Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 29 marca 2024 00:40:31

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 4 ] 
Autor Wiadomość
PostWysłany: czw, 08 września 2011 11:15:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 21 stycznia 2005 20:57:59
Posty: 1742
Skąd: Stettin Hockendorf
Słuchajcie, od roku piszę książkę, która będzie również częścią mojej naukowej pracy połączonej z grafiką i muzyką, pomyślałem, że mógłbym raz po raz wkleić kawałeczki tejże. Jeśli macie ochotę - zapraszam do czytania, ale przyznam, że krótki komentarz będzie mile widziany! To jeszcze jest forma nieskończona, czesc I

*
Marzec tamtego roku był wyjątkowym marcem. Innym niż wszystkie marce wcześniej, a zarazem inny od tych, które miały nastąpić. Nie był tylko śnieżnym i mroźnym, ale przede wszystkim takim, w którym rzecz się miała rozpocząć na dobre. Zima w Polsce powodowała wielkie zawirowania w systemie drogowym, a co za tym idzie – chaos komunikacyjny w największych miastach kraju. Ale co tam duże miasta! I po cóż wspominać o tramwajach i autobusach! Niekoniecznie wymagana jest wiedza na temat ściśniętych pomiędzy przegubami Ikarusów mieszkańców zmierzających z ledwo otwartymi oczyma w kierunku codziennej wędrówki której celem, jak zawsze, było codzienne dotarcie do fabryki lub szkoły. Nie mówię o sytuacjach, które do dziś się zdarzają i które wrzuca się do wielkiego worka nazywanego „ZZD czyli zima zaskoczyła drogowców”. Nie te połamane nogi i zwichnięte nadgarstki będące wynikiem nagłego upadku na nieodśnieżonym i śliskim chodniku są głównym wspomnieniem tamtych dni, nie tamto pamiętne wydanie lokalnej gazety, wychodzącej codziennie wczesnym rankiem, o którą trzeba było walczyć i stać w kilkusetmetrowych kolejkach, dopalając drżącą ręką a przy tym chuchając co parę sekund w wełnianą rękawiczkę ciepłym i wijącym się niczym wąż strumieniem oddechu pomieszanym z wydychaną, nieświeżą parą papierosową. Nie te chmury, które oprócz tego, że były nad miastem i nad całym krajem, ba! nad sporą częścią Europy, unosiły się, przenosiły fronty, wywoływały te cholerne opady śniegu, których wszyscy mieli serdecznie dosyć, zasłaniały dopływ ożywczego światła słonecznego a w istocie dotykały społeczeństwo specyficzną odmianą grypy, którą wtedy nazywano jakimś słowem na ‘k’. Nie mogę sobie przypomnieć tego słowa. Uciekło z szuflady pamięci. Nieistotne. Sami możecie się domyślić. W każdym bądź razie nie oto chodziło.
Co do chmur i fenomenalnych acz niepokojących zawirowań pogodowych odnosić się można w sposób złożony i wieloraki. Z jednej strony były one metaforą czasów tamtejszych, wynikającą z niezbyt stabilnej sytuacji Państwa, a co ważne – podkreślającą jego ospałość, szarość i przytłoczoną, wyraźnie stłumioną radość egzystencji. Z drugiej strony ostrzegały przed nadchodzącymi wydarzeniami, które miały w najbliższym czasie nastąpić a ludzi napełnić jeszcze większym uczuciem gniewu, powagi i zdziwienia. Chmury przemieszczały się wyjątkowo szybko. Meteorolodzy w wieczornym wydaniu ‘wiadomości’ informowali, że takich głębokich i zarazem wysokich chmur śnieżnych nie notowano od blisko czterdziestu lat. Tak więc od czasów końca wojny. Oczywiście, każda zima niosła ze sobą bogaty wachlarz zawirowań, męczących mrozów i zasp śnieżnych, ale ta była wyjątkowa. Choć był to marzec, czyli miesiąc, w którym spodziewać mogli byśmy się ostatnich oddechów białego krajobrazu, to jak na przekór – ów oddech, nie dość, że przeszywający permanentną zmarzliną, ukuty w lodzie i błyszczący, co by nie skłamać – w słonecznych promieniach, które podczas tych najmroźniejszych dni także się ukazywały, przebijając się przez cieńsze warstwy szarego puchu, to, będąc szczerym aż do bólu, marzec tamtego roku zapisał się w historii kraju w sposób specyficzny, a może nawet niezwykły, kto wie?! Wiosna nie miała ochoty zawitać w nasze progi, mimo upływu ciemnych dni, które przeplatywały się z tymi jaśniejszymi. Te słoneczne dni miały prawo wydawać się zapowiedzią wiosennego przebłysku, ogłoszeniem wiosennej mobilizacji, warunkiem spełniającym się jak co roku, w ten sam, niezmieniony sposób.
