Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 17:01:59

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 47 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: ndz, 12 czerwca 2016 21:09:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Wielkie dzieki! :D

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: śr, 29 czerwca 2016 16:36:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Za to dzisiaj sprawdziłem "Join Hands" i delikatnie mówiąc, nie jestem powalony. Wyobrażam sobie jak oni siedzą na próbach, coś tam pitolą, w końcu ktoś wymyśli jakiś motyw, zapętlają się i Siouxsie mówi "dobra, napiszę do tego tekst i mamy kolejny utwór". Oczywiście są zespoły, u których to się sprawdza, ale im akurat to średnio wychodzi (ale na pewno sprawdza się lepiej na "The Scream" niż na dwójce). A już "The Lord's Prayer" tak mnie wymęczyłem, że chciałem iść spać, chociaz dopiero spałem. Jak później włączyłem sobie "Christine" z "Kaleidoscope" to miałem wrażenie, że obcuję z jednym z bardziej delikatnych i wyrafinowanych utworów, jakie znam :)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 11 czerwca 2020 17:36:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
4 lata minęły, a ja wciąż szaleję na punkcie płyty "Kaleidoscope". Trochę ostatnio czytałem o jej powstawaniu, połączyłem pewne wątki, więc pomyślałem, że jeszcze bardziej wnikliwie rozłożę ten album na czynniki pierwsze.

Zacznijmy od historii jej powstania, bo wydaje mi się, że bez tego kontekstu trudno zrozumieć ten album. Jest 1979 rok, a zespół w połowie trasy z The Cure traci bębniarza i gitarzystę. Siouxsie i Severin są wściekli, ale jest to wściekłość konstruktywna. Przeklinając dawnych kolegów, upierają się, że nie dadzą im satysfakcji ze swojej porażki (jaką byłoby zakończenie działalności) i choćby, za przeproszeniem, skały srały, to oni we dwójkę pociągną ten zespół dalej. Trasę kończą z Robertem Smithem na gitarze (wiadomo skąd) i z Budgiem na perkusji (który w tym samym roku, nagrał z The Slits świetny album "Cut", po którym jego grę na bębnach chwalił publicznie nawet niejaki Sting). Trasa dobiega końca i nie wiadomo co dalej, panowie byli tylko zastępcami na moment. Zniechęceni szukaniem muzyków na stałe, Siouxsie i Severin, poważnie myślacy o trzecim albumie, decydują się nagrać go we dwójkę. Oczywiście, oboje są przedstawicielami tego pokolenia muzyków, które zaczęło robić karierę dzięki przełomowi punkowemu, wiec ich umiejętności multiinstrumentalistów nie powalają. Na szczęście sa kreatywni - Severin umie sklecić na basie sensowny szkielet kompozycji, Siouxsie zaczyna coś tam brzdzękać na gitarze i też umie wykreować chociaz podstawy nowych piosenek. No i pomaga im nowa technologia - zaczynają się lata 80, era syntezatorów i automatów perkusyjnych, więc zawsze mogą użyć możliwości tych urządzeń. A jeśli będzie trzeba - zaangażują gościnnie muzyków sesyjnych. Z takim podejściem, biorą się za robienie nowego albumu, a pozostałością po tym krótkim etapie "robimy Siouxsie and the Banshees w duecie" są takie numery, jak "Lunar Camel" czy "Red Light" - syntezatorowo-drummachinowe, z zachowaną jakąś demówkową szkicowością. Ten etap trwa jednak krótko. W czasie gdy Siouxsie w trakcie wywiadu z dziennikarzem mówi o nowej formule zespołu, do pokoju wchodzi Severin i mówi, że Budgie zdecydował się dołączyć na stałe. To znacząco ułatwia sprawę. Nasz duet ma oparcie w solidnym, świetnym technicznie kreatywnym bębniarzu. Budgie pozostanie w zespole do samego końca, a potem nawet zostanie chłopakiem Siouxsie, by po latach się z nią ożenić.

