Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 19 kwietnia 2024 10:55:51

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 139 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 10  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 16:27:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17991
..wogóle nie pamiętam z podstawówki nauczycielek języka rosyjskiego..No może jedną , ale i tak nie mogę o niej nic powiedziec. A w technikum w pierwszej klasie , nauczycielką języka rosyjskiego była "Babuszka". Babuszka była Rosjanką z pochodzenia, miała już swój wiek i nie bardzo umiała rozmawiac po polsku. Męczyła nas strasznie, bo chyba jej się wydawało że jezyk rosyjski jest bardzo łatwy i każdy powinien go znac. Jakoś na koniec roku 3/4 klasy ledwo dostało ocenę dostateczną ( ja byłem wśród tych szczęśliwców) , a reszta klasy miała straszne kłopoty z otrzymaniem oceny dostatecznej i sytuacja zrobiła się bardzo nieciekawa..A to już był póżny maj i czas wystawiania ocen zbliżał się milowymi krokami..A my zrobiliśmy tak.. 8-)
Kupiliśmy dosy spory bukiet czerwonych róż, "wylosowaliśmy" jednego chętnego :wink: ..nawet pamiętam kto to był..i przed lekcją ta wylosowana osoba płci męskiej w asyście drugiej osoby płci męskiej wręczyłą Babuszcze ten bukiet kwiatów. Jaka była reakcja? Babuszka powiedziała ..Cwaniaki wy jesteście..Ale ja nigdy nie dostala taki pięknych kwiatów....I co ja ma z wami zrobic..no co..?..
A my na to ..No pani profeeeesorrrr.. :) No pani profeeesorrr..!..
Babuszka uroniła łzę , a my byliśmy także szczęsliwi.
W następnej klasie mieliśmy już inną nauczycielkę języka rosyjskiego.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 18:36:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 17:38:41
Posty: 9980
anastazja pisze:
Najsmutniejsze kawałki przeczytała na głos, bo przecież lubiła klasę i nie była taka chytra.

:shock: Oż k :wkurw2 !!! Wyrazy współczucia to za mało! Normalnie nie wiem, co ja bym na Twoim miejscu takiej babie zrobiła!
:gilotyna
Ale pamiętnika w żadnym razie nie nosiło się do szkoły! Noszenie pamiętnika do szkoły byłoby jednoznaczne ze znalezieniem go przez kochane koleżanki z klasy, które uczyniłyby z nim bez wątpienia dokładnie to samo, co Twoja pani od biologii. Zresztą, jedna dziewczyna z klasy znalazła pamiętnik swojej najlepszej przyjaciółki u niej w domu w szufladzie, po czym wręczyła go chłopakowi, w którym owa przyjaciółka się kochała i o którym tamże pisała. Tak w mojej kochanej klasie w podstawówce wyglądały nawet najlepsze przyjaźnie. Ja też byłam potworkiem, tylko tak dało się przeżyć w tej dżungli. A pamiętnik trzymałam w domu, schowany głęboko i dobrze i nikomu nie chwaliłam się jego posiadaniem.

A moje panie od biologii.. cóż. Pierwsza była straszliwą choleryczką, przy okazji babą wielką i dość grubawą. Toteż kiedy dostawała ataków szału (a dostawała ciągle), wszystko to trzęsło się jej i latało ze złości. Uczyła nas w młodszych klasach podstawówki, najpierw czegoś co się nazywało 'środowisko', a potem biologii i była zmorą najgorszą ze wszystkich nauczycieli. Oczywiście dwój (najniższych wówczas ocen) nie żałowała.

