Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 19 marca 2024 05:47:44

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 793 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 53  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 28 maja 2015 19:01:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Mike Watt & The Missingmen, Klub Piękny Pies, Kraków, 21.05.2015
Obrazek

Cała fotorelacja okiem Basi Budniak tutaj:
https://lesslightmoreexpressions.wordpr ... 1-05-2015/

Ja póki co upajam się fotami i płytą. Nic napisać nie potrafię.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 07 czerwca 2015 06:55:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Panie i Panowie - The Red Phone!

https://wmigthroughthegig.wordpress.com ... kora-gada/

:)

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 07 czerwca 2015 08:50:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25343
Cytat:
Bas tyranizował rzeczywistość! Autorytatywnie wyznaczał granice, a wszystko co się w nich mieściło natychmiast zawłaszczał. Przeszły mnie ciarki gdy Mathijs Vermeulen przytrzymał jedną frazę, by w chwilę później bardzo spokojnie, wręcz sennie wypuszczać spod palców niskie rejestry, tak by mogły się okazale rozproszyć.

Jest to absolutnie piękne!

Zachęcony niepomiernie, posłuchałem wskazanych w tekście linków, bo oczywistością będzie powiedzieć, że w życiu nie słyszałem o tym zespole ;-). Jedno, że od pierwszych dźwięków wszystko faktycznie potwierdza to, coś napisał i w ogóle - od razu wiadomo, o co chodzi! Piękny soczysty blues zachowujący wszelkie walory klasyczności, a jednocześnie brzmiący świeżo i żywo. Poza tym 100% zgody z tym:
Cytat:
Pełen spokój, opanowanie i żadnej multiplikacji niepotrzebnych dźwięków.


Po drugie, rzeczywiście bas przykuł również moją uwagę mimo fatalnych głośników i ogólnie niezbyt dużej wrażliwości na ten instrument. Ale żeby tak o nim napisać - to jakiś kosmos :D :piwo:


ps.
Cytat:
Gdyby słowo frontman mogło oznaczać komplement (a uważam, że powinno!), należałby mu się bezsprzecznie.

Ma świetną koszulę :-)

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 07 czerwca 2015 17:30:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Crazy pisze:
Jest to absolutnie piękne!

AAAA! :D No co ty?!

Crazy pisze:
Zachęcony niepomiernie, posłuchałem wskazanych w tekście linków, bo oczywistością będzie powiedzieć, że w życiu nie słyszałem o tym zespole


Nic dziwnego - niewielu w Polsce ich zna. Grali kilka razy, ale nic więcej. Sam poznałem ich na tydzień przed występem.

Crazy pisze:
Jedno, że od pierwszych dźwięków wszystko faktycznie potwierdza to, coś napisał i w ogóle - od razu wiadomo, o co chodzi! Piękny soczysty blues zachowujący wszelkie walory klasyczności, a jednocześnie brzmiący świeżo i żywo.


Dokładnie! :faja:

Crazy pisze:
Po drugie, rzeczywiście bas przykuł również moją uwagę mimo fatalnych głośników i ogólnie niezbyt dużej wrażliwości na ten instrument.


Bardzo się cieszę! :)

Crazy pisze:
Ale żeby tak o nim napisać - to jakiś kosmos


Hehe dzięki. Nie będę ukrywał, że wpis powstawał niejedną godzinę, a zdanie które zacytowałeś to chyba ze 3 kwadranse :wink:.

Przy okazji - zawsze jestem w szoku prędkością z jaką Gero pisze posty! :shock:

Crazy pisze:
Ma świetną koszulę


W tej samej był w Alligatorze 8-).