Problemem jest dalszy wakat na stanowisku gitarzysty. Powszechnie myśli się o "Kaleidoscope" jako początku etapu z McGeochem. Nie jest do końca prawda - zanim dołączył on do zespołu minęło trochę czasu, nie ma go ani na okładce, ani w teledysku do "Happy House". W częsci nowych piosenek albo nie ma gitar, albo Siouxsie i Severin nagrali je samemu, jednocześnie jednak myśleli kogo zaprosić do wykonania sesyjnej roboty. Potem zadzwonili do Steve'a Jonesa. Przez to, że Zuźka bujała się z Sex Pistols, wiedziała, że stac go na więcej niż tylko wycinanie punkowych riffów. I faktycznie - Jones zajawiony sprawą, świetnie gra m.in. w "Skin". Potem dzwonią do Johna McGeocha. Gitarzysta przeprowadził się wtedy z Manchesteru do Londynu, a ponieważ po dwóch pierwszych płyt Magazine, wszyscy uważali go za największego herosa nowofalowej gitary, wciąz grał gościnnie tu i tam - w Skids, Generation X itd W końcu zgłosilły się do niego STRZYGI i od samego początku pojawia się chemia. Grupa prezentuje mu demówkę "Happy House", a on z miejsca wymyśla killerską partię gitary, i w intrze i w zwrotkach. Potem do post-punkowego, opartego na pędzącym basie Severina "Christine" dorzuca cięcia akustycznej gitary i dziwną partię z Farfisy. I tak dalej i tak dalej. Wszystko czego gość się nie tknie, zamienia się w złoto. Tyle, że on wciąż gra w Magazine, a lata dzień ma ukazać się ich nowy album "The Correct Use of Soap". Na początku lata gra z Siouxsie i ekipą trasę, ale wciąż mówi, że jakby co, to on jest w Magazine. Siouxsie w wywiadach klnie, że mieliby świetnego nowego gitarzystę, a tak to wciąż mają wakat i nie wiedzą co dalej, płyta okazuje się, tak jak pisałem, z trzema, a nie czterema osobami na okładce. I nagle BĘC - McGeoch zmienia zdanie i zmienia tez barwy, do widzenia Magazine, od teraz Siouxsie and the Banshees to moi przyjaciele. I nagle okazuje się, że grupa, która w starym składzie, grała jakieś tam koncerty, ale raczej nie odstawała techniką od punkowej średniej i opierała się głównie na charyzmie Siouxsie, teraz jest koncertowym killerem - ma świetnego gitarzystę, brzmieniowego freaka, super pomysłowego i kreatywnego i świetnego bębniarza, który trzyma wszystko w ryzach. Severin tak świetny nie jest, ale umie zagrać wystarczająco i też ma dużo pomysłów, a Siouxsie wciąz ma charyzmę. Wybiegając w przyszłość - niedługo potem w kilkanaście minut na soundchecku skomponują w czwórkę nowego singla "Israel", a potem stwierdzą, że skoro są tak dobrzy na żywo, to trzeba nagrac surową, gitarową płytę, bez zbębnych ozdóbek, taką, którą od początku do końca będzie można zagrać na żywo ("Kaleidoscope" powstało z kompletnie odwrotnym założeniem - robimy co chcemy, niewazne czy to będzie dało się odtworzyć na żywo). Tak powstanie "juju". A potem stwierdzą, że dla odmiany znowu pobawią się w studiu, podgrywają smyczki, klawisze, sitary, orkiestrę strażacką, wuwuzele na Narodowym i tupanie słoni - tak powstanie najpierw singiel "Fireworks", a potem album "A Kiss in a Dreamhouse". A potem McGeoch nie wytrzyma tempa koncertów, picia i brania narkotyków, spierdoli koncert w Madrycie jesienią '82 i z hukiem wyleci ze składu, a zastąpi go znowu Robert Smith, który potem będzie opowiadał, że nauczenie się partii jego poprzednika było dla niego jednak za dużym wyzwaniem. Cofnijmy się do 1980 roku. Tak prezentował się najlepszy skład Siouxsie and the Banshees na zywo:

phpBB [video]


Piękne wideo. Zobaczcie - jak ładnie ta gitarka McGeocha się skrzy, a on luzacko się bujająco z białym barankiem opadającym na oczy, łapie wszystkie drobne ornamenty i szczegóły (w sumie na płycie te partię grał Jones), jak Budgie trzyma wszystko w ryzach i super buja, a Severin na luzaku gra w jednej lidze z Hookiem i Gallupem. No i Zuźka z gitą! :D To był wtedy naprawdę porządny zespół koncertowy.