Potem przejęła nas druga pani. Kobieta ta zapałała miłością do mnie jeszcze zanim zaczęła uczyć naszą klasę, ponieważ wygrałam jakiś konkurs ekologiczny, zajmując 1 miejsce w województwie (łoł!). Toteż z miejsca awansowałam na jej faworytkę, na swoje nie wiem, szczęście, czy nieszczęście. Ta pani przyuważyła mnie parę razy bez czapki w chłodnej (choć nie mroźnej) porze roku i tym samym moja matka awansowała w jej oczach na stanowisko zbrodniarki (bo jak ona może pozwalać mi tak chodzić?! opcja, że ja sama sobie pozwalam, nie przyszła nawet tej pani do głowy) Ta pani, ilekroć spotkała mnie na ulicy, już z daleka wykrzykiwała moje imię + jakiś epitet, typu 'kochanie' (a głos miała donośny) i szła ku mnie z szeroko rozwartymi ramionami. Po czym oczywiście trajkotała na całe gardło coś o tym, jakie ze mnie wspaniałe dziecko itp, a jacy inni to są źli i w ogóle, a ja nie wiedziałam, gdzie mam się zapaść pod ziemię ze wstydu. Kiedy na lekcji odpytywała mnie, a ja (całkiem często) nie znałam odpowiedzi, udzielała odpowiedzi sama, po czym mówiła, że wie, że ja to wszystko wiem, tylko na pewno teraz mi ze stresu z głowy wyleciało. I stawiała 5.
Oprócz mnie lubiła jeszcze kilka osób w klasie, które traktowała przyzwoicie.
Reszty uczniów nienawidziła i uważała za najgorsze plugastwo tego świata. Zwłaszcza takich 3 dziewczyn, które podczas lekcji potrafiła publicznie nawyzywać od dziwek i innych tym podobnych.
Ach, cóż to był za zaszczyt być ulubienicą takiej pani! Całe szczęście, że przynajmniej nikt nie miał wątpliwości, że się o to nie starałam.

W liceum pani od biologii na pierwszej lekcji wprowadzającej jawiła się jako istny anioł. Tyle opowiadała o trosce o uczniów, wyrozumiałości, zrozumieniu i miłości do nichże, że uwierzyłam, że do niej na lekcję będzie się przychodzić jak na relaks terapeutyczny i wytchnienie od trosk wszelakich.
Pani okazała się być najgorszą zmorą ze wszystkich nauczycieli w tej szkole. W sumie nie ma o czym pisać, darła się na nas, stawiała pały, odpytywała w sposób złośliwy szukając tego, co ktoś nie umie. W nagrodę doczekała się telefonów z pogróżkami, choć od kogo, to nie wiadomo. Niczego to jednak, oczywiście, nie zmieniło.

Najdziwniejsze jest to, że mimo wszystko przez wszystkie lata swej edukacji szkolnej, lubiłam biologię. Edukacja jednak przyczyniła się do tego, że tylko lubiłam, a zanim zaczęłam się jej uczyć, myślałam, że będzie to moja pasja.

Panie od języków przeważnie ok, choć zdarzyły się i wyjątki... ale o nich może w następnym odcinku.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 19:58:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17991
..a wożny szkolny? Ha!..pan Heniek! :) To był gośc! :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 20:23:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 17:38:41
Posty: 9980
Ha, woźna szkolna w liceum! Klucze do szatni posiadała tylko ona i tylko jej wolno było ich używać. Ale miała przecież znacznie ciekawsze od tego zajęcia. Jak choćby siedzenie i picie kawy. A jednak wraz z koleżankami odważyłyśmy się jej kiedyś przerwać ten proceder, zmuszone koniecznością opuszczenia szkoły i odebrania swojego wierzchniego odzienia. A ona na to:
- A co wy sobie myślicie, że ja tu od tego jestem, żeby wam szatnię otwierać?!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 20:25:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17991
...trzy najbardziej lubiane postacii szkoły to :Major, pan Heniek i pies Aris rasy wyżeł! :)
Edit:
O wuefiście..
Stoimi w rogu szkoły..tzn na zewnątrz budynku i palimy papierosy..normalnie bo przewa jest :) Wtem ktoś daje cynk..uwaga B. idzie..No to spadamy wszyscy..biegniemy naokoło budynku do wejścia głównego , ja mam na swoje nieszczęscie bluzę typu dresik w kolorze seledynowym..albo raczej dziwniezielonym..w każdym bądż razie mówi się o takim kolorze oczojebny..Wbiegamy do szkoły ..komponujemy sie w tłum..no ale gdzie ja w tym swoim dresiku mam się schowac? :) Zostaję momentalnie namierzony przez B. i jestem targany za ucho pod pokojem nauczycielskim..Z pokoju wychodzą nauczyciele , bo przerwa się kończy , a ten mnie targa za te ucho i chwali się swoją "zdobyczą"..Uciec mi chciał..mi!...mi chciał uciec..papierosy palił i chciał mi uciec