Bardzo fajnie, że ich sprawdziłeś bo miałem silne przeczucie, że może Ci podejść. Zresztą ta myśl pojawiła się już na koncercie, bo zaczęli od kawałka, który mocno skojarzył mi się z You Give Me Loving Ten Years Afta! :)

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 07 lipca 2015 14:06:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22829
W czwartek wczesnym wieczorem wybraliśmy się (Marta i ja) w towarzystwie ekipy Radia Bunt na kolejną edycję Rocka Na Bagnie w Goniądzu. Jeszcze przed dotarciem na miejsce zaliczyliśmy niesamowity zachód słońca w pełnej przestrzeni, który ostatnie refleksy słał nam jeszcze koło północy, wcześniej malując swoją stronę nieba w żółcie, pomarańcze i czerwienie wręcz afrykańskie. Z drugiej strony towarzyszył nam potężny księżyc, a pod koniec drogi również skromna, ale jednak, zorza polarna. Impreza z roku na rok przyciąga coraz więcej osób i, co rzadkie, wcale nie schodzi w związku z tym na psy i zachowuje swój klimat. Składają się na niego różne odmiany punk rocka i pokrewnych i malowniczy nadbiebrzański krajobraz. Więcej zrobiliśmy zdjęć zachodów słońca i fruwającego ptactwa, niż grających kapel. Nie znaczy to jednak, że te nie dały sobie rady. Sporo jednak musieliśmy sobie odpuścić, bo pogoda nie brała jeńców, a do tego na teren festiwalu trzeba było od nas iść kawałek w pełnym słonku. A w domku zimne piwo, zimny prysznic, laptop, transmisja radiowa z festiwalu...

W piątek ruszyliśmy się jednak prawie na sam początek, bo o ile grający jako pierwszy The Trepp nie był dla nas pozycją obowiązkową, inaczej rzecz się ma z Bombat Belus - kapelą grającą psychobilly mocno osadzone w klimatach warszawskiej Pragi. Ci zagrali koncert na miarę oczekiwań, jedne z lepszych tegorocznego Bagna. Szkoda tylko, że w pełnym słońcu, bo po zmroku ich set sprawdziłby się jeszcze lepiej. Kilku kolejnych zespołów słyszeliśmy z większego oddalenia, pijąc zimne piwo w towarzystwie muzyków BB właśnie. Ukrytą Stronę Miasta, Street Chaos i Dizla przyjęliśmy więc tylko do wiadomości, pod scenę ruszyłem się dopiero, by zobaczyć kawałek koncertu noise'owego [peru]. [peru] kiedyś życzliwie śledziłem, potem moje drogi z tą kapelą rozeszły się dość mocno. Czemu? Cóż, może fakt, że jako jedyny zespół wygłosili buzią wokalisty oświadczenie o tym, że być może wkrótce znajdziemy się w czasach terroru nietolerancyjnej większości, trochę to wyjaśnia. Niezależnie od tego wypadli bardzo dobrze, ostrzej niż w czasach, gdy zdarzyło mi się zobaczyć bodaj dwa koncerty, z których jeden graliśmy zresztą wspólnie. Później bardziej rozrywkowe klimaty zaprezentowali Royal Spirit z Łodzi (akurat, żeby wypić następne piwo) i The Sandals z Poznania, który poza mocnym kawałkiem nagranym w swoim czasie na rocznicę poznańskiego Czerwca wykonał kilka ulicznych hymnów - w sam arz na Bagno. Kibicuję im od zawsze, więc cieszę się, że kolejny raz było i to było dobrze. Później czeski Zputnik - tym razem punk z dużymi naleciałościami gotyckimi i industrialnymi, z dziewczyna na wokalu. Bardziej podobał mi się oglądany wcześniej na YT, choć źle oczywiście nie było. Później rock'n'rollowe The Stubs z kompletnie nie mojej bajki - i chyba też nie całkiem z bajki części publiczności, Marcie podeszło bardziej, niż mi. A najbardziej podeszło by zapewne jej ojcu, o czym powiedziała dokładnie tymi samymi słowy, co kilka lat temu, gdy Stubsów widzieliśmy po raz pierwszy. Potem November - pochodzący z Białegostoku coverband Danziga. Chwilę posłuchaliśmy, ponieważ jednak akurat z nimi jestem dość osłuchany - z tą sympatyczną ekipą całkiem niedawno graliśmy w Bielsku - poszliśmy sobie trochę dalej.