A teraz trochę o poszczególnych piosenkach:

HAPPY HOUSE - to w ogóle musiał być super utwór w surowej demówkowej, ale powiedzmy sobie szczerze - nowi muzycy skradli tutaj show. McGeoch najpierw gra ten ciekawy, płaczący motyw, a potem fajne arpeggia na trochę jazzy akordach, wiedząc gdzie (jak to mawiał Roman Wilhelmi o swoich aktorskich interpretacjach) odpuścić, a gdzie dopierdolić. A Budgie - no tu już nie mam słów, świetna partia bębnów. Precyzja, bujanie, luz - wie kiedy walnąc w hi-hat, kiedy podbić na werblu, bardzo dobrze to razem działa. Bardzo dobry początek i pokaz możliwości nowego składu, ten zespół nigdy wcześniej nie brzmiał tak finezyjnie! ;)

TENANT - słyszałem kiedyś, że oni grali w trójkę dłuuuuugiego jama, a potem wycięli z tego ten fragment i obrobili, a Siouxsie dopisała tekst o "Lokatorze" Polańskiego. Faktycznie tak to brzmi - cały czas mam transową podstawę, z przedziwną brzmieniowo, jakby celowo sciętą i spłaszczoną perkusją Budgie'go, a w słuchawkach latają z prawa do lewa i nazad dziwne odgłosy, burknięcia, brzdęki, bzyczenie. A najbardziej lubię jak w końcu normalny werbelek sie odpala. Długo się przekonywałem do tego, ale jednak jest to ciekawa kreacja, pasująca z pewnoscią do klimatu działa, na którym jest oparta. A tak to brzmiało na żywo, już w czwórkę, w bardziej organicznej wersji z gryzącą gitarą - John mógł pobawić się w operatora efektów:

phpBB [video]



TROPHY - Siouxsie mówiła, że ta płyta jest kalejdoskop, w sensie, że każdy utwór jest inny. I faktycznie - najpierw jakiś dub pop song z jazzy gitarą, potem dziwny horrorowy jam, a tutaj szorstki, wręcz kanciasty, ale też przebojowy RIFFOWIEC na trzechę akordach (w zwrotkach) z lekko schizową dogrywką saksofonu. Nie ukyrwam jednak, że najbardziej lubię jak McGeoch tutaj z kolei odpala się w mostku przed refrenem i gra trochę bardziej wyszukane rzeczy. I zwrócę jeszcze uwagę na jedną rzecz - ale ta perkusja jest chrrrrrupiąca, jak słuchałem na słuchawkach, to aż podskoczyłem. Ale podoba mi się to! I w ogóle jakoś podoba mi się ten numer - własnie jakaś taka dziwna kanciastośc, przemieszana z przebojowością, wokalizy Siouxsie, mistrzowskie podbitki na bębnach...


HYBRID - sekcja rytmiczna - taki coldwave'owy blueprint, transik, typowa rzecz dla tego gatunku (chociaz Budgie wciąz kombinuje). Ale jest to bardzo dziwny, psychodelizny utwór, w który myślę, że warto się trochę zanurzyć, porozkminiac różne plany, plamy dźwiękowe. Dużo zaskakującyh rzeczy można odnależć.

CLOCKFACE - krótki i rozpędzający się instrumental; sam w sobie nie ma może sensu, ale w kontekście albumu się broni.

LUNAR CAMEL - tak jak pisałem: trochę demówkowy, syntezatorowy, minimalistyczny utwór. Anty-fani osiemdziesiony będą zniesmaczeni, ale mnie ta melodia urzeka.

CHRISTINE - hicior! Ależ ten zespół (dzięki zmianie i składu nie tylko) się rozwinął - kto by się kiedyś spodziewał czegoś takiego od nich. Ten trans basu w połączeniu z akustykiem i hiciarski refren bardzo do mnie trafiają.

