no i sie zebrałem...
Boy ****
October ***
mnie się te dwie płyty zlewają w jedną... świetny debiut i jego kontynuacja... na pierwszej przede wszystkim świetne otwarcie - I Will Follow i drapieżnie zaśpiewane Twilight oraz jakza na maxa - Out of Control. Na drugiej mistyczna Gloria i refleksyjny October, ale to są tylko highlighty - mnie się tego świetnie słucha jako całości... Druga płyta jednak nieco słabsza - syndrom drugiej płyty...
War *****
zdecydowanie najlepszy album w dorobku zespołu... daruję sobie wymienianie wszystkich utworów... dla mnie to w ogóle jedna z lepszych płyt lat osiemdziesiątych... świerza, niewymuszona... do dziś się broni pod każdym względem... nawet okładki... szkoda tylko, że 40 w orginale taki krótki...
Under a blood red sky *****
podsumowanie pierwszego - świetnego okresu w historii zespołu - najlepiej się to ogląda... chyba już tam się pojawia wipe your tears away... szczerość, entuzjazm jakie biją z tego występu są dla mnie zapierające dech... zero pretensjonalności - czasem trzeba poskakać, czasem pomachać flagą - utwory zaśpiewane z pasją... i na końcu nieustanne how long... to sing this song...
The unforgettable fire ****
wysoko postawiona poprzeczka po poprzednik albumie - nie dało się jej przeskoczyć, chociaż płyta jest świetna - tam się wykluł nowy styl - Pride w wersji studyjnej jeszcze nie powala tak jak później na koncertach, ale jak ktoś widział film z nagrywania płyty, to robi to wrażenie - ile oni próbowali ten utwór... Ja kocham utwór tytułowy, bad i MLK... płyta jakaś taka spokojna - bez pazura... ale znowu świetnie się tego słuch ajako całości...
The Joshua Tree *****
kapitalny album - pierwsze trzy numery to hymny koncertowe zespołu... tu nie ma słabych kawałków, tą płytę określa się jako amerykańską i słusznie - bo ona ma taki klimat... tu też się nie będę rozwodził - te utwory wybrzmią pełnią na koncertach i na Ratle and Hum
Rattle and Hum*****
jak już pisałem to dla mnie najważniejsza płyta U2, bo wraz z nią odkryłem ten zespół... Ten album jest dziwny - nie wiadomo, czy to koncert, czy nie... Wersje koncertowe są moim zdaniem fantastyczne... Uwielbiam po prostu kowery z tej płyty - na początek "Harles Manson stolen this song from The Beatles, We're stilling it back" - Helter Skelter - power po prostu... All Along - cudowna wersja - moja ulubiona tego utworu, oprócz niej jest jeszcze niesamowite wykonanie Dave Matthews'a, potem Dylan, a na końcu endrix
Van Diemen's Land zaśpiewany przez The Edge'a to perełka, w ogóle moim zdaniem Edge mógłby z powodzeniem zaśpiewać w zespole zamiast Bono, ale wtedy nie byłoby frontmana...
Niesamowite są postamerykańskie numery – dynamiczny Desire, Angel of Harlem oraz dwa dynamity – When Love Comes to Town zagrane z już wtedy legendarnym BB Kingiem i Still Haven’t Found z grubymi murzynkami w wersji płytowej jest niesamowite (trochę gorzej to brzmi na filmie, ale fajniej wygląda)... Love rescue me – piękna ballada…. Silver and Gold z płomiennym przemówieniem w środku... Am I buggin’ You ? Didn’t mean to bugg Ya… Niesamowicie drapieżna wersja koncertowa Bullet in the Blue Sky i na koniec miodzio chyba mój ulubiony utwór zespołu – All I want is You... a jaki piękny teledysk do tego nakręcono... a ja pięknie to brzmi na koncertach, jak na końcu publiczność razem z Bono śpiewa w kółko all I want is You, all I need is You....
Ahtung baby ****
No tak... ja zdecydowanie wolą się modlić do kaktusów... Szokujące było dla mnie to wejście w lata 90... nie kupiłem do dziś tego image, tego dystansu, Bono biegającego jako The Fly po ulicach... Kawałka The Fly zamęczonego przez emtivi na śmierć... to jest świetna płyta ze świetnymi piosenkami, ale właśnie – ja miałem wrażenie że wcześniej U2 nie nagrywało piosenek... Moje ulubione pozycje to Who’s gonna ride...., One, Love is blindness, Even better.. i Until the end… z pięknym tekstem, który dość późno odkryłem… Ale okazało się, że to jeszcze nic....
Zooropa **
Dla mnie to degrengolada – kiepski Numb na singlu zwiastował najgorsze... fatalny Lemon z tą maskaradą na teledyskach...długo trzeba kopać, żeby się dogrzebać takiego cudeńka jak Stay i dla mnie na tym cudeńku się ta płyta kończy – koszmarek w dorobku wielkiego zespołu...
Pop ***
Długie czekanie, kilka razy przekładana premiera płyty, nerwówka... na końcu chłopaki zaczęli trasę PoPmart zanim ukazał się album, który ta trasa promowała... Znowu postanowili zaszokować – Diskoteqhue – jak dla mnie o niebo lepiej niż na zooropie... Ta płyta to powolny powrót do formy – ma piękne momenty - If God Will Send His Angels, Staring at the Sun, Last Night on Earth - piękny środek i wzruszająca końcówka - Please, Wake up Dead Man
All that you can't leave behind ****
Zachęcający singielek na początek – Piękny dzień... ale zupełnie niepotrzebne, infantylne Wild Honey – to straszydeło psuje płytę, a promotor odstraszał Elevationem, który jednak sprawdza się na koncertach... poza tym jest bardzo dobrze – moje ulubione momenty to Walk On – dynamiczny z ładnym tekstem, In a Little While – świetnie zaśpiewany, ten utwór to taka piosenka, która jak to powiedział Bono z song about hangover może się zmienić w gospel song... Stuck in a Moment… , Kite, New York… Moim zdaniem płyta zapowiadała wysoką formę zespołu... Koniec kombinowania – zwyczajne rokowe granie... No i jak oglądam koncerty z Elevation Tour to mi ciary po plecach przechodzą...
How to dismantle an atomic bomb ***1/2
Prosta kontynuacja poprzedniczki – są tu dobre utwory, ale jakoś mnie nie porwała... Patent z pierwszym singlem inentyczny jak poprzednio – dynamiczny z mocnym rifem, a najbardziej lubię to co The Edge krzyczy w tle – HOLA ! Perełką jest na pewno Love and Peace... no i przepiękny YahWeh na końcu... jak sobie tego słucham to się dziwię jak można mieć wątpliwości co do tego, czy Bono jest jeszcze wierzący.... Środek jest dość monotonny, ale na pewno się jeszcze do tych piosenek przyzwyczaję...
pozdro...
KoT