Koncert nie urwał dupy, bo EN już od dawna nie jest zespołem, który celuje w urywanie słuchaczom czegokolwiek. Zaczarować, pogilać w najmniej oczekiwanym miejscu i najmniej oczekiwany sposób, zaskoczyć, zakołysać, dać odlecieć? Owszem! I dokładnie to wczoraj zrobił. I to cały czas był industrial najwyższej próby. Z tradycyjnych instrumentów był tylko bas i gitara (raz akustyczna, raz elektryczna). Ale chyba tylko ten bas był obsługiwany przez Alexa w "klasyczny" sposób i takoż brzmiał. Bo już z gitarą na której pogrywał Jochen Arbeit rzecz nie była już taka oczywista. Bo chociaż czasami trącał struny całkiem standardowo, to już "wzbudzanie" ich przy pomocy wibratora nie należy raczej do tradycyjnych metod. No chyba, ze o czymś nie wiem. Ponadto atakował struny patykami, jakimiś dziwnymi przystawkami z przesterem i innymi nienazwanymi wynalazkami. Aha! No i jeszcze syntezatory, które obsługiwał udzielający się gościnnie z EN Felix Gebhard. Im też zdarzało się zabrzmieć "normalnie" (chociaż też nie zawsze).
A cała reszta to był typowo neubautenowy arsenał. Począwszy od dziwnych metalowych kształtek, sprężyn, blach i blaszek (które stanowiły podstawowe elementy "perkusji"), poprzez beczki, plastikowe baniaki, rury (PCV i stalowe) i dziwaczne "turbiny", aż po wielkie poliestrowe torby (takie, jakich używali handlarze uliczni w latach 90tych), wózek sklepowy, obrotową stertę plastikowych kubeczków i stare radio. Pewnie o czymś zapomniałem, bo tego stalowo-plastikowego szpeju było na scenie mnóstwo i każdy był użyty przynajmniej raz. I nie pytajcie mnie czy to były instrumenty perkusyjne, dęte, czy strunowe, bo właściwie każdy z nich mógł być używany kilka sposobów. Np. takie plastikowe rury kanalizacyjne o różnych długościach umocowane na stelażu. Traktowane pałeczkami, czy młotkami mogą być uznane za osobliwe dzwony rurowe, ale kiedy weźmie się pistolet ze sprężonym powietrzem i zacznie się nim dmuchać po ich wylotach, to robi się z nich coś w rodzaju organów. Z kolei taka rozciągnięta sprężyna raz może być użyta jako instrument perkusyjny, a raz jako strunowy. Zależy czym i jak ją potraktujemy. I takich przykładów było znacznie więcej. Cały ten śmietnik był obsługiwany głównie przez N.U. Unruha i Rudiego Mosnera, chociaż czasem dołączali do nich także Hacke i Arbeit, odłożywszy swoje gitary na bok.
No i oczywiście by także Blixa w eleganckim garniaku, długimi piórami i brokatem na oczach - mistrz ceremonii, czarodziej, dandys, konferansjer, sporadycznie dołączający do kolegów w generowaniu dźwięków przy pomocy drobniejszych przeszkadzajek (np. to właśnie on hałasował strojonym radiem). I przez godzinę i 45 minut, ta ekipa udowadniała, że przy użyciu industrialnych odpadków można grać klimatyczną, może niepokojącą i transową, ale jednak spokojną i nastrojową muzykę. Nie przypadkiem najstarszym materiałem po który sięgali były utwory z "Silent Is Sexy" z 2000 roku - “Sabrina”, “Die Befindlichkeit des Landes”, “Sonnenbarke” i na ostatni bis “Redukt”. Po drodze robili wycieczki do albumu "Alles wieder offen" - "Nagorny Karabach" (który wybrzmiał szczególnie w dniu, w którym znowu zaczęła się ruchawka pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem), "Susej" i pojedynczy wyskok do "Lamentu" - "How Did I Die?". A wszystko to zostało wplecione pomiędzy utwory z najnowszego albumu "Alles in Allem", który został zagrany prawie w całości (za wyjątkiem kawałka "Am Landwehrkanal"). Do tego doszły jeszcze singlowe "La guillotine de Magritte" i improwizowane "Rampe".
Nie wypada nie wspomnieć o konferansjerce Blixy, z którego przy tej okazji wychodzi niezły wesołek (wspomnienie o "urodzinach Charliego Chaplina" podczas koncertu w 2008, który odbywał się 20 kwietnia, wciąż mam w pamięci
). Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że wózek sklepowy pojawia się z nimi na scenie po raz pierwszy od 35 lat. Przy czym ten, który mieli kiedyś nie był wyposażony w GPS, jak ten obecny, (co skutkuje tym, że jakiś biedny pracownik sieci handlowej śledzący zaginione wózki zachodzi pewnie w głowę dlaczego ich zguba podróżuje obecnie po całym świecie). No i dowiedzieliśmy się w jaki sposób był komponowany utwór "Zivilisatorisches Missgeschick" (karty DAVE'a były w użyciu) i to dlatego ten czterominutowy utwór składa się z 11 indywidualnych części.
Podsumowując: po 40 latach obecności na scenie EN wciąż układają swój własny, niepowtarzalny kącik w szufladce z napisem "industrial". Zupełnie inny od tego, który był domeną Throbbing Gristle, czy SPK i kompletnie odmienny od dokonań byłych, czy obecnych Laibacha. Nie są może już tak radykalni i szokujący jak w latach 80tych, ani tak zaskakujący i przebojowi jak w latach 90tych, ale patrząc wczoraj na ich witalność, pomysłowość i zaangażowanie jestem spokojny, że na laurach nie spoczną i mogą do tej swojej układanki dorzucić jeszcze kiedyś nowe elementy, które albo ją ubogacą, albo wręcz stworzą z niej zupełnie nową jakość.
PS: Aha! Aby tradycji stało się zadość, muszę dodać, że Rammstein z tymi swoimi stadionami, płomieniami z dupy i kanciastymi kawałkami w stylu industrialo-polo może Nojbałtenom co najwyżej rury kanalizacyjne pucować.