Spodziewałem się, że podwójnym punktem ciężkości pierwszego dnia będą koncerty Kabanosa i KSU. Trochę się pomyliłem. Kabanos to kapela będąca fenomenem pokoleniowym, dla wielu osób powyżej pierwszych lat studiów zupełnie niezrozumiała, sam musiałem się przekonywać dość długo. Sprawny technicznie miks metalu, hardcore'a i punka jest tu bowiem uzupełniony niegłupim, ale podanym w mocno infantylnej formie przekazem, tak też zresztą wyśpiewanym. Nie każdemu musi się to podobać, ale ma bardzo wielu fanów. Kabanos praktycznie samodzielnie i zgodnie z zasadami DIY wybił się na pozycję jednej z bardziej popularnych polskich kapel, która potrafi grać wielomiesięczne trasy koncertowe - bez wsparcia mediów i dużej firmy płytowej. I choćby za to mam dla nich sporo sympatii, niezależnie od tego, że i prywatnie to bardzo sympatyczni ludzie. Koncert był niezły, choć chętnie zamieniłbym kilka numerów nowszych na kilka starszych, bardziej punkowych i też chyba bardziej w związku z tym na miejscu. Ludzie bawili się świetnie, wokalista pływał sobie po fanowskiej fali krzycząc, by nie robić mu zdjęć, "bo brzuch wyszedł", było wesoło.

Na KSU natomiast, choć padł chyba rekord frekwencyjny tego dnia, wesoło już nie było. Zaczęło się co prawda nieźle, choć dodatkowe instrumenty (smyczki, fortepian..) czasami zdawały się wplecione trochę na siłę. Koncert zabiło jednak kilkunastominutowe pseudoindiańskie solo na perkusji i takież wycia. Ludzie dość szybko znudzili się i zaczęli wychodzić, a kto został, to gwizdał, co znowuż nie podeszło kapeli, która zamiast przyjąć do wiadomości, że coś robi źle, zaczęła pouczać publikę. Potem przyszła zaś kolej na set akustyczny, by "nowe osoby w zespole miały swoich kilka minut". Dopiero na koniec wrócili do czadów, ale byli wielce obrażeni, ze ludzie oczekują "Jabol punka", więc zagrali go celowo krzywo. Cóż, mogło być dobrze, było raczej marnie, a wszystko dlatego, że zespół najwyraźniej uznał występ na Bagnie za kolejną chałturę. Tyle, że nie był na Dniach Obieraka, a punkowym festiwalu, więc wyszło, jak wyszło. Szkoda.

1125 wykorzystaliśmy na bezskuteczne szukanie jedzenia, po czym wróciliśmy do domku. Grała jeszcze Cela nr 3, ale jej przebojów już wcześniej w dużej dawce dostarczyli nam pijani sąsiedzi, więc odpuściliśmy bez poczucia straty.

Drugiego dnia grało dużo ciekawych zespołów, ale wygrał upał. Wczesnym popołudniem zwlokłem się na Czachoyeba, bardzo obiecujący i dobry technicznie zespół z Kozienic, w którym udziela się nasz kolega Panda, który podobałby mi się jeszcze bardziej, gdyby wokalista nie rozpędził się zbytnio antyklerykalnie w jednej z zapowiedzi. Czachoyeb gra sprawną mieszankę nowszego i starszego HC, w którym wyższe, rapowane wokale ładnie równoważą klasyczne ryki. A wszystko, co bardzo cieszy, po polsku. Po tym koncercie zająłem się rozmowami i interesami, więc nie wiem jak wypadły Tora Tora Tora, Street Terror, Wounded Knee i Cymeon X, którego najbardziej z tego zestawu żałuję. Na teren imprezy dowlekliśmy się z powrotem dopiero na końcówkę Kryzysu. Było całkiem, całkiem. Potem Plebania, która po latach wróciła do grania z gitarą, dzięki czemu wypadła całkiem nieźle, zwłaszcza jako tło do zachodu słońca nad Biebrzą.

