na początku nie bardzo lubiłem ten numer - z jednej strony za dużo w nim było jak dla mnie publicystyki, a z drugiej - w tamtym czasie byłem jeszcze może nie "wiernym", ale "nieświadomym", ale jednak "synem Wyborczey" i całe to utyskiwanie na Berlin i Amsterdam było dla mnie GRUBĄ PRZESADĄ... potem - w sumie niestety - przekonałem się, że Tom ma pełną rację jeśli chodzi o kwestię "duchowości Unii Europejskiej", a ton utworu mi już tak bardzo nie przeszkadza - właściwie ten tekst mówi to samo co Marność, tylko w bardziej bezpośredni sposób i do tego z niecharakterystyczną dla Armii nutą satyryczną
muzycznie też nie jest to charakterystyczny numer dla Armii, taki a nie inny rytm i tempo, oraz progresje (w refrenie) oparte na całych tonach stawiają go niespodziewanie blisko rockowego "mainstreamu" - lubię część środkową i wspomniane przez innych partie Banana (naprawdę świetnie trafione)
warto wspomnieć, że na składance promującej tamtoroczną edycję festiwalu Song of Songs, znajduje się wersja demo utworu Utopia, brzmiąca bardzo surowo (świetnie!), oczywiście bez pokrzykiwań Gerarda Nowaka, z groteskowym "jo!" Tomka w jednym z kulminacyjnych momentów - najważniejsze różnice to te, że partie gitar w dygresji (tam gdzie teraz jest
in this episode I'm gonna die) były grane w niższych ("riffowych") przewrotach i chyba tak wolę, a słowa "a ja się tego bardzo boję" pojawiają się nie tylko na końcu, ale i między zwrotkami
warto też dodać, że na zeszłorocznych koncertach solowych Tom śpiewa w kulminacji: "a ja się tego już nie boję"
dość nieoczekiwanie muszę dać 8
__________
już o tym pisałem, ale lubię wracać do tych historii, więc jeszcze raz
jakoś na początku sierpnia 2003 Tom zadzwonił do mnie z pytaniem czy nie chciałbym wystąpić na nowej płycie Armii - ja się prawie obalyłem na ziemię z wrażenia, ale SPOKOJNYM GŁOSEM powiedziałem: 'bardzo chętnie'
przyjechałem pod wskazany adres do Puszczykowa, okazało się, że Litza i Dobrochna są akurat na wakacjach w nomen omen Amsterdamie, więc wtedy jeszcze go nie poznałem, ale może to dobrze, bo oczywiście byłem cały przerażony, że sobie nie poradzę - z drugiej jednak strony sprytnie sobie pomyślałem, że zapamiętam każdy ruch ręki na konsolecie w studiu, bo mi się to kiedyś przyda - okazało się to absolutną brednią, bo te wszystkie suwaki okazały się dla mnie, mistrza dwóch lewych rąk, czarną magją. A JEDNAK nauczyłem się tego (i - jak się okaże - następnego) dnia bardzo wiele: jak się zachowywać w studiu, co to jest producent i co to jest realizator i przede wszystkim: jak twórczo i zwycięską ręką wyjść z napiętej sytuacji
problemy z nagrywaniem PMK zostały szeroko opisane w SSS, więc żadnym zaskoczeniem nie będzie to, jeśli napiszę, że natrafiłem na ostatni moment produkcji, w którym wszystko było za późno - w studiu był tylko Tom i Edward Sosulski i ani przez chwilę nie dali mi odczuć jakiegokolwiek napięcia - frazą dnia było: "ale na wodzie, to eee..." (rzekomo pochodząca z Rejsu) i przez cały czas jeden i drugi tak się bronili przed przegranymi dźwiękowo sytuacjami, które dało się tylko TROCHĘ odratować - ze na wodzie to ujdzie; szybko okazało się, że z tym nagraniem mnie, będę musiał jeszcze poczekać - najpierw patrzyłem jak Tom i Edward obrabiają solo waltorni w Śnie nocy letniej (
