Wracam z wątkiem o The Cure. Może tym razem się uda ...
Po kolei to co już raz zamieściłem.
Three Imaginary Boys / Boys Don’t Cry (***/***+) – bardzo solidny początek. Od razu słychać w jakich czasach rzecz powstała. Dużo postpunkowego grania (So What) ale mnóstwo uroku. No i pierwsze klasyki 10.15 Saturday Night, Killing An Arab czy Boys Don’t Cry.
17 Seconds (***+) – dość nierówna płyta. Oprócz absolutnych pereł A Forest (jeden z moich ulubiony utworów ever), At Night (choć nie dorasta wersji z płyty Paris), kilka prawie równie udanych utworów (Play For Today, M, In Your House, tytułowy). I to już koniec. Trochę zbyt króciutko i zbyt mało dopracowane aby zasłużyć na więcej jako całość.
Faith (*****) – kolos. Praktycznie poza Primary (zbyt zwykła na tą płytę) to tu nie ma słabych momentów. Monolit nastroju i klimatu. Kocham chyba jeszcze bardziej niż nastepną. No i coraz lepsze teksty.
Pornography (*****-) – gigantów cd. choć ja wolę Faith. Nastroju ciąg dalszy, zwłaszcza Siamese Twins, Short Term Effect, The Figurehead i Cold. No i teksty … Zaczyna się od „It doesn’t matter if we all die” a kończy „I must fight this sickness, find a cure”.
Japanese Whispers (**+) – w zasadzie zbiór trzech singli wydanych po pornografii. Kompletny odskok brzmieniowy i estetyczny. I tak już od tej pory będzie w The Cure. Klimat z jednej strony a z drugiej radosne single. Te są nawet dość udane. Osobiście wyróżniam stąd Let’s Go To Bed, Lovecats i La Ment.
The Top (*+) – tutaj pan Smith przegiął. Ja rozumiem, że po Pornography trzeba się wyluzować, odpocząć ale coś takiego. Niby jest parę fajnych momentów ale szkoda Kjurów na takie płyty.
Concert – The Cure Live (***-) – średnia dość koncertówka, są lepsze bootlegi.
Head On The Door (****-) – pierwsza płyta z nowej serii, czyli „wymieszajmy smutek i radosne single i zobaczymy co z tego wyjdzie”. Tu jest już dobrze. Jest przebojowo – In Between Days i Close To Me, które jeszcze zyskują z obrazkami. Jest przepiękne Sinking i bardzo dobre A Night Like This. Reszta ciut słabiej.
Staring At The Sea (****/*****) – pięć gwiazdek dla tych co nie znają całych płyt. Dla reszty też ważne wydawnictwo bo tu jest do wysłuchania Charlotte Sometimes. Bardzo piękny utwór. Dość reprezentatywny zbiór utworów z pierwszych lat. Bardzo zgrabne i do przełknięcia nawet dla tych co Kjurfanami nigdy nie zostaną (moja małżonka).
Kiss Me Kiss Me Kiss Me (****) – druga część serii, ogólnie na ciut wyższym poziomie ale nadal trochę nierówno. I może trochę za długo, parę utworów jakby wyciąć to byłaby piąteczka. Jest pięknie (If Only Tonight We Could Sleep), rewelacyjnie przebojowo (Just Like Heaven – pierwszy ich utwór jaki kiedykolwiek słyszałem). Reszta singli duuużo słabsza (Why Can’t I Be You czy Hot Hot Hot). No ale jest rewelacyjnie wyniszczający Fight na koniec. Kiedyś to w ‘Trójce‘ na Liście chodziło. Piękne czasy. Ale wtedy też Armia była tam obecna.
Disintegration (*****-) – tu już słuchałem na bieżąco. Jest coraz lepiej. Single wyborne (Lullaby, Fascination Street, Lovesong (!!!), Pictures Of You), reszta co najmniej bardzo dobra. Jakoś mniej lubię numer tytułowy. Uwielbiam brzmienie tej płyty. Jest przepiękne i bardzo żałuję, że nie miałem możliwości zobaczenia ich wtedy na koncercie.
Mixed Up (***-) – całkiem przyjemne remixy. Takie jeszcze bardzo w stylu lat 80-tych. Miłe ale nic ponadto. Wróć. Ponadto Never Enough – bardzo udany numer.