Wreszcie Alians - dla mnie najważniejszy punkt tego dnia. Fajny, bujający koncert, z nielicznymi wycieczkami w stronę ostrzejszego grania - jakby nie patrzeć idealny na tę pogodę. Trochę nowszych rzeczy i kilka klasyków, w tym "Bomby domowej roboty", a wszystko uwieńczone demolką akordeonu. Analogsi jak to Analogsi - fabryka pracuje sprawnie, ale to dla mnie fabryka właśnie, więc pora wracać do domu. Argy Bargy już przez internet, czego teraz żałuję, ale co zrobić nie znałem wcześniej, więc nie wiedziałem, że będzie tak dobrze. Na koniec Bulbulators przez otwarte okno i spać, bo rano do Warszawy.

Podsumowując: dobry zestaw zespołów, choć może ze zbyt dużym tym razem przechyłem w stronę HC, sporo znajomych i zero niesympatycznych akcji, które wcześniej, choć i tak w wymiarze minimalnym, się zdarzały. Właściwie nie widzę tu nawet nic do poprawki, oby tylko dalej Żaba robił swoje z pomocą przyjaciół i będzie dobrze.

Ok, zawsze trzeba napisać... jedzenie mogłoby być trochę lepsze ;) Z wyjątkiem ogórków małosolnych - te chyba lepsze już być nie mogły.

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 07 lipca 2015 14:14:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Przyznam, że byłem ciekaw tej relacji, ale nie spodziewałem się, że ją napiszesz :wink: . Dzięki!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 07 lipca 2015 15:01:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22829
Też się nie spodziewałem :)

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 12 lipca 2015 20:12:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 22 stycznia 2005 20:06:28
Posty: 1085
Skąd: z Catanu
Prazeodym polecał Kaseciarza w wątku z zapowiedziami, a ja - tak jakoś wyszło - byłem na nim dwa tygodnie temu, kiedy przyjechali na mi właściwy koniec Polski. Koncert odbywał się na plaży na Brzeźnie w środku nocy. Warto było czekać. Żywo zagrane, maksymalnie rockowe kawałki złożyły się na najlepszy występ z widzianych przeze mnie na festiwalu. Z drugiej strony, chociaż mi się podobało, o żadnym z koncertów chyba nie powiem, że porwał mnie totalnie.

Z pozostałych wykonawców warci odnotowania są przede wszystkim Stardust Memories. Klasyczny rock, któremu amerykańskofolkowego posmaku dodawała mandolina (chyba elektryczna). Zamiast gitary basowej mieli kontrabas. Amerykańskie brzmienie było słyszalne głównie w dwóch pierwszych numerach, w tym w otwierającym zahaczającym nawet poważnie o surf. Potem był to rock coraz bardziej zwyczajny. Muzycznie trzymali poziom, ale mogliby załatwić sobie lepszego autora tekstów, bo wersy w klimacie "You want me to kiss you / I don't want to / You want me to kill you / I don't want to" słabo wypadają, ale jeśli chcą mieć słabe teksty to i tak dobrze, że śpiewali po angielsku, a nie po polsku. Ogólnie na plus i cieszę się, że to był pierwszy pełny koncert, na który trafiłem, bo od razu mogłem sobie pomyśleć coś w rodzaju: "Ale fajny zespół poznałem. Wyjazd nie jest nieudany".

1926 różnił się znacznie od poprzednich dwóch zespołów: D'Dorsh (przyszedłem na ostatnią ich piosenkę i wywarli na mnie nawet miłe wrażenie) i Stardust Memories. Tamte dwa grały typowo rockowo. Energicznymi piosenkami mogliby porywać publiczność i wchodzić z nią w jakieś interakcje, gdyby nie grali na tarasie restauracji przy plaży dla konsumentów smażonej ryby (ale byli też ludzie, którzy przyszli tylko na koncert i stali albo siedzieli albo na podłodze, a z jedzących wielu także wykazywało zainteresowanie koncertem). 1926 natomiast stali w kółku i grali do siebie. Wokalista, który właściwie nie śpiewał tylko pokrzykiwał coś, co potem było przepuszczane przez duży pogłos, był odwrócony do publiczności tyłem. Być może wymagały tego trochę bardziej złożone formy polegające na tym, że transowe motywy grali najpierw bardzo cicho, a potem coraz głośniej albo na odwrót. Utwory były długie, więc zdążyli zagrać tylko trzy.

