MORDOPLAN - KLAUS MIT FOCH * * * * *
Po odejściu Lecha Janerki z Klausa Mitffocha wydawało się, że pozostali muzycy „rozpłyną” się od razu w innych zespołach. Tak jednak się nie stało – rozstanie z L.J. musiało przebiegać w napiętej atmosferze, skoro były lider miał ponoć wypowiedzieć słowa, że osieroceni przez niego muzycy nie są w stanie niczego wymyślić i nagrać. Otóż – nie wnikajmy już czy w reakcji na te słowa czy tak po prostu – spięli się oni na tyle, że w 1988 r. pod nazwą Klaus Mit Foch nagrali album „Mordoplan”. O ile debiut Klausa (ten z Janerką) słusznie uważany jest za jeden z przełomowych w polskim rocku, o tyle równie słusznie „Mordoplan” uważany jest za jeden z najbardziej niedocenionych. Również w mojej opinii jest to znakomity album, który niestety przeszedł niemal bez echa, a zniechęceni tym muzycy po roku działalności rozwiązali Klausa Mit Focha.
Jaki jest „Mordoplan”? Określiłbym go jako doskonale wyważoną mieszankę zimnej fali i post-punka z niewielkimi dodatkami przypraw: psychodelii i elektropopu. Utwory rzadko kiedy są typowymi kompozycjami (z których obdarzony dobrym słuchem gitarzysta „bierze” chwyty i gra przy ognisku lub w parku miejskim). A zarazem słuchanie ich nie męczy, płyta ewidentnie wciąga. Oto wyczyn!
Zwraca też uwagę bardzo dobre nagranie płyty. Nie znam się na tym specjalnie i nie jestem w tym względzie koneserem, ale łatwo odróżniam dobrą produkcję tego albumu od wielu spaskudzonych płyt polskich wykonawców z lat osiemdziesiątych. Tu czuje się jakość!
Płytę otwiera tytułowy
„Mordoplan”. Recytowany tekst:
„Tłuste usta jedzą szybko tanie danie
Mordoplan daje w dupę biednym
W oczach ludzi widać pełno niczego
Powiedzmy, że jest dobrze”
zapowiada, że płyta specjalnie radosna nie będzie. A jednocześnie pokazuje, że i pod względem tekstowym płyta stanowi mocne wyzwanie pod adresem Lecha Janerki.
Utwór jest niepokojący, oddający pole raz klawiszom w tle, raz gitarze grającej połamany motyw, raz surrealistycznemu chórowi śpiewającemu po prostu „mordoplan-mordoplan-mordoplan-mordoplan”.
Potem jest oparty na nietypowym metrum utwór
„Obłudni idole”. Natrętny rytm wyznaczają syntetyczne dźwięki klawiszy, a refren stopniowo przechodzi w klimaty bliskowschodnie (w końcu uśmiech budzą niby to arabskie pokrzykiwania wokalu).
Trzeci
„Słuchaj mnie – albo nie” w refrenie z kolei przypomina Wschód Daleki. Do dziś nie wiem czy pisk zagłuszający wokal w refrenie to ingerencja cenzury czy po prostu artystyczna prowokacja. Ogólnie – doskonała rzecz i modelowa dla mnie równowaga gitarowo-klawiszowa.
Później mamy
„Salmonello nie kocham cię”. Najbardziej strawny dla „przeciętnego słuchacza programu I PR” utwór z płyty. I faktycznie jedyny, który jakoś wypłynął na szersze wody. Ironiczna opowieść o nadmorskich kurortach, z sympatycznym i co tu mówić – przebojowym refrenem. Ale też bez wielkich wzruszeń, może technicznie - dla miłośników gitary basowej. Jacek Fedorowicz wyczynia tu na basie naprawdę ładne harce.
Na koniec pierwszej strony mamy
„Tife tife”. Zatem tekst o bunga bunga generalnie, trochę jednak ocierający się o popelinę, ale ujdzie… Natomiast muzycznie – rewelacja! Wszystko oparte na niezwykle prostym pomyśle, zwykły tryton (a`la „Nigdzie teraz tutaj”), ale jak zagrane! Aż chce się …tańczyć.
Mrok, energia, gwałtowność, dynamika, dymanika. Numer jeden na tej stronie!
Strona B zaczyna się największym odjazdem – „
Ze wsi do miast”. To już szaleństwo – groteskowy chór wypisujący tekst, agresywny bas sprzęgnięty z ostrą perkusją, ludowe skrzypki rzępolące rzewną melodyjkę, odgłosy charczącego wieprza… Najpierw starannie omijałem ten utwór jako
niesłuchable, ale teraz już uwielbiam.
Dalej mamy szaleństwo uporządkowane czyli
„Alkohole”. Znów – nie ma tu właściwie kompozycji w tradycyjnym rozumieniu. Jest prosty motyw, niczym dziecięca pozytywka na którym opiera się reszta i aż dziw ile można z tego wyciągnąć. Wszystko w zimnym sosie.
„Czasy mamy jakieś dziwne
Głupcy wszystko ogołocą
Chciałoby się kogoś kopnąć
Kogoś kopnąć – ale po co”
Trzeci utwór na stronie B to
„Słony”. Znów materiał na miarę przeboju, lepszy moim zdaniem od „Salmonelli”. I chyba najbardziej gitarowy i chyba najbardziej „staroklausowy”. Bardzo dobrze się słucha!
Potem
„Chciałbym się rozpędzić”. Utwór muzycznie i tekstowo trochę …rzewny (?), aż do refrenu gdzie zostajemy poczęstowani cyniczno-ironiczną puentą. Bardzo udany i wpadający w ucho gitarowy motyw będący klamrą zaczynającą i zamykającą utwór. Jakby się na siłę przyczepiać to z pomysłów z których składa się ten numer, można by uzyskać jeszcze więcej, mam wrażenie…
Na koniec –
„Na koniec”. Totalnie zaskakująca propozycja, ale gdy ją przyjąć bez popitki – rządzi i miażdży. To utwór instrumentalny, z niezwykłym stężeniem smutku i patosu, z chórem przypominającym raczej słowiańskich wojów, to wszystko jest niesamowicie plastyczne i słuchając tego mam od razu przed oczami pomysły na teledyski! Numer jeden na stronie B!
Reasumując – to bardzo ciekawa i oryginalna płyta, szczerze polecam. Co godne zauważenia – starzeje się ładnie, brzmi to wszystko nadal inspirująco. Niestety „Mordoplanu” nie wydano dotychczas na CD, więc nabyć można pewnie jakieś winyle na aukcjach internetowych.