Ja długo znałem z kolei tylko "Unknown Pleasures" i "Substance". Tę drugą pamiętam, że naprawdę rzadko słuchałem w całości (może nawet wcale?), bo jednak byłem purystą, no i dla mnie singiel to singiel, a składanek nie akceptowałem, więc wracałem do pojedyńczych numerów
Natomiast debiut mi się podobał (ba! robił wielkie wrażenie swoją estetyką i konsekwencją) ale tylko kilka utworów (np. "She's Lost Control") mnie porywało tak jak najlepsze singlowe numery, a sporo rzeczy długo mi się zlewało w całość. Trochę jak z debiutem Republiki na polskim podwórku
Potem poznałem "Closer" i zdziwiłem się jak bardzo różnorodna jest ta płyta. To nie był debiut, gdzie wszystko jest oparte na schemacie: transowa perkusja, riffy basu i oszczędna gitara albo synth (tempa się różnią, no i melodie
). Na "Closer" każdy numer jest w sumie charakterystyczny i inny. Nojz w pierwszym utworze. Osiemdziesionowe (
) "Isolation". Specyficzny smutek "Passover". Szamotanina w "Colony". Hook używający (ze świetnym skutkiem) disco basu w "A Means to an End". Gruba jazda basowo-perkusyjna w "Heart and Soul". Desperacja "24 Hours". Dwa ostatnie numery z klawiszami gdzie jeden jest pomnikowy i daleki, a drugi taki bliższy i ciepły, chociaż oczywiście strasznie smutny. Każdy inny, każdy świetny. Rzadko wracam do tego albumu, ale lubię go o wiele bardziej.
Przyznam też, że - może to zaskakujące - nie jestem wielkim fanem Martina Hannetta na Unknown Pleasures. Czasem myślę, że wolałbym, żeby te muzykę wyprodukował ktoś inny i zrobił to z większym zębem. Mam wrażenie, że ta produkcja jakoś przytępia tę muzykę, kojarzy mi się ona ze znieczuleniem (to dość abstrakcyjne skojarzenie, ale rozwiązania produkcyjne Martina Hannetta na debiucie Joy Division wywołują we mnie wspomnienie znieczulenia dentystycznego, nie umiem tego wyjaśnić). Natomiast, po przemyśleniu tematu, dochodzę do wniosku, że z kolei na Closer jednak jego pomysły sa bardziej na miejscu, no i fajnie.
A - lubię też album "Still". Pierwsza połowa to może Joy Division o mniejszym ciężarze gatunkowym niż na płytach, bardziej punkowe, chociaż słychać te wszystkie charakterystyczne elementy (zresztą z tego co pamiętam, to sporo tych krótkich, szybkich numerów, które mi się mylą, typu "Walked in Line" albo "The Kill" to odrzuty z Unknown) ich brzmienia. Natomiast ten finałowy koncert to trochę disaster w sensie wykonawczym, że tam co chwila ktoś się wypierdala, ale kiedyś miałem ochotę na Joy Division, a nie miałem jakoś serca na zmaganie się z ich płytami studyjnymi, no i ta surowa, rozpieprzona strona ich dokonań okazała się być idealnym rozwiązaniem. Później wracałem często do "Still".
Cytat:
Pamiętam taki post boskiego:
Ten post jest fatalny, bo Boski zrównał tam z ziemią zespół New Order
(który chwalę nie na zasadzie "ooo fajna osiemdziesiona dla beki", tylko serio uważam za świetną kapelę, może trochę nierówną, ale jedną z bardziej innowacyjnych i oryginalnych w swojej epoce).