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 22:02:37 

Rejestracja:
pn, 15 listopada 2004 12:18:52
Posty: 5708
Skąd: ełk/warszawa
Dobry temat :D Wuefista. U nas w LO to była postać kultowa. Płacior był jednocześnie nauczycielem PO. Miał oczywiście kantorek :D Na koniec dostałem od niego nawet prezent specjalny - chodzący zegar wymontowany z Syrenki 105, który stał u niego w kantorku. Choć przejścia miałem z nim różne, to był to człowiek, który potrafił wzbudzić w sposób naturalny respekt u rozwydrzonej młodzieży - nie taki na zasadzie strachu, tylko właśnie szacunku. Rzadka cecha. Postaram się jeszcze coś tu opisać :D Drugim był, niestety już nieżyjący, nauczyciel matematyki. Dzięki niemu matematyka była przedmiotem o wiele bardziej humanistycznym, niż język polski.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 kwietnia 2012 22:05:01 

Rejestracja:
pn, 15 listopada 2004 12:18:52
Posty: 5708
Skąd: ełk/warszawa
wuka pisze:
..a wożny szkolny? Ha!..pan Heniek! Smile To był gośc! Very Happy

Do dziś pamiętam, jak mi kopa sprzedał centralnie przy wszystkich, jak dobijałem się do zamkniętej szatni po zakończeniu dnia lekcyjnego. Nie zauważyłem, ze podchodzi otworzyć drzwi :D Dziś to pewnie taki woźny miałby przerąbane, wówczas to było normalne - wiadomo, że ię należało i tyle...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 28 kwietnia 2012 07:11:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 18:14:16
Posty: 6965
A propos rusycystek, miałam dwie. W podstawówie taka jedna, obfita i namiętna, cały czas łaziła po klasie. A tam z tyłu stała oszklona szafa, w której się za każdym razem przeglądała i podrzucała sobie cycki (nie da się tego wyrazić subtelniej). Potem wracała, a my musieliśmy zachować powagę :D
Druga, dużo później, to była rasowa ruska z Azerbejdżanu, wielka patriotka i myślała że jej przedmiot jest najważniejszy na roku. I sprawiła że faktycznie był, bo dorosłe baby niewiele młodsze od niej obgryzały paznokcie ze strachu.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 28 kwietnia 2012 22:19:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 17:38:41
Posty: 9980
Kobiety od ruskiego ok! Przynajmniej w czasach szkolnych. Miałam dwie, obie w podstawówce i obie były najmilszymi i najbardziej lubianymi nauczycielkami w szkole! Potem, w wieku już dorosłym, nieoczekiwanie znalazłam się z nimi obiema w jednej wspólnocie. Jedna nadal była bardzo ok, a druga niestety tylko przez jakiś czas. Potem zaczęłam omijać ją z daleka na kilometr niestety, głupia baba. :(


