Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 29 marca 2024 00:40:06

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 115 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: pt, 19 maja 2017 18:16:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Płyta wydana w 1997, remix i master 1996. W mp3 sprawdzałem różne wersje i do każdej miałem zastrzeżenia, choć z drugiej strony każda mi się podobała :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 19 maja 2017 20:05:33 

Rejestracja:
pt, 21 lutego 2014 13:59:08
Posty: 15
Wersja z 1997 jest zbyt podkręcona, ja wolę oryginalny mix Bowiego. Ale mam obie wersje. P.S. Posiada może ktoś biografię Popa Trynki na eboka


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 20 maja 2017 01:08:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21339
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
Jak mam wersję z 1989 to jaki to jest mix?

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 23 maja 2017 09:16:06 

Rejestracja:
pt, 21 lutego 2014 13:59:08
Posty: 15
zapewne oryginalny Bowiego i Popa. Wczoraj posłuchałem wersji z 1997 i też jest ok :D


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: śr, 08 maja 2019 12:14:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21339
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
Dla porządku wspomnę, że obejrzałem ostatnio dokument o The Stooges.

Obrazek

Mija kolejny dzień od tego czasu, a ja wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem. Wciąż nie wiem jak doszło do tego, że reżyser klasy Jarmusha, o takim wściekłym i nieobliczalnym zespole jak The Stooges mógł zrobić tak nudny, zachowawczy i bezpłciowy film. Jest to tak nijakie, że aż fascynujące.

Chyba więcej, dowiedziałem się o zespole, o tym co to były za ancymonki i o otoczce która im towarzyszyła, z artykułu Marty Szelichowskiej, który przeczytałem lata temu w Tylko Rocku. Z całą pewnością ten artykuł był bardziej elektryzujący i mocniej zachęcał do poszukiwania płyt Głupoli, niż jest to w stanie zrobić ten film.

Szkoda.

PS: A! Wiecie, ze taśmy matki "Zombie Birdhouse" się odnalazły? Reedycja (pierwsza oficjalna od 1982 roku) już niebawem. I w dodatku macza w tym palce moja koleżanka z podwórka. :D

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: śr, 08 maja 2019 15:53:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Moim zdaniem Jarmusch chciał i musiał tak zrobić.

Chciał, bo legendę złych Stooges zna każdy człowiek interesujący się rock'n'rollem, a tu we filmie wjeżdża zaplecze intelektualne, którego nie każdy się spodziewał. Myślę, że jest zrobione z premedytacją. I mam poczucie, że właśnie dowiedziałem się mnóstwa rzeczy! Artykuły Szelichowskiej były bardzo fajne, ale jednak...
A musiał, bo ma taki styl - chyba o każdym jego filmie można powiedzieć, że jest nudny. Natomiast każdy ma też specyficzny nastrój, jakiś klimat, aurę - i tego w Gimme Danger nie brakuje. W moim przypadku swoje mógł też zrobić seans w kinie. Wspominam to zresztą jako zajebistą przyjemność.

Tak że pełna niezgoda!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 09 maja 2019 15:37:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
Stwierdzam, że:
a) po obejrzeniu kilka lat temu tego filmu nie zrobiłem żadnego wpisu na forum, a to podejrzane
b) na dzień dzisiejszy nie pamiętam zupełnie nic z tego filmu

tak więc, choć nie mam złych wspomnień, chyba lokuję się nieco bliżej Peta...

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 10 maja 2019 11:45:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21339
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
antiwitek pisze:
Chciał, bo legendę złych Stooges zna każdy człowiek interesujący się rock'n'rollem,


Założenie jest bez sensu moim skromnym zdaniem. Pomijając już fakt, że ludzi interesujących się obecnie r'n'r została już garstka (w porównaniu z liczbą sprzed, dajmy na to, ćwierćwiecza), to w dodatku oni akurat niczego nowego z tego filmu się nie dowiedzą. Bo już nawet o tej perkusji w sypialni rodziców już wcześniej była mowa i żadna to rewelacja. W dodatku sypane są tam takie informacje, które dla ludzi zainteresowanych tematem są oczywiste (np. to, jakie zespoły inspirowały się Stooges - i pojechanie po kapelach z lat 70-tych, tak jakby żadnych współczesnych już nie było). Jeśli już dla kogoś ten film mógłby mieć wartość, to właśnie dla ludzi NIEzainteresowanych rock'n'rollem. Ale jeśli tak, to takie jednostki, po obejrzeniu tego filmu w tym niezainteresowaniu się co najwyżej utwierdzą. Bo przypomnę, że dostaną obrazek kilku dziadziusiów, wspominających (nie zbyt interesująco za to z rozrzewnieniem) swoje dni chwały.

