Przy okazji trwającego nam Euro uświadomiłem sobie znów, o ile lepiej ogląda się zawody sportowe, gdy człowiek ma faworyta. Niby banał, ale trochę rozbiło mi się o to oglądanie świetnej skądinąd fazy grupowej tych mistrzostw Europy. Bo mecze super, ale wciąż było mi wszystko jedno. Kiedy arasek rzucił ten punktowy ranking sympatii okazało się, że wszystkie moje punkty
in plus są kompletnie bezpłciowe i bez przekonania, kilka in minusów tylko bardziej wyraźnych.
O ile fajniej, odkąd w ćwierćfinale serce ponownie zabiło mi ku Włochom, jak bywało za czasów Paolo Maldiniego i spółki
No więc - komu kibicowaliście? Najpierw pytam oczywiście o Mundiale i Eury z ostatnich lat, bo to teraz na tapecie, a przecież potem możemy sobie powspominać jak pałały w nas serca za Grzegorzem Filipowskim
Na razie jadę z turniejami, a na dwóch zatrzymam się szczególniej, żeby dać otoKarowi do wiwatu.
Hiszpania 1982 - oczywiście Polska! 5:1 z Peru, trzy gole Bońka, uliczkę znam w Barcelonie... ależ się w tamto lato grało, gumową piłką strzelając gole bramie wjazdowej do garażu letniego domku w Beskidach
Francja 1984 - oczywiście Dania!!! 5:1 z Jugosławią w ćwierćfinale, Preben Elkjær i Frank Arnesen, ach mam przecież piękny kufel do piwa z podpisami całej tej magicznej drużyny!!!
Mexico 1986 - wbrew pozorom kibicowałem wtedy bardziej namiętnie Danii niż Polsce, niestety szybko okazało się, że obie drużyny dostarczyły w 1/8 straszliwego rozczarowania (Polska 3-0 z Linekerem, Dania 5-1 z Hiszpanią
), więc potem kibicowałem Belgii, bo mieli fajne nazwiska, zwłaszcza podobał mi się Jean-marie Pfaff
RFN 1988 - pomarańczowi!!!!!!!!!!!!
Włochy 1990 - Kamerun oczywiście! Roger Mila i ten okropny David (?) Platt, który strzelił w doliczonym czasie gry i ich wywalił z ćwierćfinału
Szwecja 1992 - o dziwo nie pamiętam euforii związanej ze nieoczekiwanym zwycięstwem Danii... w ogóle nie bardzo pamiętam te mistrzostwa.
USA 1994 - dość dziwne dla mnie mistrzostwa, bo oglądałem wytrwale fazę grupową, po czym pojechaliśmy w góry do miejsca bez telewizora i tylko coś tam z radia pamiętam szok, że Bułgaria wyeliminowała Niemców... udało się obejrzeć III miejsce i kiepskawy finał, kibicowałem trochę nikomu, trochę Szwecji. Romario i Baggio jakoś mnie zupełnie nie jarali.
Anglia 1996 - wtedy to miałem całkiem inne rzeczy w głowie i nie widziałem chyba ani jednego meczu
Francja 1998 - ooo! tam to emocje wrzały: znowu wspaniała Dania! znowu piękna Holandia! cóżże obie przegrały z Brazylią (ale po jakich meczach!), w finale kibicowałem właśnie Brazylii. Kiedy jednak zobaczyłem finał Francuzów i bramki Zidane'a, to
Też uważałem, że nie grali oni za świetnie w całym turnieju. Trochę szczęścia, trochę własnych ścian, no nie wiem, może i w finale Ronaldowi coś dosypali? Ale tam, w tym finale ukonstytuowała się Wielka Drużyna Francuska, jedna z moich ulubionych ever. Barthez, Blanc, Lizarazu, Thuram, Desailly, Deschamps, Djorkaeff, Dugarry (ilu można mieć zawodników na D?
), Zidane, Petit... potem Vieira, Henry, Wiltord, Trezeguet... tę drużynę znam do dziś na pamięć... Czasem jest tak, że jakiś zawodnik czy drużyna gra o tyle, o ile, a kiedy znienacka odniesie zwycięstwo - dopiero wtedy staje się graczem wybitnym. I tak było moim zdaniem z tamtą Francją i nie dziwne, że to właśnie oni jako pierwsi wygrali Mundial i Euro pod rząd.
Holandia/Belgia 2000 - tu miałem zgrzyt. Dania tym razem odpadła w stylu Polski na późniejszych turniejach, więc nie było o czym mówić. Więc Francja! Ale przecież i Holandia, z którą nadal wiązałem wielkie nadzieje, na Mundialu byli przecież wspaniali (Bergkamp, Kluivert, de Bourowie i mój ulubiony Marc Overmars i jego rajdy lewą stroną, zawsze próbowałem tak grać i kompletnie mi nie wychodziło
). A tu jeszcze objawiła się super drużyna Portugalii, z Figo na czele i Nuno Gomesem na plakatach.
A jednak... kiedy w pamiętnym półfinale, moim ulubionym meczu piłkarskim ever, zobaczyłem drużynę Włochów... Maldiniego, Cannavaro i Nestę... i naprzeciwko nich zobaczyłem kompletnie bezradnych holenderskich gwiazdorów - to już wiedziałem, jak chcę grać dla drużyny Legendy!
W finale oba zespoły lubiłem równie bardzo, a przepiękny złoty gol Trezegueta sprawił, że wybitność francuskiej drużyny została dla mnie przypieczętowana forever.
za przeproszeniem Korea i Japonia 2002 - oczywiście przed Mundialem Polska - uwielbiałem drużynę Engela! Niestety zimny prysznic był od samiutkiego początku.
Tymczasem jak można się było spodziewać Francja poniosła kompletną klęskę
I jakoś nie miałem wtedy roku na kibicowanie Włochom. Ale w toku Mundialu objawiła mi się inna drużyna, która do dziś wydaje mi się, że
mogła stawić czoła wspaniałej Brazylii nawet w finale... niestety nie było jej dane
Raul, Morientes... okazało się, że nawet strzelanie goli nie musi prowadzić do zwycięstwa
Był jeszcze Senegal i bardzo fajna wtedy Turcja, ale Hiszpania przede wszystkim.
Portugalia 2004 - oczywiście Czechy, kto by inny?
Niemcy 2006 - Włochom na maksa i do samego końca!
Austria/Szwajcaria 2008 - chyba po raz pierwszy do końca turnieju właściwie nie chciało mi się kibicować nikomu. Tak naprawdę cieszyłem się, że wygrała w końcu Hiszpania (po tylu latach i może jakaś to rekompensata za 2002, w końcu niektórzy już wtedy byli), ale bez przekonania.
RPA 2010 - no wiadomo!
Urugwaj! Choć i Ghana (ech ten bolesny mecz ćwierćfinałowy z ręką Suareza).
Polska/Ukraina 2012 - rodzina przekazała mi właśnie wyczytany w internecie żarcik: myślał Niemiec o niedzieli, a we czwartek baloteli
Forza Italia!