Szykowane materiałowe lalki, zwane marzannami przez wychowanków placówek edukacyjnych, tylko twórcom, czyli dzieciom z przedszkoli i niższych klas podstawówki sprawiały radość i nadzieję na to, że pani zima odpuści i wróci dopiero w roku następnym. Leżące od paru dni na drewnianych ławkach, a niektóre położone dumnie na miejscach honorowych, które w tym przypadku pełniły zdobione ręcznie wykonywanymi rysunkami gabloty – ucinały sobie lalkowego snu, który tylko w świecie marzeń dziecięcych spełniały wszystkie warunki, aby sen - nazwać snem. W takiej stygnącej, nienaruszonej pozycji lalki odbijały upragnione i smutne spojrzenia dzieci, które wyczekiwały, z lekko wilgotnymi oczkami ciepłego powietrza i upragnionej zielonej trawy, która była synonimem beztroskich uciech na pobliskim placu zabaw. Słońce ociekające promieniami na twarzy pięciolatka powodowało naturalny odruch śmiechu, radości i jakże prostego a zarazem banalnego, wydawać by się mogło, szczęścia. Dotykając małymi rączkami lodowate okno wydawało z siebie krótki pisk, mający na celu zakomunikować maluchowi, że poczuł jego słodkie, lepkie paluszki, mimo że ubrudzone świecowymi kredkami - to nadal czyste i nieskazitelnie lekko sunące i pieszczące idealnie równe szkło szyby uwięzionej i ograniczonej w drewnianej ramie. Na osiedlach powoli brakowało soli i piachu – bardzo ważnych produktów, które pomagały zespołowi zatrudnionych przez miasto na okres zimowy pracownikom utrzymywać w bezpiecznym stanie większość chodników, powodując mniejsze zagrożenie ze strony śliskiego lodu i zbitego śniegu. Tam gdzie sypana była sól, można było zaważyć prześwity ciemno szarego kawałka płyty chodnikowej, która była połączona z innymi płytami masą kleistą, powodując nierozerwalny szew, spajający krawędzie powierzchni kilkunastu bloczków na wieki wieków. Sól wyżerała ubity śnieg, lecz przed lodem drżała w posadach, uznając ostatecznie jego wyższość, ukazywała się na brzegach ścieżek w postaci kryształów wymieszanych z pozostałościami wcześniej sypanego piachu, który przypominał swoją konsystencją i kolorem podwójnie zmielony cynamon. Nie trzeba dodawać, że metody te, oprócz pozornego wrażenia zaspokojenia głodu społeczeństwa odnoszącego się do bezpiecznego przemieszczania się z punktu A do punktu B, nie miały żadnego odzwierciedlenia w praktyce, a co za tym idzie – w pomniejszeniu się liczby wypadków, które były spowodowane przez nagły upadek na śliskiej nawierzchni podłoża. Złamania, zwichnięcia, obdarcia, bóle mięśniowe, gipsy, bandaże i zaszycia.
Pogoda płatała figle i zaskakiwała co nie miara, lecz patrząc na sprawę bardziej przyziemnie i nie udziwniając było to jej jedyne i właściwie najistotniejsze prawo. Przerastała ona oczekiwania większości zajmujących się badaniem zjawisk atmosferycznych naukowców, ale za to stawała się kolejnym dowodem na to, że naturalne otoczenie, ta kołderka tuląca swoją powierzchnią zimowy lud ziemi świadczy o niewidzialnej opiece wszechmocnego Stwórcy, który mimo pozorów i ogólnie przyjętej tendencji nie jest Bogiem złym i mściwym, a Bogiem opieki, ciepła i braterstwa.
Patrząc na ówczesne, rekordowe pod względem zasięgu i opadu chmurzyska nie moglibyśmy oprzeć się stwierdzeniu i przede wszystkim zaprzeczyć wyżej postawionym wnioskom, po ludzku rzecz ujmując – oddalić się w sposób widoczny od prawdy nam danej, choć ukrytej, i uzyskać po raz kolejny pewność, że to co niewidzialne i niedotykalne, nie mieści się w naszych prostych, ziemskich umysłach.
Odcięte od świata były te miejsca, które uznawane były za tak zwane peryferyjne, a należały do nich małe miasteczka i wsie. Jedne i drugie pogrążone w porannych mrozach i zaspach śnieżnych, przypominały nowonarodzone dziecko, dla którego jedyną rozkoszą oprócz pierwszego okrzyku wyzwolenia komunikującego przyjście na świat, jest chęć ponownego zniknięcia w zakamarkach łona matki i zaszycia się w ogarniającej ciemności i cieple. Powróciwszy do wnętrza nie mają zamiaru ponownej ucieczki w stronę światła gdyż jedyny azyl, które daje im poczucie bezpieczeństwa jest tak blisko. Na wyciągniecie ręki. Ssąc kciuka nie potrzebowały niczego więcej co mogło zaspokoić ich niepokój i przerażenie.