antiwitek pisze:
tu we filmie wjeżdża zaplecze intelektualne


Że co przepraszam wjeżdża? :shock:

Niby gdzie to zaplecze, bo go nie zauważyłem. No chyba, że chodzi o to, ze Iggy przyznaje, ze inspirował się klaunem z programu dla dzieci. ZERO słowa o tekstach (geneza, inspiracje, etc), ZERO o inspiracjach muzycznych pozostałych członków zespołu (bo Iggy coś tam napomyka o blusmenach), ZERO o tym czemu Ron występował obwieszony Krzyżami Żelaznymi, swastykami, a nawet w kompletnych mundurach SS (bo jedno zdanie o tym, że interesowali się z ojcem kolekcjonowaniem pamiątek z II W.Św., to jakby trochę nie wyczerpuje tematu).

antiwitek pisze:
A musiał, bo ma taki styl - chyba o każdym jego filmie można powiedzieć, że jest nudny. Natomiast każdy ma też specyficzny nastrój, jakiś klimat, aurę - i tego w Gimme Danger nie brakuje


I znowu: ŻE CO? :shock:
Styl Jarmusha za jaki go zawsze ceniłem i uwielbiałem jest taki, że chociaż w jego filmach akcji bywa jak na lekarstwo, to i tak człowiek siedzi jak przykuty przed ekranem chłonąc każde słowo i każdy gest, bo ten gość jest mistrzem dialogu i budowania elektrycznego napięcia pomiędzy postaciami na ekranie. Ba! W miniaturce "Renée" potrafił zbudować napięcie i zarzucić na widza haczyk nawet BEZ dialogu i to tylko jedną postacią.
Przecież jeden z moich największych zarzutów pod adresem tego filmu jest taki, że tego Jarmusha, to tylko na początku widać (kiedy się pojawia na ekranie), a potem w napisach końcowych... i nigdzie indziej. To już Gucwińscy potrafili bardziej pasjonująco snuć swoje opowieści, że o Tonym Haliku nie wspomnę. Sposób w jaki wypowiadają się postaci w filmie to nie jest jarmushowa "nuda", to jest zwykła, szara nuda.

I żeby nie było, że ja tak tylko niekonstruktywnie narzekam, to bardzo chętnie napisze czego mi jeszcze w tym filmie zabrakło, poza rzeczami wspomnianymi powyżej:

Przede wszystkim szerszego nakreślenia kontekstu czasowego i kulturowego, w którym zespół zaczynał swoją działalność. W filmie jest pokazany fragment archiwalnego wywiadu z Iggym, w którym tenże stwierdza, że "zabił lata 60-te". Owszem! To prawda. On je nie tylko zabił, ale wręcz zmasakrował i w dodatku sprofanował zwłoki. I ja to doskonale rozumiem. Tylko ciekawy jestem czy dzisiejszy 25-cio latek też rozumie o co Iggy'emu chodziło, bo przypuszczam, ze wątpię. Z tego wynika kolejny problem. W zasadzie z filmu nie dowiadujemy się, dlaczego Stooges było zespołem wielkim. Bo co? Bo Iggy wstawił perksuję do sypialni w przyczepie? Bo grał na odkurzaczu? Bo kupił sobie obrożę i ganiał z gołą klatą? Czy może dlatego, że ich kawałki grały 40 lat temu jakiś inne zespoły, o których teraz też już mało kto pamięta (bo powiedzmy sobie szczrze: Damnedzi, Dead Boys i Dictators mają w drugiej dekadzie XXI wieku raczej mało zabójczą rozpoznawalność).