Entreat (**-) – pomyłka, w sensie zestawu („koncertowe Disintegration bez czterech najlepszych utworów” – nie moja opinia (Beksiński bodajże) ale bliska prawdy) i wydania (miał być bonus przy zakupie innych płyt wyszło jako samodzielna rzecz)
Wish (*****+) – moja ulubiona płyta (stąd plusik) z czysto osobistych, a więc niedyskutowalnych, powodów. Ale nadal ją uwielbiam. Od Open poprzez Apart, From The Edge Of The Deep Green Sea (na kolana !!!), Trust, A Letter To Elise, Cut, End. No i wymieniłem chyba połowę. A jeszcze Friday I’m In Love (a co tam lubię nadal). Najsłabsze to chyba pierwsze singlowe High jest. To dla mnie absolutny szczyt serii i najlepsze wymieszanie przebojowości z klimatem, tutaj bardziej niż na Disintegration gitarowym (zwłaszcza Open, FTEOTDGS i Cut).
Show (****) – solidna koncertówka w stylu nowa płyta (a ta była pierwszorzędna) + hity.
Paris (*****) – super niespodzianka, bo ciut wcześniej wyszło Show a wtedy nikt nie wydawał tak live’ów seriami. Niesamowita rzecz. Najlepsze wykonanie At Night, piekne Play For Today czy A Letter To Elise. Jak chcę tak trochę posłuchać Curów to włączam właśnie to.
Wild Mood Swings (***-) – słabo. Albo ja już miałem przesyt Kjurów w tamtym czasie albo ta płyta jest najsłabsza od lat. Poziom trzymają jak dla mnie tylko Want i This Is A Lie. Reszta średnia bądź słaba. Pomyłka.
Galore (***) – kolejna składanka, tym razem za kolejne dziesięciolecie (86-96). Dla mnie słabsza, bo w odróżnieniu od Staring At The Sea tutaj najpierw znałem płyty a składankę później więc jej potrzeba była mocno dyskutowana. No i bonus tam był lepszy (Charlotte Sometimes vs Wrong Numer)
Bloodflowers (****+) – w momencie ukazania podobała mi się szalenie. Teraz trochę mniej ją cenię ale nadal lubię. Przede wszystkim za utwór tytułowy, Where The Birds Always Sing, Out Of This Word, Last Day Of Summer. Ale tak jak i w pozostałych częściach trylogii (Pornography i Disintegration) poszczególne utwory zyskują jako składowe płyty. No i wtedy zagrali rewelacyjnie w Łodzi czego byłem świadkiem więc miłe wspomnienia mam z tego okresu
Greatest Hits (****) – solidny zestawik z całej twórczości. Adekwatny tytuł. Greatest Hits a nie The Best Of … bo to hity wyłącznie. Koncepcja jasna, gdyby znalazła uzupełnienie w Greatest Misses, które zapowiadał wtedy Mr Smith, a które pewnie skupiłyby się na płytach, które są tu zupełnie nieobecne (Faith, Pornography i Bloodflowers). Ale taka płyta nie wyszła (skądinąd koncepcja trochę jak Pudelsów ostatnio). A tak wyszła kolejna składanka. Dodatkowa gwiazdka za bonusowy CD akustyczny z pełnym zestawem utworów oraz nowe CUt heRE, za utwór i pomysł na pisownię tytułu (bo drugie nowe nagranie Just Say Yes już mocno słabsze).
Jon The Dots – The B-sides & Rarities Collection (*****) – ale tylko dla fanów. Nikt inny zresztą tego nie kupi bo cena zaporowa. Rewelacyjny zestawik B-sidów itp. Zgodnie z tytułem. Pełne cztery CD + ładne wydanie. Tylko cena ... ale ja się skusiłem. Teraz muszę zbierać na dwupłytowe reedycje regularnych płyt.
The Cure (****+) – znów powrót do zrównoważenia single vs klimat w rozsądnych proporcjach. Dla mnie bomba. Są piękne i lekkie jazdy w stylu End Of This Word, Alt.End, czy Taking Off. Ale i trochę cięższej jazdy – Lost, Labyrinth czy Promise. Mi jeszcze bardzo podpasowało Anniversary, Us Or Them i bonusowe Going Nowhere.
Czekam na reakcje.
_________________ Klaszczę w dłonie ...
... by było mnie więcej ...
Ostatnio zmieniony śr, 14 marca 2007 00:43:19 przez marecki, łącznie zmieniany 1 raz
|