Jeszcze bardziej zmienił się charakter muzyki, kiedy przyszła kolej na Unitraprodiż. Jest to eksperymentalny projekt hip-hopowy. Opiera się na mocno pokręconej i momentami hałaśliwej nie do wytrzymania dla małych dzieci (sądząc po dwóch reakcjach, które tam zauważyłem). Składał się z rapera przepuszczającego swój głos przez efekty oraz dwóch operatorów laptopów. Jeden z operatorów był bardziej zajęty, a drugi więcej skakał niż klikał, więc podejrzewam, że ten skaczący odpowiadał tylko za wizualizacje. Mimo że było to bardzo dziwne, to jednak ciekawe i właściwie to polecałbym ich jako trzecich - obok Kaseciarza i Stardust Memories - z widzianych przeze mnie wykonawców jako zespół warty śledzenia.

Wyliczyłem sobie, że po Unitraprodiżu muszę pójść na dużą scenę na plaży. W ten sposób ominę cały występ Zaciera i przyjdę w trakcie The Pau, którą słyszałem wcześniej w radiu i może być nawet przyjemna na żywo. Przyszedłem jednak na końcówkę Zaciera, a żeby niczego nie ominąć nie wracałem już do restauracji. Straciłem trochę czasu, bo występ The Pau okazał się najgorszym na festiwalu. Nie było, co oklaskiwać.

I wreszcie Kaseciarz. Warto było ruszyć się z domu. Pogoda była ładna. Dopiero po zmroku temperatura mocno spadła. Kiedy wszystko się zaczynało, nie było ani ciepło ani zimno. Można było chodzić w krótkim rękawku albo w kurtce. Występ gwiazdy nie zawiódł oczekiwań, a poznałem też kilka zupełnie nowych zespołów na tyle ciekawych, że postanowiłem w końcu się tym podzielić.

_________________
Czuję tu zapach chrześcijanina


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 12 lipca 2015 20:24:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17983
Mikosz pisze:
więc podejrzewam, że ten skaczący odpowiadał tylko za wizualizacje.

.. :) dobre.

_________________
..Ty się tym zajmij..


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: śr, 15 lipca 2015 14:20:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4687
Byłem w piątek w Krakowie na koncercie zespołów ze Stajni Sobieski. Stajnia Sobieski to taki kolektyw - jest sobie kilkanaście ludzi, którzy są bliskimi kumplami, i ci ludzie tworzą osiem zespołów, w różnych konfiguracjach personalnych. Sama muzyka i ich podejście na swój sposób kojarzy mi się mocno z Gdańską Sceną Alternatywną. Chodzi mi głównie o takie rzeczy jak: skupienie na samej muzyce, a nie na jakimś przekazie (chociaż nie zawsze warstwa tekstowa jest do końca o niczym), duże wpływu popu, dość otwarte głowy (w sensie: granie gatunków, jakich raczej się u nas nie gra) i takie tam. Znam kilka osób ze Stajni osobiście, więc mogę być trochę nieobiektywny, ale co tam ;)

Koncert o 19:30 zaczął zespół Harry and the Callahans. Jest to projekt, który dużo mówi o poczuciu humoru tej sceny: dwaj kolesie z zespołu Kaseciarz występują w przebraniach i wkręcają wszystkich, że są zapomnianym zespołem z lat 70, w klimatach Stooges czy MC5, który niespodziewanie (coś jak Sugar Man) został odkryty w Polsce i teraz gra tylko tutaj. Ich EP-ka z 2014 ("zbiór nieznanych nagrań z lat 70-79") brzmi dość lo-fi, ale na koncercie to wszystko zażarło i w zasadzie, to mogliby grać te numery zupełnie serio. No i konferansjerka była super śmieszna :)

Taxez to zespół Daniela Grzymały: gitarzysty grupy Die Flote. Die Flote gra dość popowo i melodyjnie, ale Daniel zawsze dodawał do ich muzyki trochę rockerskich przypraw, grając nieco Mascisowe partie solowe. W Taxez poszedł w tym kierunku: w czterech utworach jakie zagrali, czuć było ducha Dinosaur Jr. i gitarowego grania z lat 90. Było surowo, czasem brudno, luzacko, a miejscami transowo, w czym zasługa sekcji rytmicznej (na basie Maciek Nowacki z Kaseciarza/Harrego). Na płycie chyba brzmiałoby to gorzej, ale takie koncerty mógłbym oglądać codziennie.

