów kraulem włosy na głowie mimo posiadania czepka pływackiego stanęły mi dęba, ponieważ wśród uczestników o dziwo znalazła się moja skromna osoba. To to sobie pomyślałem..Oj chłopie..będzie obciach jak nic..Albo będziesz ostatni , albo utoniesz marnie
Stając na słupku zaplanowałem taktykę...Skoczę do wody i bez wyciągania dyńki ponad powierzchnię jej będę tak naparzał rączkami i nogami że dystans 25 metrów ( bo był to basen 25 metrowy) powinienem raczej przepłynąc...
No i poszedłem w tę otchłań bez opamiętania...Rączki pracowały jak wiatrak...po 25 metrach o dziwo znajdowałem się na prowadzeniu
. Do pokonania pozostała jeszcze droga powrotna..No to dalej ten łeb pod wodę i rach.. ciach..rach ciach..rach ciach jak ten wiatrak a nuż się uda..Sił starczyło mi na jakieś 15 metrów , a wycieńczenie mojego organizmu prawie nie doprowadziło do tragedii czyli do utonięcia....
Jakoś tam dopłynąłem do mety nie będąc ostatnim...Zły byłem jak osa za psikusa, który jak się okazało uczyniła mi nasza pani od "wuefu"...z tym wpisaniem mnie na listę uczestników wyścigu na 50 metrów kraulem.
Za parę chwil stanęliśmy do tej naszej sztafety dziewczęco-chłopięcej...
W naszej drużynie znajdowała się dziewczyna o pseudonimie "Baryła". Pseudonim w sam raz. Była to dziewczyna o potężnej budowie ciała , której umiejętności pływackie były także na poziomie pływania rekreacyjnego więc po pierwszej zmianie od razu było wiadomo że mistrzostw tych nie zawojujemy...Sukcesem naszym było samo uczestnictwo ,oraz to że w konfrontacji z wodą wyszliśmy wszyscy cało.
Zawody lekkoatletyczne...
Oczywiście w ramach mistrzostw miasta...
Raz braliśmy udział w takim biegu krosowo-sztafetowym. Po trzeciej zmianie sędzia zawodów oznajmił naszemu zawodnikowi ( ostatniemu czwartemu) ,że na dystans to może sobie wystartować raczej do własnej przyjemności, a to dlatego że regulamin zawodów przewidywał wykluczenie drużyny jeżeli któryś z zawodników zostanie zdublowany. W naszym przypadku został zdublowany zawodnik trzeciej zmiany o swojsko brzmiący pseudonimie ..Miki..
No i raz byliśmy na zawodach lekkoatletycznych na prawdziwej bieżni leekoatletycznej stadionu miejscowego hutniczego klubu sportowego. Startowaliśmy w konkurenci biegowej , sztafecie 4x400 metrów..Sytuacja na bieżni był prawie analogiczna jak sytuacja w biegu krosowym z tą różnicą ,że regulamin nie przewidywał dyskwalifikacji drużyny gdy któryś z zawodników zostanie zdublowany 8).
Na zawodach spotkaliśmy kolegę , który po ich zakończeniu udawał się na trening do miejscowej sekcji piłkarskiej...No i zabrał nas kolega na trening...Wszystko miało byc bez zobowiązań tak typowo na luzie i w zasadzie prowizorycznie..No i było...W sekcji piłkarskiej miejscowego klubu sportowego spędziłem 8 długich lat... Fajne to były lata..No może nie wszystkie , ale większość...