Nick Cave and The Bad Seeds, Praga 22.11.2013 r. Tipsport Arena
Przygotowałem się na słabe brzmienie koncertu… Miałem podstawy – koncert FNM na którym byłem w tej hali był nagłośniony niespecjalnie i słychać było irytujący pogłos… Znajomy kolegi, który słyszał Cave’a w 2008 w tym miejscu też mówił, że nagłośnienie słabe, co zweryfikowałem sobie na youtube…
Jak się okazało wystarczyło przyjść niecałą godzinę przed koncertem, żeby stać pod samą sceną. Na nieanonsowanym suporcie Pani grająca na hawajskim akordeonie śpiewała swoje monotonne pieśni. Koncert zaczął się o 21 zamiast o 20, ale opłacało się czekać…
Dźwięk który usłyszałem podczas otwierającego We No Who U R okazał się krystalicznie czysty, selektywny i po prostu spowodował, że padłem z wrażenia. Doskonale słyszalne wszystkie instrumenty w tym flet boczny, na którym grał Warren Ellis. Początek cudowny, delikatny… No to możemy zaczynać powiedział Nick i zaczęli - Jubilee Street z każdą chwilą nabierające mocy i prędkości, kończące się jako jazda bez trzymanki kakofonią dźwięku gdzie pomimo mocnego hałasu wszystkie instrumenty było świetnie słychać. Tu Nick jeszcze tylko wykonujący te swoje kocie ruchy, tańczący na scenie, ale już mający publikę w kieszeni. Facet ma w sobie magnes, łapie spojrzenia, patrzy prosto w oczy i nie pozwala odwrócić wzroku… W następnym Tupelo ostro wchodzi w interakcję z publicznością i tak będzie już do końca… Nigdy specjalnie nie zwróciłem uwagi na to jak Nick robi to swoje show (a przecież tyle materiałów koncertowych widziałem !) Pewnie dlatego zrobił na mnie tak niesamowite wrażenie– z bliska patrząc wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobne jak on panuje nad publicznością – jak się do ludzi nachyla, kładzie na nich, opiera o tłum który napiera, jak dyryguje gestami: rozstąpcie się – podejdźcie bliżej, pokazuje palcami – Ty! Zbliż się! W Tupelo wypatrzył sobie małego chłopca na czyichś ramionach i śpiewając skinął na niego. Chłopiec znalazł się tuż przy nim akurat w tym momencie aby Nick zdążył wyszeptać mu do ucha: O go to sleep lil children, The sandmans on his way. Po piosence podziękowanie dla małego chcąc nie chcąc aktora. Nick do gościa z kamerą – wy to filmujecie ? Są tu jakieś telebimy ? wychyla się żeby zajrzeć na telebimy, do kamery: lepiej żebym dobrze wyglądał ! Red right hand – tu już wszyscy skandują refren. Na początku Marmaids jakaś Pani z pierwszego rzędu daje Nickowi różę, w rewanżu dostaje całusa… pod koniec piosenki róża wylatuje w powietrze… Charakterystyczny bas – Weeping song, a song in which to weep… na końcu ktoś z publiczności woła: I love you !!! Nick natychmiast go wychwytuje wzrokiem, nachyla się: I love you too, zachęca gestem, żeby podszedł bliżej… dziwnie spokojnym głosem powtarza: I love you too… i nagle krzyczy do niego: I’m gonna tell you about a girl… From Her to Eternity… ogień i czad na maksa (co możnaby napisać przy każdej piosence). Myślę sobie, że czas na odpoczynek – zaczynam się bać, czy wokalista wytrzyma do końca koncertu – nie jest już znowu taki młody ! Na szczęście teraz set balladowy: West Country Girl, God Is in the House, Love Letter , Into My Arms… Gdzieś tam publiczność zaczyna nieśmiało klaskać rytm, ale wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest – nie no co wy ? nie teraz… i robi się cichutko… Koniec tego kołysania - Higgs Boson Blues, numer który na płycie wydawał mi się stworzony do tego, żeby go na koncercie grać w nieskończoność… No i słusznie – kapitalny utwór koncertowy… W pewnym momencie Nick podpierający się na publiczności, ogarniający wzrokiem wszystkich w pierwszych rzędach, przyciska czyjąś dłoń do swojego serca i śpiewa „can you feel my heartbeat?” zmuszając publiczność do dośpiewania: „no, no, no”… No i ja też zaczynam krzyczeć No!No!No! bo jestem pewny, że jak nie zacznę to mu to serce pęknie… z rozpaczy ! Następnie nie zwalniamy tempa – Krzesło łaski niszczy i powoduje, ze nie obawiam się już śmierci… Złapałem się na tym, że Nick zmusił mnie do słuchania tekstów, które są śpiewa starannie, żeby nic nie umknęło… Ze zdziwieniem prześledziłem na przykład historię Staggera Lee, który się nawet diabłu nie kłaniał ! Na koniec podstawowego seta klamra w postaci niezwykle niepokojącego dla mnie Push the sky away. No i jakże trafne zakończenie: And some people Say it's just rock'n roll Oh, but it gets you Right down to your soul. Właśnie tak się czuję słuchając tego koncertu !
Jeszcze bisy: Rozkrzyczany Papa Won't Leave You, Henry, roztańczona Deanna i stonowany We Real Cool… Niestety pomimo ogłuszającej owacji publika zaczyna się rozchodzić od razu po odpaleniu muzyczki i włączeniu świateł…
Oczywiście moją uwagę przykuwał również Warren Ellis ze swoim diabolicznym uśmieszkiem, ze smyczkiem za pazuchą, który po bardziej czadowych jazdach wylatuje w powietrze, a techniczny lata za nim po całej scenie (chodzi rzecz jasna o smyczek, a nie o samego Warrena). Na Grindermanie miałem wrażenie, że ukradł szoł Nickowi, ale zapewne byłem za daleko, żeby to ocenić… Tym razem był ze swoim szaleństwem w cieniu Nicka, podobnie jak inni muzycy, choć ci już bez szaleństwa – zespół grał cudownie, a warunki w których doskonale słuchać było wszystkie instrumenty – flet, skrzypce, gitarę akustyczną, ksylofon czy wibrafon, bas i instrumenty perkusyjne były idealne.
Mógłbym ułożyć parę setlist z kawałków które chciałbym usłyszeć na koncercie tego zespołu, ale nie zmienia to faktu, ze był to koncert idealny.
No i ja w sumie zdaję sobie sprawę, że tak musi wyglądać każdy z koncertów na tej w większości wyprzedanej trasie, ale wierzyć mi się w to nie chce, bo to nie są żarty - ja przeżyłem coś naprawdę wyjątkowego!
pozdro...
KoT
|