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 maja 2012 19:37:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17991
..chemia?
W podstawówce miałem chyba nawet 4. Ta "4" to za fanty :) ..Moja mama pracowała w laboratorium i laboratorium co jakiś czas wymieniało te swoje szkane rzeczy, a szkole zawsze się to przydawało... :wink:
W technikum nauczycielem chemii był kolega ojca z pracy..no to nie wypadało mi przychodzic na lekcję nieprzygotowanym..no bo wiadomo :)
Gdy profesor chemik zachorował do szkoły miał przyjśc uczyc ...mój ojciec..Ło matko! :) Zniesmaczony chodziłem długi..długi..czas...No ale na szczeście sprawa się rypła..Chemii zaczęłą nas uczyc pani profesor, która uczyła także przedmiotu w liceum..Fatum się ciągnęło...pani profesor od chemi.... była koleżanką moje "chrzestnej" :) No i znowu musiałem trzymac poziom i zawsze byc przygotowanym..
Chemię nawet lubiłem i jakoś nie miałem specjalnie z nią problemu.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 22 maja 2012 08:25:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 15:34:22
Posty: 17254
Skąd: Poznań
Rosyjski... w podstawówce - do zapomnienia. Natomiast później z racji opozycyjnego nimbu naszego liceum, nasza nauczycielka miała z nami jazdy. Była to w sumie spokojna i bezkonfliktowa osoba i trochę teraz mi jej żal. Nawet specjalnie nie dokuczaliśmy jej, ale po prostu lekceważyliśmy jej przedmiot. Do mniej wyrafinowanych żartów należało beczenie głosem młodego baranka (były dyżury wśród chłopaków) podczas lekcji, do bardziej - tajne przeczołgiwanie się ze swojej ławki pod parapet z tyłu klasy, gdzie można było spokojnie posiedzieć albo i kimnąć. Czasem zauważyła, że ławka jest pusta a czasem nie... A kiedyś postanowiliśmy ją zaskoczyć. Wszystko było jak trzeba, zgłosiłem się z kolega i odśpiewaliśmy (z pamięci!) całą piosenkę "Michaił, Michaił". Inna para odegrała, z wczuciem i idealnym akcentem scenkę u lekarza:

-Nu szto wy? Kak zdarowie?
-Płocha! Ja zabalieł bieri-bieri...

I tak dalej. Tą lekcją i beri-beri podbiliśmy serce rusycystki, miała łzy w oczach. A przecież - no może nie AŻ tak, ale podobnie - powinna wyglądac każda lekcja...

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 22 maja 2012 10:47:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 17:00:25
Posty: 22873
W mojej podstawówce pozbawiono nas dylematu pan czy pani od WF - największą gwiazdą była bowiem pani, która posiadała wąs, była bardzo męska i takie miała też zainteresowania. Zdaje się, że w ramach tych zainteresowań zagospodarowała później inną, młodszą panią, która chyba była już obiektem również chłopięcych westchnień, ale mnie ta akurat nie uczyła.

Panie od biologii - tu nie było normy. Zaczyna się od pani Rawlik, która miała taki zwyczaj: jeśli ktoś sobie coś pisał albo rysował, zabierała długopis i wyrzucała z hukiem na korytarz. Potem stawiała dwóję za brak długopisu. Potem, całkiem na odwrót - pani młoda i bardzo sympatyczna. A na koniec był jeszcze ktoś inny i nawet w tej chwili nie pamiętam, kto...

Rosyjski - cóż, to była kwestia polityczna, nie uczyłem się. Zapamiętałem jedną fajną historię związaną z lekcją rosyjskiego. Był u nas w klasie taki chuligan, potem został bardzo ostrym punkiem, Piotrek. Wyrzucili go w końcu z naszej szkoły, potem czasem wpadał w otoczeniu bardzo barwnej bandy punkowców. Kiedyś zjawił się na przerwie i wtedy narodził się szalony plan.

Trwa lekcja, bodajże to była już druga pani od rosyjskiego (były w historii naszej klasy dwie), nagle pada pytanie "A ci by pani zrobiła, gdyby się okazało, że jest z nami Piotrek ..." "No, to niemożliwe, Piotrka nie ma już w naszej szkole, co to za głupie pomysły..." Na to otwierają się drzwi od szafy, Piotrek mówi "Dzień dobry". Potem został wyproszony :)