Poza tym nie rozumiem czemu zdecydowano się pokazać w filmie tylko członków zespołu i ich najbliższych współpracowników, bądź członków rodziny. To potęguje wrażenie, że zespół był w zasadzie jakimś niszowym projektem, o którym obecnie pamięta już mało kto. Dlaczego nie zdecydowano się poszukać i porozmawiać z ludźmi, którzy mieli okazję być na ich koncertach w latach 60-tych i 70-tych? Dać im powiedzieć jak to wyglądało z ich strony, co czuli, lub co myśleli, gdy patrzyli jak Iggy turlał się po szkle. W filmie Stoogesi skarżą się kilkukrotnie (prawie ze łzami w oczach), że publiczność podczas koncertów ich obrażała, wyzywała i była wobec nich wrogo nastawiona. Zdumiewające! Ciekawe czegóż to publiczność mogła chcieć od Iggiego pokazującego wszystkim na lewo i prawo środkowy palec i machającego fujarą na scenie, bądź od Rona ubranego, jakby się urwał z jakiejś monachijskiej piwiarni. Może gdyby im oddać głos, to byśmy się dowiedzieli.

No i ostatecznie zabrakło mi mocniejszego uwypuklenia tego kulturowego impaktu, który Stoogesi wywarli na współczesnych i potomnych. Czemu nie dano głosu muzykom, którzy postanowili założyć zespół po zobaczeniu koncertu Stooges, albo po usłyszeniu "Raw Power" myślę, że znalazło by się trochę takich. I to nie tylko tych starszych (z Dawidem Bowie na czele), ale także tych młodszych i mniej oczywistych. Kurcze blade! Przecież nawet sam Jarmush mógłby stanąć na chwilę po drugiej stronie kamery i powiedzieć dlaczego dla niego samego jest to tak ważny zespół, że zdecydował się nakręcić o nim film.

Tak naprawdę jedyną ciekawą rzeczą, którą dowiedziałem się z filmu, były okoliczności reaktywowania zespołu w 2003, gdzie Iggy wprost mówi, że pchnęła go do tego niemoc twórcza i kompletny brak pomysłów na nowy album. O tym, że nie był to stan krótkotrwały, świadczą niestety kolejne solowe albumy, a i samo "The Weirdness" mówiąc delikatnie dupy nie urywa. Zgody nie ma jedynie co do tego czy "Ready to Die" jest albumem "nieco lepszym" od poprzednika, czy tylko "nie aż tak złym" jak tamten. I może tu należy upatrywać genezy powstania tego filmu - jest to po prostu trzecia próba zarobienia na marce "The Stooges". Od siebie dodam, ze równie nieudana co dwie poprzednie, co jako wieloletniego fana bardzo mnie martwi.

Tak, że pełna niezgoda, na Twoją niezgodę.

EDIT: Poszperałem trochę i znalazłem wywiad z Jarmushem na temat tego filmu, w którym mówi on tak:

Cytat:
Nasz film nie usatysfakcjonuje miłośników eksperymentów, którzy oczekiwali, że wymyślimy jakąś nową, rewolucyjną formę. Nie zadowoli też tych, którzy lubią typowo konwencję „amerykańscy mistrzowie”. Oczywiście zastanawiałem się, czy formuły nie rozszerzyć. I nie poprosić o wypowiedzi kilku ważnych osób, choćby producenta Johna Cale’a albo Davida Bowiego. Ale zdecydowałem, że nie. Pomyślałem: pozostańmy przy rodzinnym gronie. Bo chciałem opowiedzieć o The Stooges jak o rodzinie.


OK. Czyli takie było przemyślane założenie.

Fajnie.

Rozumiem.

Z tym, że ja tego kompletnie nie kupuję. Z prostej przyczyny - The Stooges nie stali się ikoną rock'n'rolla dlatego, że byli zespołem "rodzinnym" (zresztą z tą ich rodzinnością, to też różnie bywało w latach 70-tych), dlatego robienie z tego aspektu głównej osi ich funkcjonowania i przyczyny, która sprawiła, że stali się legendą rocka, jest moim zdaniem pomysłem całkowicie chybionym.

