Temat rzeka
.
Podstawówka
*nauczyciele na +
-wychowawczyni w klasach I-III
-w klasach IV-VI większość nauczycieli było bez zastrzeżeń; na wyróżnienie zasługuje kobieta od angielskiego, która tolerowała nasze zabawy w chowanego w toaletach przed lekcjami, ale wszystko w granicach normy. Uczyła, robiła to dobrze i nie wydzierała się.
*nauczyciele na -
-katechetka - nawiedzona zołza...Kiedyś się oburzyła jak kazała mi uzupełnić zeszyt (cały uzupełniony zeszyt równał się piątce), a ja powiedziałam jej, żeby oceniła, to co jest. Pare dni po tym wydarzeniu (??) była I Komunia brata i zaraz po niej na zajęciach powiedziała mi, że na owej komunii (!!!) chciała zagadać do moich rodziców w tej sprawie (naskarżyć!), ale się tłok zrobił pod ołtarzem i nie mogła się dopchać!
-wychowawczyni IV - VI (matematyka) - jej donośny krzyk niósł się po wszystkich piętrach, każdy pamiętał jej zaczytywanie się w żółty skoroszyt z podstawą programową i komunikat
BO SIĘ POGNIEWAMY!!!
-nauczycielka j.polskiego - dobierała różne lektury - między innymi Harrego Pottera...Jeżeli chodzi stricte o lekcje, to niby wszystko było ok, dodatkowo prowadziła kółko teatralne, takie tam...Jednak jej zachowanie było zbyt ordynarne (tak to nazwijmy) jak na dzieci w klasie czwartej...Obgadywała do nas inne nauczycielki (
jest nienormalna, nie lubię jej) i stawiała banie za to, że ktoś robił sobie odstępy między regułkami/notatkami, żeby było przejżyście...A później:
trzeba postawić też jaką piątke na szynach - tak dla równowagi, nie?!
Gimnazjum
+
-nauczycielka z chemii - miała bardzo duże wymagania. Pozornie szorstka w kontaktach z innymi, ale trzeba było sobie zapracować na jej szacunek. Typ nauczyciela, którego najbardziej lubię - jak jesteś fair i dajesz coś od siebie, to jest coś w zamian. To, że jesteś lizusem/siedzisz w pierwszej ławce i podajesz długopis/chodzisz po kawkę/kredę lub twój rodzic chodzi prosić o oceny (!!!) nie wpływa na wyniki. Przez nią polubiłam chemię i stawiałam sobie za punkt honoru przygotowanie do tego przedmiotu. Babka działała w PTTK i zabierała nas na różne rajdy, wycieczki. To były fajne czasy.
-katecheta - nauczyciel-kumpel. Fajny facet, w pierwszej klasie opowiadał nam historyjki ze swojego życia i było to nawet ciekawe. W kolejnych latach się powielał (
opowiadałem już o tym?), ale i tak miał zdrowe podejście do przedmiotu (nie był nachalny) i znosił naprawdę dużo.
-wychowawczyni z polskiego - kobieta ze stali. Miałam w klasie sporo
dzieci nauczycielskich i syna dyrektorki i nie były to wzorowe osoby jeśli chodzi o zachowanie, a ona nie miała zbyt dużego pola manewru... Potrafiła przedrzeć się przez największy chaos w klasie. Dodatkowo w 3 klasie zabrała nas na wycieczkę do Warszawy razem z paniami ze świetlicy (o tym za chwilę). W autokarze leciał Liroy, a ona siedziała na poduszce, bo brakło miejsca...Poza tym kierowca zabłądził, a ona za wszelką cenę walczyła, byśmy przejechali się chociaż metrem
.
-facet z angielskiego - na zajęciach nie robiliśmy NIC (nad czym w kwestii przedmiotu ubolewam), ale
kumpelsko, to była pierwsza liga. Gadał o meczach i analizował (naśmiewał się też) z uwag pozytywnych wpisywanych z inicjatywy uczniów (
przyjąłem Szweda z wymiany i woziłem go na motorku).
-
-matematyka - jedyny plus był taki, że była sprawiedliwa w kwestii ocen. Poza tym jej obyczaje i sposób wypowiadania się były dla nas szokiem. Na pierwszych zajęciach walnęła dziennikiem komuś z pierwszej ławki, by przeczytał listę, bo jej się nie chce! I znudzenie, zgorzknienie życiem nie ustępowało przez wszystkie trzy lata. Sprawiała wrażenie jakby nienawidziła wszystkiego i wszystkich. Dziwne, że nikt nie wpadł w depresję.
kategoria funny
-panie ze świetlicy - typ bezradny/worek do bicia dla klasowych
gwiazd. Pierwszą ochrzciliśmy ksywką Manuela, gdyż wyglądem przypominała uczestniczkę Big Brothera. Kiedyś przyszła do nas na zastępstwo i założyła sobie, że będziemy robić zadania z matematyki, bo ona coś tam wie. Przez całe 45 min wypisywała dane. Można było robić absolutnie wszystko, a ona wiecznie była gdzieś obok...
Druga pojechała z nami na wycieczkę do Wawy i ciągle żuła gumę, więc otrzymała ksywkę Tasior. To samo, co wyżej - totalna bezradność.
W ogóle okres gimnazjum jeśli chodzi o pewne zachowania ludzi, to jakaś totalna masakra. Nie wypisywałam tutaj, bo to jednak wstyd.