Armando Suzette to solowy projekt Matusza Tondery, super gościa, klawiszowca i wokalisty. W tym zespole gra on pop, ale zupełnie zmutowany, zakręcony i dość pokomplikowany. Zabrzmiało to ciekawo i elegancko, a zawiłości tych kompozycji (nienagannie wykonanych) przyprawiały o zawrót głowy. No i Mateusz ma super wokal, mógłby śpiewać soul.

Bezczeszczę Bęben to jeden ze śmieszniejszych polskich zespołów. Odgrywa on dość proste kompozycje Tomasza Starka, który jest perkusistą, ale swego czasu mieszkał w akademiku i z nudów napisał na gitarze kilka piosenek, które dobrze oddają sens życia. Kompozycje Bezczeszczę brzmią, jakby śmiały się same z siebie - są totalnie krzywe, czasem aż boleśnie proste, jednak na tym polega cała zabawa. Osobną sprawą jest warstwa tekstowa. Szczególnie cenię sobie utwór "Jeść siebie" o tym, że natura sama się konsumuje i podmiot liryczny piosenki też by tak chciał robić. Propsuję też Michała Mierzwę, klawiszowca i wokalistę, który na jakimś najtańszym brzmieniu gra niemalże progowe partie, albo dodaje zaskakujące harmonie wokalne.

Father Issues grało taki gatunek muzyki (jakiś indie folk), który ogólnie niezbyt mnie kręci, więc spędziłem ten występ na rozmowach, paleniu fajek, a nawet byciu (przez pięć minut) bramkarzem :D

Die Flote, czyli serce kolektywu. Pavementowe-dziewięćdziesionowe granie, ale z popowymi melodiami i czasem zaskakującymi kompozycjami/aranżami. Zagrali tak jak zawsze - może nie idealnie pod względem wykonawczym, ale po prostu fajnie ;) Były podskoki i zdarte gardła. No i zagrali jedną piosenkę, której nie było na setliście, a sam ją wywołałem, więc super.

Cytat:
Prazeodym polecał Kaseciarza w wątku z zapowiedziami, a ja - tak jakoś wyszło - byłem na nim dwa tygodnie temu, kiedy przyjechali na mi właściwy koniec Polski. Koncert odbywał się na plaży na Brzeźnie w środku nocy. Warto było czekać. Żywo zagrane, maksymalnie rockowe kawałki złożyły się na najlepszy występ z widzianych przeze mnie na festiwalu. Z drugiej strony, chociaż mi się podobało, o żadnym z koncertów chyba nie powiem, że porwał mnie totalnie.


Podobnie było w Krakowie. Kaseciarz zagrał świetnie, naprawdę świetnie (publiczność śpiewająca wokalizy z jednej z piosenek, ogólnie szał, tańce, a nawet minipogo pod sceną). Pot, krew i łzy, oraz nieplanowane bisy. Wszystko w pełni zasłużone - zespół był w bardzo dobrej formie, a Maciek Nowacki grał swoje surfrockowe (Kaseciarz gra właśnie w tym stylu) solówki z dzikim błyskiem w oku. Szkoda, że to ostatni ich koncert w tym składzie (zmienia się basista).

Rycerzyki, czyli najbardziej lajtowy i melodyjny projekt, z dużą ilością klawiszy i kobiecym wokalem. Urocze melodie, fajny wokal, świetny funkowy jam na koniec. Emocje po Kaseciarzu opadły delikatnie jak po wielkiej bitwie kurz. Bardzo fajny pomysł, żeby zakończyć takim lekkim zespołem. Zadowolony wróciłem do akademika.