Inna bajka zupełnie - panie od polskiego. Ja miałem zawsze duże oczekiwania, bo moja mama kończyła polonistykę, więc wydawało mi się, że pani od polskiego powinna być taka fajna, jak mama. No, a żadna nie była, co więcej, czasem i poziom kultury był nie ten. Najfajniejsza - więc się nie utrzymała - była pani Gorska. Wielka antykomunistka, potem przeszła ponoć do Rejtana, przypomniała też o sobie kilka lat później artykułem "Stado nauczycielskie" w Gazecie Polskiej, który wzbudził kontrowersje w środowisku. To była pierwsza osoba, która doceniła moje, nieśmiałe jeszcze próby poetycko-tekściarskie. Wcześniej i później była pani Szumańska, postrach dzieci. Kostyczna, ostra, farbowała się na rudo. Jakże musieli ucieszyć się ci z moich kolegów, którzy później zdali do którejś ze szkół w zagłębiu na Sandomierskiej itd, gdy zorientowali się, że będzie ich uczyć ta sama pani :twisted:

O innych postaciach z tego grona - innym razem.

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 22 maja 2012 22:48:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 17:38:41
Posty: 9980
U mnie większość polonistek była bardzo w porządku, a przewinęło się ich przez lata mojej edukacji sporo. Najbardziej lubiłam taką, co uczyła mnie w ostatniej klasie podstawówki - to w ogóle była chyba najlepsza nauczycielka, jaką kiedykolwiek miałam, taka naprawdę z powołania. Miała serce dla uczniów, umiała do nas trafić, była bardzo otwarta, stawiała bardzo na kreatywność, pomagała rozwijać talenty, nie żałowała swojego prywatnego czasu...

A jedyna zołza w tym gronie, to baba, która uczyła mnie w 4 klasie podstawówki. To, że była zatwardziałą komunistką, to już nawet pominę... Wg niej dziecko nie było jeszcze człowiekiem i nic wartościowego zdziałać nie mogło. Potrafiła urządzać dzikie draki o byle co, ciągle powtarzała, czego ludzie o 'wysokim współczynniku inteligencji' nie robią - np. nie chodzą do wesołych miasteczek (pamiętajmy, że to tekst do dzieci z 4 klasy!), jako pierwsza ustanowiła instytucję 'rzędowych', czyli wyznaczonych uczniów, którzy mieli sprawdzać, czy inni odrobili pracę domową i donosić na tych, którzy nie...
Najwyborniejszy cytat z tej pani: "Gdyby mój syn kopnął ścianę, wyrzuciłabym go z domu!"

W liceum miałam babkę, która początkowo strasznie mnie wkurzała i serdecznie jej nie znosiłam. Drażniły mnie jej arystokratyczne maniery, ale najbardziej to, że ciągle na nas się darła i wymyślała różnymi epitetami. A jak się kiedyś na nas wkurzyła, że nie pamiętamy z podstawówki 'Pana Tadeusza', to zaczęła przepytywać po kolei ludzi z listy, zadając strasznie szczegółowe pytania, typu - jakie zioła rosły gdzieś tam, w jakimś opisie przyrody - i bynajmniej nie chodziło o żadne pałające dzięcieliny z inwokacji, którą każdy znał, tylko o dalsze księgi. I oczywiście każdemu wlepiała pałę, bo kto wiedziałby takie rzeczy?
Ale potem została naszą wychowawczynią i okazała się kobietą o bardzo dobrym sercu, mimo nerwowego temperamentu. Swoją drogą, nasza klasa była tak oporna i niechętna do przejawiania jakichkolwiek śladów myślenia na jej lekcjach, że się nie dziwię kobiecie, że trafiał ją szlag. ;)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 23 maja 2012 02:36:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 30 sierpnia 2005 16:42:53
Posty: 1026
Skąd: z pomieszania win ...
Temat rzeka :mrgreen: .