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 10 maja 2019 15:37:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
A dla mnie właśnie to jest super! Osobiście przeważnie nie znoszę tych filmów, gdzie różni znani goście opowiadają jaki ktoś był zajebisty i dlaczego. Może dlatego mi ten film przypasował, bo tego w nim rzeczywiście nie ma. I tak jak o tym myślę, to zapadły mi w pamięć postacie - sam Iggy, ze swoimi opowieściami, pozostali muzycy, których tam jest jednak znacznie mniej, ale też siostra Ashetonów. Osoby. No i nie wiem, dla mnie one wystarczały, nie potrzebowałem dodatkowego budowania napięcia. A historia z clownem dla mnie doskonała i bardzo zabawna. Co do zaplecza intelektualnego... No, ja odebrałem to tak, że Jarmusch celowo nie zrobił filmu o tym, jak to grzali i rozrabiali, tylko skąd wzięli ten swój styl. Na przykład zaskoczył mnie wątek awangardowych inspiracji i poszukiwań. Albo zapuszczania się w regiony "muzyki czarnej". Chciał pokazać jakąś ich myśl, to co mieli z tyłu głowy - ale nie zestaw lektur czy filmów - i dla mnie to było ciekawe. Do tego jeszcze miałem wrażenie, że zobaczyłem kawałek Ameryki, którego nie znałem wcześniej. Szczegółów nie pamiętam, bo minęło parę lat, ale pamiętam, że myślałem sobie coś w rodzaju "hoho, no proszę, w sumie tak" :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 11 maja 2019 15:20:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Ciekawy tekst o "Fun House". Pojawia się (pod koniec) też wątek związany z filmem i inna jego krytyka.

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 29 marca 2021 15:04:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
Cytat:
Amerykański muzyk Iggy Pop został twarzą kampanii promującej piwo Tenczynek Marakuja (Browar Tenczynek).
74-letni gwiazdor rocka wystąpił w ogólnopolskiej kampanii #NieWstydźSię!, która startuje 29 marca (sam produkt będzie dostępny w sieci sklepów Żabka Polska od 31 marca). W reklamie Pop pozuje z butelką piwa Tenczynek Marakuja, eksponując nagi tors, a w komunikacji marka podkreśla, że "nie warto tkwić w narzuconych schematach” i zachęca do "wyrażania swojego zdania w każdej kwestii”. W ramach kampanii powstał spot, który był kręcony równocześnie w Polsce i w USA (ze względu na ograniczenia pandemiczne), w którym wykorzystano utwór "The Passenger" - hit Iggy'ego Popa z 1977 roku. Za produkcję wideo odpowiada Lulu Production, a za kreację i reżyserię - Anna Łoskiewicz i Jacek Kołodziejski.
https://www.press.pl/tresc/65397,iggy-pop-promuje-piwo-tenczynek-marakuja

Mam kilka skojarzeń.
Jedno odnośnie obrazka: Chciałem być sobą za wielką woda na czekoladę poczułem chęć, była namiętna bardzo nieletnia...
Drugie odnośnie Popa: namęczył w życiu żeby w 74 roku życia pić Palikota fruit ale od Palikota...
Trzecie odnośnie Popa: i jeszcze mu za to zapłacą!

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 04 listopada 2022 17:24:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
W 1970 roku ukazała się płyta "Fun House" zespołu The Stooges. Jest to jedna z moich ulubionych płyt wszechczasów. Duży w tym udział Ron Ashetona i jego pięknego, surowego riffowania, które jest dla mnie jednym z wzorców tego, czego słucham w muzyce (około)rockowej.

W 1973 roku ukazała się płyta "Raw Power" zespołu The Stooges. Mimo, że cenię ją mniej od poprzedniczki, to również ona należy do grona moich ulubionych płyt wszechczasów. Duży w tym udział Jamesa Williamsona, którego wyrafinowana, nieuchwytna, szaleńcza, i zupełnie różna od tego, co wymyślał Asheton (wtedy pykający już na basie), gra na gicie, również jest dla mnie dużym źródłem zachwytów i inspiracji.

Mimo, że uwielbiam The Stooges, zawsze jakoś tak średnio interesowałem się ich biografią. W związku z tym średnio orientowałem się, co działo się między "Fun House", a "Raw Power". Szczerze mówiąc myślałem, że po prostu ćpali i nie za dużo się działo poza tym. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy odkryłem, że w 1971 roku istniał przejściowy skład, gdzie na basie pykał niejaki Jimmy Recca, a na dwóch gitarach grali obaj wymienieni wyżej panowie. Co ciekawsze, grał on piosenki, których generalnie nie grali oni, ani później, ani wcześniej. Ja cię nie mogę! Williamson i Asheton na dwóch gitach obok siebie! Nieznane piosenki The Stooges! Brzmi to jak piękny sen! :dancer :dancer :dancer

Okazało się, że w 2009 wyszedł limitowany box z koncertami z 1971 roku. Prezentuje się tak:

Obrazek

Jakość? Powiem tak: wydawnictwa z nagraniami Siekiery z 1984 brzmią w porównaniu z tym zestawem jak gładko wypolerowane hi-fi dla zapalonego audiofila. Magnetofonowy brud, stęchlizna z piwnicy, w których te taśmy leżały, przegrzany 50 lat temu mikrofon, tani kaseciak. Żeby nie było - widać, że szykując się do wydania tych piosenek zrobiono wszystko, żeby dało się ich słuchać i nie rani to moich uszu. Tym niemniej: jest to przygoda, która wymaga poświęceń i zabicia w sobie śladów audiofila.