DESERT KISSES - wolna, pustyna psychodelia gitarowa, w której przede wszystkim robi na mnie wrażenie wokal Siouxsie i jego melodia. Szczególnie cenię sobie ten moment, kiedy śpiewa sinking down.... Piękna rzecz.

RED LIGHT - znowu osiemdziesiona, podobna historia co Lunar Camel. Mi sie podoba ten klimat - syntezatory, cykający aparat fotograficzny, chłód, aż mi stają przed oczami jakieś zdjęcia ejtisowo wymalowanych modelek z tej epoki. Fajny stylistyczny skok w bok. Co ciekawe - nawet grali to wtedy na żywo.

PARADISE PLACE - podoba mi się dynamika i pęd tego utworu. Jones świetnie tu się sprawdził jako new wave gitarzysta, az się zdziwiłem, że to on. Fajne ożywienie, po mniej rockowych momentach albumu. Kiedyś nie zwracałem na ten utwór aż takiej uwagi, ale to zalinkowane wyżej wideo ostatecznie mnie przekonało.

SKIN - szaleńcze, pędzące zakończenie. Idealne.

Tyle na dziś ode mnie. Pozdrawiam, życze miłego wieczoru ;)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 11 czerwca 2020 17:47:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
O cholera, potężny wpis. Musze odświeżyć sobie tę płytę, bo nie słuchałem jej z ćwierć wieku.
Dzięki!

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 11 czerwca 2020 22:08:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Przeczytałem, posłuchałem i pooglądałem. I jakoś mi z tym przyjemnie.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 12 czerwca 2020 06:05:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 19:20:04
Posty: 14518
Skąd: nieruchome Piaski
Dziękuję za wpis. Zasadniczo kapelę raczej zwykłem omijać z daleka, ale jeśli płyta jest tak opisana, to nie może być zła. Posłucham.

_________________
Go where you think you want to go
Do everything you were sent here for
Fire at will if you hear that call
Touch your hand to the wall at night


Ostatnio zmieniony pt, 12 czerwca 2020 19:14:12 przez Miki, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 12 czerwca 2020 16:37:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
Trzeba będzie! Ale mam kolejkę. Ja tego w ogóle nie znam...

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 12 czerwca 2020 16:45:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Siouxie to jednak postać.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 12 czerwca 2020 18:51:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 14:36:56
Posty: 7692
Skąd: 52,2045 N, 20,9694 E
O cholera, potężny wpis. Musze odświeżyć sobie tę płytę, bo nie słuchałem jej z ćwierć roku.
Dzięki!

:wink:

_________________
Była tu wczoraj premier Suchocka,
chyba przypadkiem przed wyborami


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 14 czerwca 2020 10:06:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
O cholera, potężny wpis. Aż ominąłem kolejkę i posłuchałem od razu dwa razy (plus linki do koncertówek), bo nie słuchałem jej wcześniej nigdy.
Dzięki!

Przede wszystkim dzięki za świetny opis, który bardzo mi (przepraszam za wyrażenie) spersonalizował podejście do słuchania. Pewnie słuchając ot tak, nie zwróciłbym uwagi na komponenty muzyczne, bo przy tego rodzaju muzyce rzadko się na nich skupiam, raczej jest kwestia, czy zażre, czy nie. Może by zresztą nie zażarło, bo pierwsza wrażenia miałem bliższe
Prazeodym pisze:
nie jestem powalony
niż
Prazeodym pisze:
wciąż szaleję na punkcie
.
Jednak, idąc za Twoim przewodnictwem, pozwoliłem sobie wsłuchać się bardziej i naprawdę bardzo mi się spodobało. Chyba szczególnie te wersje koncertowe otworzyły mi uszy - rzeczywiście ten gitarzysta niezwykłe rzeczy wyprawia, mam wrażenie, że wyczuwam w nim podobne podejście do dźwięku, jak u Roberta Brylewskiego: gdzie gitara nie służy takim tradycyjnym rzeczom, jak riffy czy akordy, tylko raczej tworzeniu przedziwnych plam dźwiękowych. Bardzo to inspirujące. Szkoda, że mu się potem popsuło, ech ten rokendrolowy styl życia :-(
Cała jednak historia z załamaniem i odbudowaniem składu bardzo interesująca, chyba rzeczywiście zmienia percepcję płyty. Mogę powiedzieć, że przy drugim słuchaniu już właściwie wszystkie numery mi się podobały. Te osiemdziesionowe super :-)

Ciekawe, czy od pradawnych czasów założenia wątku Petowi się zmieniło i pozostaje sceptyczny wobec tej płyty. Tylko obawiam się, że znowu powie, że nie ma czasu odpowiedzieć...