Polecam Stajnię Sobieski! :D

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: śr, 15 lipca 2015 17:18:46 

Rejestracja:
czw, 23 czerwca 2011 09:03:09
Posty: 905
Skąd: Kraków
i spotkałeś mnie :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 25 lipca 2015 08:52:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
wczoraj Ray Wilson nad Maltą

Lubię Raya Wilsona. Podziwiam go za to, że miał odwagę przeprowadzić się do (kulturowego) zaścianka o nazwie Poznań, cenię go za to, że nie wytoczył byłym kolegom procesu (jego kontrakt z Genesis stanowił o dwóch albumach), podoba mi się jego osobowość sceniczna... Mam jednak problem z jego wyborami artystycznymi. Mówiąc najdelikatniej jak można, myślę, że poszedł na jeden czy dwa kompromisy za daleko. Wiem, łatwo mówić z pozycji hobbysty i amatora...

Zespół Genesis jest na pewno jednym z moich ukochanych, choć ostatnią znośną płytą jest dla mnie abacab z 1981 roku. O Wilsonowym projekcie "Genesis Classic" coś tam słyszałem, ale postanowiłem zachować przed koncertem absolutnie świeże ucho. Koncert miał być częścią trasy "20 Years and More".

Z kolegą B. przyszliśmy pod scenę (dokładnie: pod konsoletę), gdy kończył grać support. Muszę o nim wspomnieć: prawdziwy "ear-bleeder", prezentowana przezeń muzyka wywoływała we mnie agresję... Ray Wilson wyszedł na scenę kwadrans przed dziewiątą, uzbrojony w ciemnego Telecastera, w towarzystwie brata - gitarzysty, wysokiego basisty, bębniarza, skrzypaczki i sekcji dętej.

Zaczęli od Turn Me On Again i niestety od razu stało się jasne, że będzie (nomen omen) pod górkę (dlaczego "nomen omen"? - zaraz się okaże). Powiedzmy sobie jasno, w tym pierwszym utworze jedynym dobrze brzmiącym instrumentem był bas. Ale wiadomo, pierwszy numer za płoty (chociaż... prawdę pisząc... dlaczego???), później było już coraz lepiej, a momentami - świetnie, choć do końca nie było za dobrze słychać gitary Steve'a Wilsona, być może z jego winy, bo tym co grał niczym mnie niestety nie zachwycił. Z dwóch rzeczy słyszalnych w pierwszym numerze zespół się jednak do końca nie wykaraskał. Po pierwsze i najważniejsze, miałem Raya Wilsona za artystę romantycznego i po prostu spodziewałem się po nim więcej... uczucia. Nie, nie odmawiam mu zaangażowania. Chodzi mi tylko o to, że naprawdę mnie to nie ruszało, wykonania wydawały mi się wymęczone, mimo że na scenie na pewno były na pewno dobre vibesy. Może więc to tylko subiektywne wypluwy frustrata? Kolega B., bardziej otrzaskany z Twórcą i Tworzywem, niestety potwierdził: od kilku lat z grubsza ta sama setlista i bardzo mały ruch w aranżacjach. I (uprzedzając wypadki) zawyrokował: "najgorszy koncert Raya Wilsona na którym byłem". To był u niego piąty, u mnie drugi.

Po drugie, sorry, Ray nie dawał rady wokalnie. Myślałem, pierwszy numer za płoty, rozgrzeje się (chociaż... prawdę pisząc, dlaczego?) Tak, rozgrzał się, ale problem pozostał. Dotyczy to prawie wszystkich utworów w których oryginalnie wokalistą był Phil Collins. Sprawa jest prosta - Ray jest barytonem, Phil - zdaje się - tenorem (lub przynajmniej barytenorem). A latka lecą... Nie mam żalu do Raya o te wykonania (sam bym nie wyciągnął), mam żal o wybór utworów - numery Collinsa i Genesisollinsa stanowiły przynajmniej połowę setlisty. Naprawdę musiało być to Invisible Touch, yeah?