Podstawówka
*nauczyciele na +
-wychowawczyni w klasach I-III
-w klasach IV-VI większość nauczycieli było bez zastrzeżeń; na wyróżnienie zasługuje kobieta od angielskiego, która tolerowała nasze zabawy w chowanego w toaletach przed lekcjami, ale wszystko w granicach normy. Uczyła, robiła to dobrze i nie wydzierała się.
*nauczyciele na -
-katechetka - nawiedzona zołza...Kiedyś się oburzyła jak kazała mi uzupełnić zeszyt (cały uzupełniony zeszyt równał się piątce), a ja powiedziałam jej, żeby oceniła, to co jest. Pare dni po tym wydarzeniu (??) była I Komunia brata i zaraz po niej na zajęciach powiedziała mi, że na owej komunii (!!!) chciała zagadać do moich rodziców w tej sprawie (naskarżyć!), ale się tłok zrobił pod ołtarzem i nie mogła się dopchać!
-wychowawczyni IV - VI (matematyka) - jej donośny krzyk niósł się po wszystkich piętrach, każdy pamiętał jej zaczytywanie się w żółty skoroszyt z podstawą programową i komunikat BO SIĘ POGNIEWAMY!!!
-nauczycielka j.polskiego - dobierała różne lektury - między innymi Harrego Pottera...Jeżeli chodzi stricte o lekcje, to niby wszystko było ok, dodatkowo prowadziła kółko teatralne, takie tam...Jednak jej zachowanie było zbyt ordynarne (tak to nazwijmy) jak na dzieci w klasie czwartej...Obgadywała do nas inne nauczycielki (jest nienormalna, nie lubię jej) i stawiała banie za to, że ktoś robił sobie odstępy między regułkami/notatkami, żeby było przejżyście...A później: trzeba postawić też jaką piątke na szynach - tak dla równowagi, nie?!

Gimnazjum
+
-nauczycielka z chemii - miała bardzo duże wymagania. Pozornie szorstka w kontaktach z innymi, ale trzeba było sobie zapracować na jej szacunek. Typ nauczyciela, którego najbardziej lubię - jak jesteś fair i dajesz coś od siebie, to jest coś w zamian. To, że jesteś lizusem/siedzisz w pierwszej ławce i podajesz długopis/chodzisz po kawkę/kredę lub twój rodzic chodzi prosić o oceny (!!!) nie wpływa na wyniki. Przez nią polubiłam chemię i stawiałam sobie za punkt honoru przygotowanie do tego przedmiotu. Babka działała w PTTK i zabierała nas na różne rajdy, wycieczki. To były fajne czasy.
-katecheta - nauczyciel-kumpel. Fajny facet, w pierwszej klasie opowiadał nam historyjki ze swojego życia i było to nawet ciekawe. W kolejnych latach się powielał (opowiadałem już o tym?), ale i tak miał zdrowe podejście do przedmiotu (nie był nachalny) i znosił naprawdę dużo.
-wychowawczyni z polskiego - kobieta ze stali. Miałam w klasie sporo dzieci nauczycielskich i syna dyrektorki i nie były to wzorowe osoby jeśli chodzi o zachowanie, a ona nie miała zbyt dużego pola manewru... Potrafiła przedrzeć się przez największy chaos w klasie. Dodatkowo w 3 klasie zabrała nas na wycieczkę do Warszawy razem z paniami ze świetlicy (o tym za chwilę). W autokarze leciał Liroy, a ona siedziała na poduszce, bo brakło miejsca...Poza tym kierowca zabłądził, a ona za wszelką cenę walczyła, byśmy przejechali się chociaż metrem :faja: .
-facet z angielskiego - na zajęciach nie robiliśmy NIC (nad czym w kwestii przedmiotu ubolewam), ale kumpelsko, to była pierwsza liga. Gadał o meczach i analizował (naśmiewał się też) z uwag pozytywnych wpisywanych z inicjatywy uczniów (przyjąłem Szweda z wymiany i woziłem go na motorku).
-
-matematyka - jedyny plus był taki, że była sprawiedliwa w kwestii ocen. Poza tym jej obyczaje i sposób wypowiadania się były dla nas szokiem. Na pierwszych zajęciach walnęła dziennikiem komuś z pierwszej ławki, by przeczytał listę, bo jej się nie chce! I znudzenie, zgorzknienie życiem nie ustępowało przez wszystkie trzy lata. Sprawiała wrażenie jakby nienawidziła wszystkiego i wszystkich. Dziwne, że nikt nie wpadł w depresję.
kategoria funny
-panie ze świetlicy - typ bezradny/worek do bicia dla klasowych gwiazd. Pierwszą ochrzciliśmy ksywką Manuela, gdyż wyglądem przypominała uczestniczkę Big Brothera. Kiedyś przyszła do nas na zastępstwo i założyła sobie, że będziemy robić zadania z matematyki, bo ona coś tam wie. Przez całe 45 min wypisywała dane. Można było robić absolutnie wszystko, a ona wiecznie była gdzieś obok...
Druga pojechała z nami na wycieczkę do Wawy i ciągle żuła gumę, więc otrzymała ksywkę Tasior. To samo, co wyżej - totalna bezradność.
W ogóle okres gimnazjum jeśli chodzi o pewne zachowania ludzi, to jakaś totalna masakra. Nie wypisywałam tutaj, bo to jednak wstyd.