No to czas na wskoczenie "juju" do kolejki, tylko nie wiem, na które miejsce, bo ta kolejka jest zupełnie rozkopana. Może czas stworzyć jakąś listę społeczną or something :|

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 19 czerwca 2020 17:58:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 02:25:03
Posty: 878
Skąd: toruń
fajna rozkminka Prazeodym :brawa: :brawa: :brawa:

uwielbiam tę kapelę a najbardziej oczywiście w składzie ze Szkotem a potem z Robercikiem. Kaleidoscope jest dla mnie nierówny. są kilery (single) i kilka bez szału. ale najbardziej rzuca mnie na glebę Tenant. na płycie jego potęga jest jeszcze ukryta ale totalnie wybucha w podlinkowanym przez Ciebie filmiku. perfekt!!! czysty obłęd !!! :glupek2: :glupek2: :glupek2:


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 19 czerwca 2020 17:59:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 02:25:03
Posty: 878
Skąd: toruń
Crazy pisze:
No to czas na wskoczenie "juju" do kolejki

:brawa: :brawa: :brawa:
najlepsza!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 14 grudnia 2020 16:18:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
juju



Jest jesień roku 1980. Siouxsie and the Banshees, w świeżo sformowanym, a już okrzepniętym składzie Siouxsie/Severin/Budgie/McGeoch promuje swoją najnowszą płytę "Kaleidoscope" licznymi koncertami. Przed jednym z nich, podczas jakiegoś luźnego jamu, na niespiesznej próbie dźwięku, rodzi się zalążek nowej piosenki. Twardy, niski, surowy basowy riff, dopasowana do niego perkusja, przestrzenna gitara i orientalny wokal. Piosenka tak szybko nabiera właściwy kształt, że już chwilę później zostaje nagrana i 28 listopada Polydor wydaje ją na singlu. Utwór, zatytułowany "Israel" z miejsca staje się żelaznym klasykiem Siouxsie and the Banshees - majestatycznie i niespiesznie rozpoczyna (niczym "Niejeden" na starych koncertach Kultu) większość koncertów grupy, a liczni muzycy różnej maści, często po latach będą mówić, że był to dla nich ważny i inspirujący utwór.

Jest to dość zaskakująca sprawa. Wiemy jak zaczęła się kariera Sioxusie and the Banshees - przez punkowy performens, który nieoczekiwanie stał się czymś poważniejszym. Po dwóch płytach - bardzo bardzo ciekawych i bardzo bardzo surowych technicznie i trochę nieokrzesanych, nieuczesanych, nieogarniętych - nastąpiła cała epopeja związana z nagrywaniem "Kaleidoscope", opisana przeze mnie na poprzedniej stronie. Zespół wyszedł z tego doświadczenia dojrzalszy, mądrzejszy i pewniejszy siebie, a na dodatek, już po wydaniu płyty, okazuje się, że ma stały, solidny skład, w którym każdy muzyk jest tak niezbędny, jak każda osoba w pierwszym składzie Czterech Pacernych. I skład ten krzepnie tak szybko, że ot tak, między piciem piwa, obiadem i koncertem, w godzinę na próbie układają sobie utwór, który z miejsca trafia do ścisłego kanonu zespołu. Rok, dwa, trzy lata wcześniej coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Możliwe, że jakieś ich utwory powstawały w takich warunkach - ale też żaden chyba nie był aż takim strzałem jak "Israel".