Liceum
Od razu zaznaczę, że poszłam do dobrego LO w mieście (przynajmniej w założeniu) i ten okres
naukowo wspominam TRAGICZNIE.
+
-nauczycielka z matematyki - starsza kobieta, która mówiła, że uczy, bo nie wyobraża sobie siedzenia w domu. Sprawdzała nam klasówki z dnia na dzień, bo
cóż miałam robić między 5 a 6 rano?
Jakąś wielką miłością do matematyki nie zapałałam, ale babki nie dało się nie lubić. Miała totalnie pozytywne/optymistyczne podejście do życia. W środku zimy siedziała przy całym otwartym oknie, bo chciała
wyczuć wiosnę.
A teraz coś z zeszytu z biedronką :
-
No idzie wiosna, na ulicy widziałam rozjechaną żabę. Chciałam jej zrobić sztuczne oddychanie, ale żaba się brzydziła.
-
Młodość jest krótka, więc trzeba ją wykorzystać (tzn. uczyć się matematyki).
-Proszę nie kaszleć!
-Dlaczego?
-Bo nie wolno zakłócać ciszy na lekcji.
-Ten x podskoczył, a w szkole nie wolno podskakiwać.
-Nieprawda, że istnieje uczeń który lubi matematykę. To jest oczywiście zdanie fałszywe.
-Zajebiście!
-Mówimy językiem literackim: oczywiście, wspaniale.
-My to nie mieliśmy pisać dziś jakiejś kartkówki?
-No co pani, przecież ostatnio pisaliśmy...
-A no tak, zapomniałam, Jezu zapominam już, ja to mam jednak coś z rycerza.....zakuty łeb.
Klasa: Może przelożymy sprawdzian - to jest bardzo trudne...
N: Życie też jest trudne a nie da sie go przelożyć. (cytatów jest ogrom)
-biologia...Babka imponowała wiedzą, zwyciężczyni wszelkich lig, jeśliby takowe istniały...Materiał realizowaliśmy ustnie i empirycznie. Do zeszytów zapisywaliśmy tylko zdawkowe informacje. Klasówek nie było, tylko odpowiedzi ustne. Imponowała wiedzą, urodą (późna pięćdziesiątka) i stylem.
-geografia...Również starsza osoba, wymagająca. Czasem typowa piła, a czasem taka babcia-opiekunka. Najważniejsza była mapa, mapa i jeszcze raz mapa. I kogo jej wskaźnik dziś wybierze.
Litwa się rozrosła na zasadzie pączkowania/
Widzę, że nawet nie liznąłeś lini brzegowej....
-
-nauczycielka fizyki...Na początku lekcji wypisywała 5 zadań i zazwyczaj stawiała 5 bań, po czym zabierała się za rozwiązywanie i do końca lekcji wyprowadzała wzór do zadania pierwszego...Poza tym na profilu humanistycznym realizowaliśmy rozszerzony zakres materiału z fizyki...
Miała zbiór tekstów, które powtarzały się dość często (
np. tu nie politechnika, tu się myśli)...słuchanie tego wciąż i wciąż było totalnie męczące. Poza tym chciała być też kreatywna językowo ->
wiercące osoby, od najprzyszłej lekcji, obrazywał, wszystkie chłopcy oraz do ucznia: ty postanowiłeś, że jesteś kontra nastawiony...
-wychowawczyni z niemieckiego...Jeżeli chodzi o wytyczne wychowawcy odnośnie rzeczy różnych, to niestety byliśmy pokrzywdzeni względem innych klas...U nas panowała zasada NIE WOLNO, tudzież NIE MOŻNA często w tendencyjnych sprawach. Na niemieckim zawsze dzwonił
prezes (syn, z którym mieszkała) i
tak, jest panie prezesie...garnek z pomidorową jest na trzeciej półce od dołu ...Zawsze uważała, że nas te pogaduszki śmieszą. Do tego Niemcy, to taki wspaniały kraj i naród, oni przed świętami nie latają tak po sklepach jak Polacy nieudacznicy. Wszystko mają gotowe, wszystko tam działa idealnie...
-chemia - kobieta nastawiona anty do świata...Do tego wieczne poczucie skrzywdzenia i węszenie spisków w szkole.
-polski - miałam dwie nauczycielki...Pierwsza nic nie mówiła, nigdy nie umiała sprecyzować czego lekcja dotyczy i czego ona chce. Przez całe zajęcia obijała tyłkiem o biurko i co jakiś czas dało się usłyszeć skromne
mhm...
Druga lubiła wyśmiewać ludzi i szukać kontaktu wzrokowego z tymi
normalnymi. Ten jeden
normalny nawet się w niej zakochał.
-historia - to jest historia. Babka oprócz zajęć z historii piastowała też urząd w bibliotece szkolnej. Schemat był mniej więcej następujący : tydzień zajęć, dwa tyg L4, a później inwentaryzacja w bibliotece. W 2 klasie przerabialiśmy Rzym, a poza tym takie praktyki jak powtórka/powtórka powtórki. II wojna światowa była dla chętnych i/lub dla tych, którzy zdawali historię na maturze. Poza tym dyktowała nam notatki z przedpotopowych książek...Wszystko w formie tabelki, jak mantrę można było powtarzać:
a teraz odkreślamy linią poziomą. Liceum wspominam OKROPNIE. I to załatwianie prywatnych spraw ucznia na forum...