Triodante! zakrzyknęło mi się w mózgu), a potem okazało się, że Tom musi dograć melodie w zwrotkach (bo JAKOŚ zniknęły) - oczywiście było mi to bardzo na rękę; Tom zapytał czy mogę być w domu dopiero o dwudziestej szóstej, a ja skwapliwie przytaknąłem i czekałem sobie spokojnie na moją kolej - jakoś czułem, że bardzo mi się poszczęściło, że mogę sobie tak siedzieć w studiu i patrzeć jak Armia nagrywa płytę, mam nadzieję, że ten mój dzisiejszy wpis świadczy o tym, że ciągle pamiętam i ciągle jestem wdzięczny
to była sobota i nagle jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że trzeba odholować samochód, którym jechały dzieci Litzy - Tom i Edward bez jednego grymasu na twarzy (mimo napiętych terminów) powiedzieli: "no, to koniec na dziś" - musiałem więc przyjechać w poniedziałek, zrobiłem to oczywiście ochoczo, mimo że miałem na ten dzień zaplanowany wyjazd w Gry Bialskie - Edward pojechał na pomoc z holem, a Tom odwiózł mnie od domu - koło Lubonia zalśniły światła koło torów i jakieś wagony towarowe, zapytałem Toma czy lubi pociągi (
) i on z pasją zaczął opowiadać jak to w czasach Bryla Armia jeździła pociągami na koncerty
w poniedziałek było zupełnie inaczej - ledwo przyjechaliśmy (tym razem Tom mnie zabrał), od razu wzięli mnie do roboty; Tom wymyślał moje wejścia na poczekaniu, a ja tłumaczyłem i dopowiadałem, do dziś mierzi mnie to, że jest tam welcome to
the Death Television, powinno być bez "the", ale na wodzie to eee, z kolei ostatnio mierzyłem te najwyższe dźwięki w Armii i ze zdumieniem odkryłem, że to I'm gonna die jest na dźwięku A, którego bym świadomie za Chiny (za Amsterdam) nie wyciągnął, co świadczy o tym, że musiałem być dość zrelaksowany mówiąc to, a tak naprawdę to najbardziej z tych wszystkim swoich wtrętów to lubię to ostatnie, "telefoniczne"
welcome welcome welcome - oddawny syn studia był dumny z tego, że jego głosu nałożono jakiś efekt hehe
z głosem Bilba poszło trochę trudniej, ale o tym w następnym odcinku - potem poprosiłem czy mogę jeszcze zostać i popatrzeć i to był oczywiście najmilszy moment patrzeć bez ciężaru jak Armia nagrywa nową płytę i wszystko zostaje w tyle - przy okazji wyszło na jaw jak bardzo Tom ma skupioną uwagę na danym projekcie: podczas jakieś przerwy w pracy zagaiłem: "Tom, będą koszulki z Tańcem Szkieletów?" Tom: "A co to jest Taniec szkieletów?... [i po chwili] aaaa!"
no i niestety w pewnej chwili musiałem iść, bo jednak Góry Bialskie miały się zdarzyć następnego dnia, na sam koniec obiło mi się o uszy, że Litzy wpadła komórka do kanału, do dziś nie wiem czy to prawda, czy uu żarcik
płyta się ukazała i było mi z tym dość dziwnie, bo - jak zauważyła moja siora - te moje pohukiwania brzmiały tak jak te moje nagrania kiedy wgrywałem na wieży harmonie do Beatlesów i Hollies, mojej rodziny w każdym razie swoim featuringiem nie podbiłem
proszę się nie śmiać, ale jeszcze większym zaskoczeniem było dla mnie to, że ujrzenie mojego nazwiska na okładce płyty Armii nie sprawiło, że poczułem się jakoś bardziej
szczęśliwy, a na to - przyznam - jakoś podświadomie liczyłem
dopiero po jakimś czasie doszedłem do tego, że te wszystkie "Gerard Nowak - głos", to takie małe cegiełki, które składają się na jakieś wielkie twórcze
spełnienie - dzisiaj przyprawiają mnie o dużo radości (pod warunkiem że nie przypiszę sobie w tym miejscu żadnych zasług)
mój ojciec (który nazywa się tak jak ja) jest (też) nauczycielem akademickim i raz podeszły do niego po wykładzie dwie studentki i zapytały czy wystąpił na płycie Armii
myślę, że to że mógł wtedy powiedzieć: "nie, to mój syn", to był dla niego dobry moment