Tym niemniej jazda jest gruba. Gruba i kwaśna. Długie, zapętlone, dzikie numery. Sama akcja. Ron Asheton i James Williamson. Nie no, im dłużej to piszę, to nie wierzę, że to istnieje. To tak jakbym odkrył demówki Armii z okresu między przyjściem Piotrowskiego, a odejście Bryla :D

Może napiszę więcej o samych numerach, ale to dopiero, jak trochę ochłonę.

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 05 stycznia 2023 11:37:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
Iggy w obrazku u Lettermana.
phpBB [video]

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 09 stycznia 2023 13:22:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21339
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
Na wszelki wypadek przypomnę, że w piątek miała miejsce premiera nowego albumu dziadunia Popa. Ku memu zaskoczeniu (i ku mej radości zarazem) jest on całkiem dobry. Może nie rewelacyjny, może nawet nie bardzo dobry, ale po prostu OK. Jest to dla mnie wystarczająco satysfakcjonujący pułap po różnych mniej, lub bardziej żenujących kasztanach, którymi Iggy raczył nas w ostatnich latach. I nie ma tu ani słowa po francusku! Tak, tak - do was piję "Préliminaires" i "Après". Właściwie to uświadomiłem sobie, że jest to pierwsza płyta Iggy'ego od 20 lat (tj. od Skull Ring), o której mogę powiedzieć, że mi się podoba. Chłop skończył wreszcie udawać francuskiego poetę i ambientowego Barry White i wrócił do tego, co wychodziło mu przez lata najlepiej - do roli wokalisty rockowego. Może i z siedemdziesiątką piątką na karku i wokalem świeżym jak popielniczka w kotłowni, ale za to w repertuarze, który do tych walorów pasuje, a jednocześnie nie stanowi rozpaczliwych (i jednocześnie kuriozalnych prób) poszukiwania dla siebie nowych dróg.
Zresztą już od pierwszego numeru na płycie, singlowego "Frenzy", słychać, że chyba sam Iggy zatęsknił za starymi, dobrymi czasami:
Cytat:
My mind will be sick if I suffer the pricks
So shut up and love me 'cause fun is my buddy

W kolejnym "Strung Out Johnny" łapie już nieco spokojniejszy oddech, ale i ten kawałek mógłby w spokojnie wylądować w swoim czasie na "Instinct", "Brick by Brick" czy "American Caesar". Potem mamy transfer do jeszcze bardziej zamierzchłej przeszłości - "New Atlantis" brzmi trochę jak powrót do nowofalowego okresu współpracy z Bowiem. Ale tylko trochę, bo z drugiej strony głos Popa przypomina tu miejscami Casha z American Recordings. A po wypoczynku i oddechu znowu czas na punk'n'rolla - "Modern Day RRRRRipoff" z przeciąganym "r" i kaszelkiem na końcu, to już ten solowy Iggy, jakiego najbardziej lubiłem na "American Caesar". Oczywiście 30 lat robi pewną kondycyjną różnicę, ale klimacik jest utrzymany.
Za to nijaka balladka "Morning Show" to nie ten Iggy, którego lubię najbardziej - przewijam. Następnie krótkie interludium w postaci "The News For Andy", a po nim utwór o mylącym tytule "Neo Punk". Iggy robi nas w konia, bo to żaden "neo punk", tylko "good, old punk", taki którym na "Beat Em Up" i "Skull Ring" pokazywał, że wyleczył się już z dołka zaprezentowanego na "Avenue B". Kawałek jak na punkrock jest krótki i konkretny i zanim się zorientujemy Pop znowu wsadza nas w wehikuł czasu o nazwie "All The Way Down" i cofa w przeszłość, na koniec lat 70tych ubiegłego wieku - w okolice "New Values". Ale, ale! Pamiętacie, że w latach 80tych przy kawałkach Popa dawało się całkiem nieźle tańczyć na dyskach? I w 2023 też się da. Przy takim "Comments" na ten przykład. I to bez poczucia obciachu czy choćby guilty-pleasure. Numer dynamiczny, melodyjny, ale przy tym wcale nie przaśny, czy prostacki. "My Animus" to kolejne interludium, wiec poprzestając na odnotowaniu jego obecności przechodzimy do finału. A jest nim "The Regency". I tu znowu ukłon w stronę często praktykowanej tradycji, bo jest to najdłuższy (chociaż bez przesady) i najbardziej rozbudowany (chociaż bez megalomanii) utwór na płycie. Zaczyna się nieco balladowo i kiedy już zaczynałem się obawiać, że czeka nas powtórka "Morning Show" kawałek się rozkrecił i nabrał odpowiedniej dynamiki. Bo tak po prawdzie ten numer to trochę synteza tego co znaduje się na tym albumie - wstęp i zakończenie to balladka, a cały środek to nowofalowa, porywająca dyskoteka okraszona zadziornym, "grażowym" wokalem. Lubię takie rzeczy. Gdybym miał krótko podsumować ten album, to rzekłbym "Pop w pigułce". Iggy funduje nam stylistyczny przekrój przez swój dorobek, ale korzystając ze współczesnych brzmień.