Liceum

Od razu zaznaczę, że poszłam do dobrego LO w mieście (przynajmniej w założeniu) i ten okres naukowo wspominam TRAGICZNIE.

+
-nauczycielka z matematyki - starsza kobieta, która mówiła, że uczy, bo nie wyobraża sobie siedzenia w domu. Sprawdzała nam klasówki z dnia na dzień, bo cóż miałam robić między 5 a 6 rano?
Jakąś wielką miłością do matematyki nie zapałałam, ale babki nie dało się nie lubić. Miała totalnie pozytywne/optymistyczne podejście do życia. W środku zimy siedziała przy całym otwartym oknie, bo chciała wyczuć wiosnę.
A teraz coś z zeszytu z biedronką :
-No idzie wiosna, na ulicy widziałam rozjechaną żabę. Chciałam jej zrobić sztuczne oddychanie, ale żaba się brzydziła.
-Młodość jest krótka, więc trzeba ją wykorzystać (tzn. uczyć się matematyki).

-Proszę nie kaszleć!
-Dlaczego?
-Bo nie wolno zakłócać ciszy na lekcji.

-Ten x podskoczył, a w szkole nie wolno podskakiwać.
-Nieprawda, że istnieje uczeń który lubi matematykę. To jest oczywiście zdanie fałszywe.


-Zajebiście!
-Mówimy językiem literackim: oczywiście, wspaniale.


-My to nie mieliśmy pisać dziś jakiejś kartkówki?
-No co pani, przecież ostatnio pisaliśmy...
-A no tak, zapomniałam, Jezu zapominam już, ja to mam jednak coś z rycerza.....zakuty łeb.


Klasa: Może przelożymy sprawdzian - to jest bardzo trudne...
N: Życie też jest trudne a nie da sie go przelożyć.
(cytatów jest ogrom)

