Początkowo chciałem po prostu zrobić po wpisie do każdego z utworów – tak jak to w sumie dotąd wyglądało, ale im bardziej zagłębiałem się w
JA to ktoś inny, tym ostrzej zaczynałem dostrzegać, że te konkretne, wybrane przez Toma cytaty (to znaczy, teraz o całą płytę mi chodzi) układają się w zespojoną wyraźną myślą całość (tylko ta myśl jeszcze nie do końca dawała się uchwycić). A z kolei im wyraźniej przekonywałem się o konieczności ogarnięcia za jednym zamachem wszystkiego, tym jaśniejsze stawało się dla mnie, że muszę wrócić do „Armaty”.
Od początku bowiem wydawała się jakimś kamieniem węgielnym tej płyty,
totemem jak twierdzą niektórzy, hehe… Ale w pewnym momencie zacząłem sobie zadawać pytanie, czy to aby nie dzięki potężnemu efektowi, jaki wywołuje forma utworu. Ale nie, nie tylko. Przekonało mnie o tym przypomnienie tego, co Wit pisał o
a i
o. Cytat bezpośrednio za nim właśnie:
Cytat:
A, czarny i włochaty gorset lśniących wspaniale
Much, co brzęczą w odorze, cień w zatokę zaszyty.
Cytat:
O, trąba niebiańska, co dziwne świsty kołysze,
Obszary, gdzie Anioły i Światy prują ciszę.
Do tego się jeszcze cofniemy.
Tymczasem wróciło pytanie o Piękną Istotę, o to, kim jest i czy to w ogóle ważne. Tym razem całość „Being beauteous”:
Cytat:
Na tle śniegu Piękna Istota wysokiego wzrostu. Gwizdy śmierci i wiry głuchej muzyki unoszą, rozpierają i wprawiają w widmowe drżenie to cudowne ciało; szkarłatne i czarne rany otwierają się nagle w jego wspaniałych kształtach. Kolory życia ciemnieją, tańczą i wyzwalają się wokół Wizji, przy narodzinach. Dreszcze podnoszą się i huczą, i kiedy zawrotny smak tych przeobrażeń zmaga się ze śmiertelnymi gwizdami i ochrypłą muzyką, które świat, daleko za nami, miota na naszą matkę piękności – ona cofa się i prostuje. Ach, nasze kości pokryły się nowym ciałem miłosnym!
* * *
O spopielała twarzy, tarczo włochata, ramiona z kryształu! Armato, na którą muszę runąć w skłóceniu drzew i lekkiego wiatru!
Muszę przyznać, że bardzo długo nie mogłem zrozumieć tej pierwszej części – opisu. Najpierw po prostu wziąłem go za abstrakcyjny obraz (i w tym duchu poczyniłem wpis w początkach tego wątku), potem straciłem pewność, czy to słuszna droga. A do tego polski przekład nie pozwala na jednoznaczne stwierdzenie, jaka jest płeć opisywanej Istoty i czy jest sama, czy może w towarzystwie. Przez chwilę widziałem tam nawet Chrystusa i Jego Matkę.
Wreszcie zacząłem szukać jakichś śladów w sieci. Tak trafiłem na kawałek artykułu jakiejś amerykańskiej badaczki literatury, która widziała w „Being beauteous” meta-tekst – badała skomplikowane zależności między podmiotem a przedmiotem, opisywanym, opisującym i samym procesem opisywania. Oczywiście dość szybko odpadłem, odpadłbym nawet, gdyby to było po polsku. Tym bardziej, że był to tekst mocno gendero-naukowy – padł nawet przymiotnik
phallogocentric! Hehehe… Ale-ale! Co najważniejsze, autorka bez cienia wahania twierdziła, że Rimbaud opisywał rozkładające się kobiece ciało. No, było to zawsze jakieś ustalenie uwagi. Tyle że zaraz potem trafiłem na
tę grafikę.
No i co? No i przekonałem się ostatecznie, że nie ma potrzeby szukania jakiejś konkretnej, oficjalnej interpretacji, że to nie tylko moje słabowanie powoduje, że widzę obraz rozedrgany i mętny. Tak ma być. I to mi bardzo pomogło cofnąć się o kilka kroków. Od tego momentu byłem już zdecydowany – opracować własną interpretację po prostu możliwą do obronienia – jakoś tam wiarygodną.
Dzięki temu wróciłem do pewnego przeczucia, które mi się przytrafiło nieco wcześniej – otóż to wszystko, co ułożył Budzy, dzieje się WEWNĄTRZ.
Zobaczmy:
tarcza nie broni czegoś zewnętrznego ani
armata nie atakuje spoza. To po prostu własny człowieczy bój samego z sobą czy może raczej ze swoją pojemnością, rozległością, tą przerażającą amplitudą od otchłani do świętości. Po to są
a i
o. I o tym mówi przecież
JA to ktoś inny – o jakby obcości wobec swoich ekstremów, które odkrywa się wśród ogromnych cierpień (no, tam było też sporo o poetyckiej misji, ale te rzeczy nigdy mnie specjalnie nie pociągały – dałem je tylko po to, by cytaty nie były zbyt pocięte).
Pierwszy i ostatni utwór (przynajmniej w wersji CD) tłumaczą się wzajemnie i rzucają światło (i cień) na resztę płyty, która (reszta) byłaby w zasadzie rozwinięciem, komentarzem do tych dwóch. O czym po przerwie.