Odwiecznemu cyklowi natury miejsca na boku wielkich skupisk miejskich nie potrafiły się sprzeciwić. Pory roku zataczały kręgi jak malowane kredą na chodniku figury geometryczne przez bawiące się dzieci – raz stworzone a następnie zamazane przez nagły deszcz. Jak niewinne dziecięce zabawy mogą wnieść w nasze życie nowe światło wiedzy, tak natura w pełni swojej potęgi utwierdza nas w przekonaniu, że to ona jest tą, która rozdaje karty, i do której to my musimy się przyporządkować. Wiedząc dobrze, że gdy wyjdzie słońce, ręce urwisów ponownie namaszczą wzorami chodnik, czyniąc swoją manifestację, choć nieudolną i nieświadomą jak podejrzewam – tworząc cykl zabawy i uruchamiając kolejny – spełniają swoje jedyne pragnienia i sny które są pozostałością życia płodowego, a które czynią ich najwybitniejszymi twórcami sztuk plastycznych w promieniu kilkuset metrów. Tak samo było z naturą, która niczym samolot okrążała powolnym, lecz wcześniej ustalonym torem przestrzeń wokół płyty startowej lotniska, nad którym szybowała i która był jej celem, jak za każdym razem gdy było jej dane lądować właśnie na tym, a nie na innym lotnisku. Małych miasteczek i wiosek o których mowa znajdowało się sporo. Miały różne, przedziwne, czasami skomplikowane nazwy. Dwuczłonowe zestawy słów kończące się na ‘Kolonia’, z przedrostkiem ‘za’, z środkiem wypełnionym zwierzęco podobnym słowem, przypominającym o rzadkim gatunku ptactwa jakie można było spotkać w okolicznych lasach liściastych. Takich miejsc można było zliczyć sporo. Właśnie te kolonie uznawane były za najmniejszy obszar zamieszkany przez ludzi. W istocie składały się z pięciu, maksymalnie dziesięciu domów. Ubogie wsie na uboczu, a może właśnie po środku świata, w samym jego centrum, bo podobno wszystko zależy od punktu widzenia, w spokoju leżakowały wraz ze swoimi mieszkańcami w blasku otulających ich promieni światła przebijających się raz po raz przez wiszące nad nimi złowieszczo ciemne cumulusy. Zimowy wiatr rozwiewał resztki suchych i skutych miniaturowymi łezkami lodu liści, rozsypując je po okolicznych polach i domach, zupełnie przypadkowo natrafiając na nagłe powiewy cieplejszego powietrza, które igrając z bezbronnymi liśćmi uderzał nimi z siłą większą niż moglibyśmy wcześniej przypuszczać. Czyniąc tą wędrówkę szybką i zaskakująco skuteczną tworzył na zimowym niebie kształty przypominające klucze ptaków czuwających w zawieszeniu i jakby czekających na znak do ataku na zdobycz lub na sygnał do błyskawicznego odlotu w inne rejony, w bliżej nieokreślonym celu. Dachy domów oprócz półmetrowych, zagrażających bezpieczeństwu konstrukcji zasp śnieżnych, oblepione były gęstymi plamami zgniłych liści. Dachy przypominały pasące się krowy ozdobione ciemno brązowymi plamami, a cała kolonia wyglądała jak jedno wielkie pastwisko wypełnione pełnymi w wymiona ociężałymi krowami.
Światła domostw widzialne były z daleka jako punkty na horyzoncie, migające jak gwiazdy na nieboskłonie. Podczas ciemniejszych dni rozpalały się silniej ogrzewając stulonych w ciepłych wełnianych swetrach mieszkańców wsi. Lampy oliwne stawiane na brzegu drewnianego parapetu dawały sygnał potencjalnemu przybyszowi lub sąsiadowi o obecności gospodarza wewnątrz chaty, a gasnące były znakiem odpoczynku i półgodzinnej drzemki po trudzie pracy w stodole i przy łamaniu drewna w dobudówce. W wielu regionach kraju wywieszano przy bramie lub na drzwiach domów gliniane dzwoneczki, komunikujące obecność zbliżających się gości lub powrót jednego z członków rodziny. W porze jesiennej i zimowej dzwonki te, mimo dosyć sporych wymiarów i ciężaru opierały się sile wiatru, który nawiedzał grube drewniane drzwi, powodując drgania wywołujące niejednokrotnie płacz najmniejszych mieszkańców domu, miałczenie kotów i wycie psów. Jednak zwyczaj ten kultywowano i w większości gospodarstw można było spotkać wiszące dzwonki przenoszące wydobywane z nich dźwięki w najbliższą, otaczającą je przestrzeń.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 08 września 2011 12:03:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
deptak pisze:
Słuchajcie, od roku piszę książkę, która będzie również częścią mojej naukowej pracy połączonej z grafiką i muzyką, pomyślałem, że mógłbym raz po raz wkleić kawałeczki tejże.

I ja piszę. :D
Powodzenia.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 08 września 2011 20:54:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
....brawo koledzy ! ja jedną napisałem a teraz myślę o drugiej ! :D

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 09 września 2011 10:09:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 21 stycznia 2005 20:57:59
Posty: 1742
Skąd: Stettin Hockendorf
dzięki i powodzenia Wam również życzę! :)


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 4 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 53 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group