-biologia...Babka imponowała wiedzą, zwyciężczyni wszelkich lig, jeśliby takowe istniały...Materiał realizowaliśmy ustnie i empirycznie. Do zeszytów zapisywaliśmy tylko zdawkowe informacje. Klasówek nie było, tylko odpowiedzi ustne. Imponowała wiedzą, urodą (późna pięćdziesiątka) i stylem.
-geografia...Również starsza osoba, wymagająca. Czasem typowa piła, a czasem taka babcia-opiekunka. Najważniejsza była mapa, mapa i jeszcze raz mapa. I kogo jej wskaźnik dziś wybierze.
Litwa się rozrosła na zasadzie pączkowania/Widzę, że nawet nie liznąłeś lini brzegowej....
-
-nauczycielka fizyki...Na początku lekcji wypisywała 5 zadań i zazwyczaj stawiała 5 bań, po czym zabierała się za rozwiązywanie i do końca lekcji wyprowadzała wzór do zadania pierwszego...Poza tym na profilu humanistycznym realizowaliśmy rozszerzony zakres materiału z fizyki...
Miała zbiór tekstów, które powtarzały się dość często (np. tu nie politechnika, tu się myśli)...słuchanie tego wciąż i wciąż było totalnie męczące. Poza tym chciała być też kreatywna językowo -> wiercące osoby, od najprzyszłej lekcji, obrazywał, wszystkie chłopcy oraz do ucznia: ty postanowiłeś, że jesteś kontra nastawiony...
-wychowawczyni z niemieckiego...Jeżeli chodzi o wytyczne wychowawcy odnośnie rzeczy różnych, to niestety byliśmy pokrzywdzeni względem innych klas...U nas panowała zasada NIE WOLNO, tudzież NIE MOŻNA często w tendencyjnych sprawach. Na niemieckim zawsze dzwonił prezes (syn, z którym mieszkała) i tak, jest panie prezesie...garnek z pomidorową jest na trzeciej półce od dołu ...Zawsze uważała, że nas te pogaduszki śmieszą. Do tego Niemcy, to taki wspaniały kraj i naród, oni przed świętami nie latają tak po sklepach jak Polacy nieudacznicy. Wszystko mają gotowe, wszystko tam działa idealnie...
-chemia - kobieta nastawiona anty do świata...Do tego wieczne poczucie skrzywdzenia i węszenie spisków w szkole.
-polski - miałam dwie nauczycielki...Pierwsza nic nie mówiła, nigdy nie umiała sprecyzować czego lekcja dotyczy i czego ona chce. Przez całe zajęcia obijała tyłkiem o biurko i co jakiś czas dało się usłyszeć skromne mhm...
Druga lubiła wyśmiewać ludzi i szukać kontaktu wzrokowego z tymi normalnymi. Ten jeden normalny nawet się w niej zakochał.
-historia - to jest historia. Babka oprócz zajęć z historii piastowała też urząd w bibliotece szkolnej. Schemat był mniej więcej następujący : tydzień zajęć, dwa tyg L4, a później inwentaryzacja w bibliotece. W 2 klasie przerabialiśmy Rzym, a poza tym takie praktyki jak powtórka/powtórka powtórki. II wojna światowa była dla chętnych i/lub dla tych, którzy zdawali historię na maturze. Poza tym dyktowała nam notatki z przedpotopowych książek...Wszystko w formie tabelki, jak mantrę można było powtarzać: a teraz odkreślamy linią poziomą. Liceum wspominam OKROPNIE. I to załatwianie prywatnych spraw ucznia na forum...

_________________

Kiedy tylko w moich snach
Ktoś podnosi na mnie głos
Jak wytresowany pies
Kuląc się czekam na cios


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 06 czerwca 2012 22:32:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 06 września 2007 14:57:13
Posty: 1878
Skąd: Warszawa
z podstawówki pamiętam najlepiej pana "Kazdupka", który miał wąsik jak Teleszyński w Życiu na gorąco oraz z 8 klasy pana, którego nawet przekręconego nazwiska nie pamiętam, pamiętam tylko, że nazywałyśmy go "kolanodobiusta", bo to była najczęstsza komenda przy rozgrzewce. na rozgrzewce się kończyło, w sezonie letnim (92 - leginsy, lajkry, mini) pan nawet nie kazał się przebierać, zabierał nas na boisko, stawał za nami i patrzył, jak się schylamy, albo podnosimy kolana do biustu. wcześniej były różne wielkogabarytowe panie w klapeczkach na koturniku, którym do pensum dokładano wuef.

jako zawodowa łamaga w liceum miałam zazwyczaj zwolnienia z wf. w roku, w którym nie miałam, akurat wymyślono nam, humanom łamagom z założenia, wuef na zerówkę, w związku z czym frekwencja była na mocnym minusie, bo kto się będzie zrywał nad ranem, żeby na brudnym korytarzu porobić skłony albo pograć w pingponga.

natomiast na studiach jako łamaga zapisałam się na gimnastykę korekcyjną, na której pani dawała nam na steperze i matach taki wycisk, za który ludzie płacą wielką kasę w fitness clubach.

_________________
http://nemesister.tv


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 139 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 10  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 72 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group