A teraz zdradzę Wam sekret czemu ta płyta jest taka fajna - jedynym obok Popa muzykiem, biorącym udział w realizacji wszystkich utworów jest Andrew Watt, który w zależności od utworu obsługuje gitary, bas, klawisze, pianino, perkusionalia, a w dodatku robi chórki, programuje sekwencery, i jakby tego było mało był producentem tego albumu (podobnie jak wcześniej był producentem płyt Justina Biebera, Miley Cyrus, Ozzy'ego Osbourne'a, Pearl Jam, Morrissey'a i wielu innych). Poza nim, przez cały album przewala się tabun gości. Uwaga, odczytuję listę obecności: Duff McKagan (G'n R)
Chad Smith (RHCP), Josh Klinghoffer (RHCP, Pearl Jam), Travis Barker (Blink 182, Transplants), Stone Gossard (Pearl Jam), Eric Avery (Jane's Addiction), Taylor Hawkins (Foo Fighters), Chris Chaney (Jane's Addiction), Dave Navarro (Jane's Addiction). Jedynymi utworami na płycie, w których powstaniu nie brali udziału goście i zmajstrowali je wyłącznie Pop i Watt są oba interludia i ten nieszczęsny "Morning Show". Przypadek?
I to też jest zgodne ze starą, popianą tradycją, wg której najlepsze płyty Iggy'ego to te, które powstawały przy współudziale gości z górnej półki ówczesnego showbizzu - począwszy od Bowiego, poprzez Steve'a Jonesa, Slasha, Larry'ego Mullinsa (a przy okazji Heńka Rollinsa), aż do wesołków z Green Day, czy Peaches. No i oczywiście tych obecnych.

No i czy nie można tak było od razu panie Osterberg? Musieliśmy na to czekać aż tyle lat?
Mam nadzieję, że wyciągnie pan z tego należyte wnioski.
Tymczasem przyznaje solidne, uczciwe
* * * *

Obrazek

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 09 stycznia 2023 23:10:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
Hmm. Na razie nie będę polemizował z dobrością samej płyty - jestem w trakcie pierwszego przesłuchania i póki co nie goni mnie do drugiego, ale dokończę chętnie, choć po Melodramacie, chyba że znowu mi będzie wyłączało go ciągle.

Natomiast:

a) skoro dajesz tej płycie 4 gwiazdki, jednocześnie pisząc, że "może nawet nie bardzo dobry, ale po prostu OK" albo że coś tam skipujesz, to lepiej rozumiem, jakim cudem w zeszłym roku znalazłeś 150 płyt na owe cztery gwiazdki - po prostu inaczej podchodzimy do czterech gwiazdek ;-)

b) skoro piszesz, że wreszcie Iggy nagrał coś bez żeny, to inaczej podchodzimy też do Iggy'ego - dla mnie PostPop Depression jest świetne, ostatnio zresztą sobie kupiłem, ale i ten nieco niesławny Free mi się całkiem podobał, prawdę mówiąc tam akurat po pierwszym przesłuchaniu miałem od razu ochotę na więcej

Wrócę do Every Losera za cas jakiś.

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 115 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 52 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group