Nic więc dziwnego, że kolejny album (na którym wspomniany "Israel" się zresztą nie znalazł - na zawsze pozostał singlową sierotką) został napisany bardzo szybko. Płyta "juju" ukazała się w czerwcu 1981 roku - 10 miesięcy po swojej poprzedniczce! Już w marcu 1981 roku trzon utworów z planowanego albumu, był grany przez zespół, na transmitowanym w telewizji koncercie - i wszystkie miały już z grubsza finalną formę. Tempo iście zabójcze. Ale nie ma się co dziwić. Był to skład, który stać było na wiele. Przyjrzyjmy się jeszcze raz głównym bohaterom:

SIOUXSIE - ikona, liderka, twarz zespołu, królowa ruchu gotyckiego, charakterystyczna tekściarka, pisząca dreszczowe teksty o mrocznych stronach nowoczesnego zycia, coraz bardziej odważnie ("Kaleidoscope" ją ewidetnie otworzyło) biorąca się za komponowanie, potrafiąca też w studiu rzucić luźne uwagi w stylu "zagraj gitarę, która brzmi jak koń spadający ze skały", które bywają niezwykle stymulujące dla muzyków....

STEVE SEVERIN - druga osoba, która była obecna i miała być obecna w zespole od samego początku, do samego końca. Twardy, prosto, ale stylowo grający basista, mający sporo wpływ na to, jak grały wszystkie te Hooki i Gallupy. Kompozytor, tekściarz, wicedyrektor Siouxsie Inc. Również ikona post-punkowo gotyckiej mody;

JOHN MCGEOCH - superzdolny, młody gitarzysta. Odkrył go Howard Devoto, który po odejściu z Buzzcocks, rozglądał się za muzykami do nowego zespołu Magazine i dowiedział się, że jest taki chłopak, co umie zagrać całą płytę Television. McGeoch na dzień dobry, na pierwszym singlu Magazine "Shot by Both Sides" od razu dał czadu, wycinając frenetyczną, pogiętą, ale melodyjną solówkę. Takich ikonicznych partii na trzech płytach z zespołem miał być więcej - frippowski odlot w "Perfmafrost", leciutkie riffy "Rhythm and Cruelty" i "Because You're Frightened", pulsujące, przestrzenne granie w "Songs from under the Floorboards"...Do Siouxie przeszedł zapewne dlatego, że zespół wprost był rozrywany przez silne osobowości (Devoto, aktywny kompozytor klawiszowiec Dave Formula, znakomity basista Barry Adamson, który też miał przed sobą długą i owocną karierę...). Freak dźwiękowy - umiał wycisnąć wszystko z efektów. Grał czasem jak facet, który uczy się wszystkich akordów z podręcznika "Jak zostać jazzowym snobem", a potem bierze to czego się nauczył, przycina, artykułuje odopowiednio i nagle okazuje się, że jego partie, przy całym ich wyrafinowaniu, są zupełnie niewymuszone i naturalne. No kooozak.

BUDGIE - partner życiowy Siouxsie i znakomity bębniarz. Groove, użycie talerzy, lekkość grania, taka jakby oddychał, finezyjne podbitki etc. Koń pociągowy zespołu i solidna podstawa.

Wychodzi na to, że wystarczyło po prostu zamknąć tych ludzi w jednym pomieszczeniu i dać im grać ze sobą. I tak się stało. 9 piosenek z płyty "Juju", w przeciwieństwie do materiału z "Kaleidoscope", to Siouxsie w wersji wokal-gitara-bębny-bas. Wszelkie osiemdziesionowe efekty dźwiękowe - flangery, pogłosy, dziwne dźwięki - oczywiście tam są, ale nie jest to główne danie. "Juju" to zespół lecący na pełnym gazie, który wymyślił 9 piosenek, poogrywał je na żywo, wbił do studia i je nagrał. Tyle.

No to zerknijmy na album:

SPELLBOUND - hicior! 3:20 - a ile tam się dzieje! McGeoch robi tam dokładnie to co opisuję wyżej - wycina iście koronkową partię z wyrafinowanego zestawu akordów rozbitych na pojedyncze dźwięki, ale robi to tak, jakby to była najbardziej naturalna partia na świecie, którą po prostu złapał gdzieś w powietrzu. Znakomite ułożenie względem siebie zwrotek, mostków, refrenów...Całość cały czas się zmienia, ale wszystko jest lekkie i naturalne, i przebojowe. A jak Budgie leci na tych bębnach ("...and throw them down the stairs" BUM BUM BUM BUM)

INTO THE LIGHT - transik. Prosty ale zmyślny riff basowo-gitarowy, powtarzany w kółko, aczkolwiek McGeoch stara się jak może, zeby nie było nudne - czasem walnie wybrzmiewający dysonans, a w refrenie wycina świetną, zjeżdżającą w dół partie, na tyle karkołomną, że Robert Smith się poddał (kiedy zastąpił McGeocha). Ważny element koncertów.