Najgorszy w tym wszystkim był Ripples. Bardzo czekałem na ten numer. Słyszałem, że to grają, nie słyszałem jak. Więcej już nie chcę tego słyszeć. Jeśli chodzi o wersję oryginalną, nasuwają się dwa przymiotniki: "lekki" i "misterny". Wykonanie wczorajsze było zaprzeczeniem tych słów. Nadmiernie uproszczona partia gitary dwunastostrunowej po prostu mnie zasmuciła, partia klawiszowa była tylko poprawna, może nawet dobra, ale na pewno nie natchniona. Nie chodzi mi o to, że nie można upraszczać - utwór In the Air Tonight w wersji stripped down był na pewno jednym z jaśniejszych punktów występu i zasłużenie zebrał sowite brawa (właśnie, niby koncert darmowy, a publika - jak mi się zdało - pod tym względem była bardzo czujna). W Ripples problemem było to, że uproszczono poszczególne partie, ale zostawiono całą delikatną/rozbuchaną formę (partię Hacketta grały skrzypce) i wyszedł balonik bez esencji, do tego cokolwiek nieruchawy. No i ten refren - Ray bardzo słusznie śpiewał tutaj niższy głos, ale oczywiście jako "główny wokalista" był tak ustawiony, że zagłuszał główny wokal. Nie znoszę tego, nawet McCartney ma z tym problemy - w harmoniach na koncertach zawsze musi się wybijać na wierzch. (U nas tak nie było notabene, gdy nie nagłaśniał nas Pacman, Paweł Piotrowski zawsze podkreślał na soundchecku, że jestem harmony vocal a nie backing vocal).

No dobrze, może coś mi się jednak podobało. O tak. Super basista, super chórki (choć niektóre z playbacku, :nonono:), Ray świetny na gitarze, fajne światła (na Mamie naprawdę zrobiły wrażenie), jak zawsze świetny kontakt z publicznością i konferansjerka... Najlepszy utwór, bez dwóch zdań, Carpet Crawlers - tutaj otrzymałem coś na co podświadomie czekałem: odprysk magii PRAWDZIWEGO Genesis, dlaczego ten człowiek nie drąży paradygmatu Gabrielowskiego? ma wszelkie ku temu talenta! zapomnij, man, o Philu z demobilu... Drugi faworyt, Jesus He Knows Me - znowu na takie coś czekałem i dostałem to tylko tu, ugrzeczniony genesisowski pop został przefiltrowany przez rockowy pazur, jak dla mnie: lepsze niż oryginał, ale dodam, że oryginału nie lubię. Mimo łopatologicznego akcentowania "na i" podobało mi się bardzo Follow You Follow Me, przynajmniej do momentu tandetnie brzmiącego sola duetu skrzypce/synth, brrr. Nie rozczarowało Solsbury Hill i już wspomniane In The Air Tonight - jedyny numer zagrany zupełnie solo (tak jak na całkiem udanym występie Raya w Eskulapie między Hoffmanem i Voo Voo, który widziałem kilka lat temu), jak dla mnie mógłby pociągnąć tak o wiele dłużej, może nawet do końca.

No i największe zaskoczenie - podobały mi się wszystkie numery autorskie. Być może pod względem songwritingu to nie była pierwsza liga (z Tonym Banksem mało kto może się równać), ale wszelkie nierówności zdołała tu załatać ta uczuciowość, o której wspomniałem na początku. No wreszcie, wreszcie było wyraźnie słychać, że his heart was in it. Szczególnie wyróżnił się jak dla mnie nieco "stadionowy" numer Inside.

Na koncerty nieulubionych wykonawców chodzę głównie po to żeby się czegoś nauczyć. Tutaj lekcja była bardzo dobitna. Śpiewasz swój własny numer - zawsze jesteś autentyczny. Grasz cover - różnie bywa (na Knockin' On Heaven's Door spuśćmy zasłonę miłosierdzia).

Lubię Raya Wilsona. Życzę nam obu żeby zabił w sobie Phila Collinsa :)

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 25 lipca 2015 10:15:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Yeah, cieszą mnie obszerne i wnikliwe posty w tym wątku! :) Czytam wszystko z zainteresowaniem!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 25 lipca 2015 11:03:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Wielkie, WIELKIE dzięki za ten post!!! :) :)

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 31 lipca 2015 06:19:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 14:46:47
Posty: 21317
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
Widziałem wczoraj Kinsky'ego na żywo. Po raz pierwszy. Nie zauważyłem, żeby mi cokolwiek urwało. Koncert do odfajkowania.

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 793 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33 ... 53  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group