Fajny koncert był.
Sześciu panów w czerni, większość 50+, prawdziwy sekstet! A ja po piątkowym pobycie na igrach gliwickich miałam taki smutek w sobie, że pragnęłam już tylko zamknąć oczy i słuchać starych coverów, byle z uczuciem zagranych. W Gliwicach zagrały elektryczne gitary, cała godzina, same szlagry, a jednak widok tak dużej ilości studentów naraz, sprawił że zrobiło mi się słabo. W momencie gdy zwykle kiedyś ludzie podnosili zapalone zapałki, potem zapalniczki, oni odpalili telefony komórkowe... zabierz mnie, zabierz mnie!
Ożywiłam się dopiero na drugi dzień w Tarnowskich Górach, w ulubionej knajpce. Nie było wolnych miejsc ani serwetek, gdy przybyliśmy spragnieni ciemnego Litovela. Jak to w życiu, nagle paru chłopców o wyglądzie ujaranych kibiców szybko zorganizowało nam krzesła przy swoim stoliku, dzięki czemu na dwie godziny zakwitła przyjaźń między nami
Serwetki były niezbędne do pisania relacji na żywo, powinni je podawać razem z wiecznymi piórami.
Gdy zagrali kawałek Purpli, wiedziałam że jestem u siebie!
Panowie śpiewali po kolei. Ten najstarszy, w czarnym meloniku, pretendował do 70siony - T.Rex i późny Hendrix. W tym momencie poschodzili się z bram starzy hipisi. Najbardziej ofensywny wyłonił się znikąd, tleniony na barbie -blond, i od razu zajął się dyrygenturą, więc pomyślałam czemu nie? jak zwykle, i wysłałam męża po czeskie jasne.
Było warto, bo następnie wystąpił zespół Pink Floyd z utworem Comfortably Numb, a wokalista niczym nie różnił się od Gilmoura, zwłaszcza gdy wyjął z kieszeni saksofon. Gość przy klawiszach zrobił wielkie oczy, podczas gdy ten przy konsolecie (prawie Frank Zappa) popatrzył z pogardą po publiczności (wszyscy 10/10

), i zaczął się szał! Ten naprzeciwko, prawdziwy wojownik, zapadł w letarg i obsunął się z krzesła, a koledzy podali mu poduszkę... Przespał Procor Harum, obudził się na Beatelsów i udzieliłam mu kilku rad od serca... w tym czasie niektórzy już stali pod sceną w ekstazie bo weszła wokalistka a la wczesna Martyna Jakubowicz...i kelnerzy stłoczeni przy drzwiach sami dołączyli z tacami do tańca. Nawet stary zniszczony hej w farbowanej katanie w kwiatki przeprosił mnie wylewnie za to że próbował zabrać moje piwo - hej, twój kufel jest tam, już się ktoś inny pomylił!
Znienacka dosiadło się stare małżeństwo, on cały szczęśliwy że ją wyrwał z domu, ona odwrotnie, popatrywała z rezerwą gdy wszystkie stoliki pofrunęły do sweet home Chicago

. Doznałam znów rozdwojenia jaźni bo jeden z najbardziej malowniczych gości, zapadając w półsen sklonował się raptem wypuszczając z bocznych drzwi brata bliźniaka świeżego jak spod igły!
O dwudziestej drugiej, na samym początku imprezy koniec grania! z powodu awantur ze strony okolicznych mieszkańców... Nawet akustycznie nie ma szans

więc zbieram co moje i nie moje i idę na rynek... w to piękne miasto rozświetlone w środku, w półmroku dookoła. Idę całkiem prosto, tańcząc i śpiewając!
A potem autobus, a potem niedziela i tak dalej.