ARABIAN KNIGHTS - ponoć była ta prosta demówka nagrana przez Sioxusie, której zespół dodał skrzydeł. Znowu - słyszalna lekkość i finezja w grze wszystkich. Początek równie ikoniczny co w "Spellbound", ale tym razem prościutki - wybrzmiewająca struna e1, na zmianę z jakaś tam wersją e-molla. Ale najbardziej lubię jak łapią w wiatr żagle i zrywają się w refrenach. I znowu fachowość McGeocha - lubię jak w tych refrenach, na koniec każdego kółka, zamiast złapać po prostu kolejny akord, wycina króciutką melodyjkę...I to wszystko w trzy minuty!

HALLOWEEN - coś dla fanów starszych płytach Sioxusie - bardziej pędzący, dynamiczny utwór. Często tak zaczynali koncerty - najpierw majestatyczny Israel, a potem rozpędzone Halloween. Dysonansowe akordy z trytonami, na tle motorycznego basu kłują jak szpileczki. Znakomite, orientalne melodyjki w zwrotkach...

MONITOR - jeden z moich ulubieńców. Gruby, ciężki, transowy jam. Tekst niczym z powieści J.G. Ballarda - jakiś "Wieżowiec" konkretnie mi tu przychodzi do głowy, ale to jest właśnie ta miejska, mrocza dżungla, którą Siouxsie opisuje. McGeoch zestroił się do dropa D, co w połączeniu z dowalonym flangerem daje efekt charakterystycznego świszczenia, szurania. Momentami robi się trochę jamowo - jakieś nagłe zwolenienie, pozostawienie samej Siouxsie. Jest to całościowo bardzo dopracowana, mocna kreacja, która robi wrażenie.

NIGHT SHIFT - znowu trochę jamowy utwór, wolny, basowy, bagnisty, wciągający. Nocne granie. Lubię w nim dawkowanie napięcia, a przede wszystkim hitowy refren, chociaż trochę bawi mnie durnota zawartego w tekście rymu ;) ("fuck the mothers, kill the others"). Ale najfajniejsze jest to, że przed refrenem jest pauza, a szczególnie lubię te pauzę, gdzie John nagle dowala eksplodujący w sekundę sprzęg. Istna rozbłyskująca sekunda, która pozwala mi zapomnieć o mojej uwadze co do tekstu :)

SIN IN MY HEART - to ten sam nurt co "Halloween", Siouxsie zupełnie nie-popowa (a przecież to bywał czasem mega popowy, hitowy zespół!), mroczna, gryząca, rozpędzona. Pod koniec jest to już istne, wkręcające szleństwo, zręcznie podsumowane pękającym szkłem.

HEAD CUT - ten sam nurt, który opisałem wyżej. Znowu gryząca, cięta piosenka.

VOODOO DOLLY - mocny akcent na podsumowanie całości. Długie one-girl-show, dziwne przedstawienie Siouxsie o zmieniającym się poziomie intensywności. McGeoch już nie bawi się w subtelności - kreują dziwną, schizofreniczną tkankę dźwiękową, która zresztą też dużo mówi o jego wrażliwości na dźwięk. Nie zawsze mam ochotę na ten lot, ale czasem bardzo trafia.

Tyle ode mnie w temacie "juju". Enjoy!

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 13 stycznia 2023 14:55:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21339
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
To już ostatni raz dzisiaj. Przysięgam.

Aha! Z ta dekapitacją Jayne Mansfield to tylko mit podobno. Przynajmniej wszechwiedząca Wiki tak twierdzi.

Obrazek

Obrazek

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 13 stycznia 2023 16:45:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Ostatni akapit to dość mocny odlot :)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 47 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 48 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group