Zdefiniować - intuicyjnie - szeździesionę jest nietrudno: uśmiechnięci chłopcy w tych samych garniturkach śpiewają ładne piosenki. W latach 1963 – 1966. Postanowiłem podzielić owych chłopców na dwa odgałęzienia: beatlesowskie (czyli stawiające na melodię) i stonesowskie (bardziej „czadowe”). Podział ten przekłada się z grubsza na opozycję pop – rock, chociaż trzeba od razu elektrodać, że te dwa nurty się przenikały, zwłaszcza na płaszczyźnie koncertowej. Ponieważ okoliczności sprzętowe, nagłośnieniowe i niezbyt czasem umiejętności nie pozwalały na scenie wiernie oddać wygładzonego i uśmiechniętego brzmienia ze studia, paradoksalnie to wykonawcy z odgałęzienia popowego brzmieli na koncertach bardziej… „punkowo”. Oczywiście klasyczna (patrz definicja) szeździesiąa to bardziej ten pierwszy nurt. Nie ukrywam, że na drugim znam się mniej i mniej mnie kręci, ale chciałem nieco rozszerzyć horyzont dawnych zdarzeń, tym bardziej że zespoły z tej działki, żeby zyskać popularność, musiały odwoływać się do stylistyki piosenkowej. Rhythm-&-bluesowi puryści, bez ładnych melodii – wtedy - skazani byli na szybką zagładę komercyjną i niepamięć.
1. ODGAŁĘZIENIE BEATLESOWSKIE (PIOSENKOWE)
THE BEATLES
Z perspektywy historycznej na pewno najważniejszy zespół lat sześćdziesiątych, głównie z powodów pozamuzycznych – żaden zespół nie wywoła już masowej histerii na taką skalę. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, interesujący nas pierwszy okres, można podzielić na mniej lub bardziej udane przeróbki utworów amerykańskich z lat 50-tych (na tym polu Beatlesi niczym specjalnym nie wyróżniali się spośród reszty zespołów „piosenkowych” i ustępowali, głównie pod względem warsztatu i radykalizmu brzmieniowego zespołom „czadowym”) oraz kompozycje własne, które okazały się kluczem do zasłużonych zaszczytów i pozwoliły zdefiniować ruch British Invasion. W odróżnieniu od większości pozostałych zespołów z tego odgałęzienia zdecydowanie narysowali swoje osobowości. Na szczęście nie zabrakło im energii do zdecydowanego przekraczania siebie z albumu na album, a czasy były takie, że „publiczność masowa” przyklaskiwała wszystkiemu na co się porywali.
PRZEBOYEAH: (najważniejsze) She Loves You, I Want to Hold Your Hand, A Hard Day’s Night, Can’t Buy Me Love, I Feel Fine, Help! Ticket to Ride, Yesterday
gero poleca: There’s a Place (pierwsza podróż w głąb), Not a Second Time (przecieranie granic harmonicznych), If I Fell (lekcja dwugłosu) What You’re Doing (nieśmiałe przekraczanie formy)
co dalej: poszerzyli instrumentarium, zaczęli balansować gatunkami (psychodelia, power pop, rock, wodewil, folk i folk-rock) i niestety też duchowością, potem z jednej strony wrócili do źródeł, z drugiej poważyli się na formy suitowe, raczej świetni we wszystkich eksperymentach
Beatlesi coverują utwór Shout
GERRY & the PACEMAKERS
Kolejny zespół z Liverpoolu, wsławił się tym, że pierwsze trzy single które wydał weszły na szczyt list przebojów – taki wyczyn powtórzyli dopiero Frankie Goes to Hollywood. Podział na lidera i zespół akompaniujący nie do końca trafiony. O ile, jak wspomniałem, pod względem wykonawczym sprawa wyższości Beatlesów nad resztą jest kwestią subiektywną (choć tutaj zauważalny brak charakterystycznych harmonii), jedna rzecz jest jak przepaść: nie mieli utalentowanych songwriterów i musieli uciekać się do piosenek z zewnątrz, pisanych przez zawodowych twórców, co przekładało się generalnie na mniejszą autentyczność emocjonalną i mniejszą wartość. Ta właśnie kwestia miała okazać się decydująca o tym kto po 1965 wykorzysta koniunkturę napędzoną przez Merseybeat, a kto nie.
PRZEBOYEAH: How Do You Do It, I Like It, You'll Never Walk Alone, I'm the One
gero poleca: Ferry Cross the Mersey (klasyczna szeździesionowa nostalgia w nostalgii)
co dalej: zespół poszedł w zapomnienie
Gerry & co. W swoim pierszym number one’ie (który to utwór odrzucili Beatlesi)
THE FOURMOST
BILLY J. KRAMER & THE DAKOTAS
PETER & GORDON
Trzy zespoły reprezentujące szeździesionową średnią, które wypłynęły na piosenkach podarowanych im przez spółkę Lennon/McCartney (pierwsze dwa znały się z Beatlesami z Liverpoolu, a Peter Asher był bratem dziewczyny McCartneya). Każdy z nich miał jeszcze jedną piosenkę na listach pochodzącą z innego źródła, ale pamięta się głównie o tych napisanych przez Johna i Paula.
PRZEBOYEAH : (by Lennon/McCartney) Hello Little Girl - Bad To Me, Do You Want to Know a Secret, I’ll Keep You Satisfied – A World Without Love, Nobody I Know, Woman
(inne) A Little Lovin’ - Little Children – Lady Godiva
gero poleca: I’m In Love – From a Window – I Don’t Want to See You Again (dla Beatlesów to były tylko “resztki z pańskiego stołu”, a dla mnie dobrze zinterpretowane piekne melodie
co dalej: poszli w zapomnienie, czasami występują jako dinozaury przynosząc wstyd własnej legendzie (Peter & Gordon) albo nazwie zespołu (w The Fourmost nie gra już żaden członek oryginalnego zespołu, ostatni przehandlował prawa do nazwy, potem popełnił samobójstwo
)
Billy J. Kramer & co. w urockowionej wersji I’ll Keep You Satisfied
The SWINGING BLUE JEANS
Kolejny typowy przedstawiciel gatunku, z jednej strony wypolerowane krzyki w coverach, z drugiej – wdzięczne choć mało istotne kompozycje własne lub zamówione. Czasami udało się wznieść ponad stylistykę i zachwycić (pokręcony przebój Shaking All Over oparty na dziwnym motywie gitarowym).
PRZEBOYEAH: Hippy Hippy Shake, Good Golly Miss Molly, You’re No Good
gero poleca: Shakin’ All Over
co dalej: nic, gitarzysta przeszed do The Hollies
DAVE CLARK FIVE
Nieco mniej ugrzecznieni, liderem był perkusista, teraz nikt o nich nie pamięta, a kiedyś zakładano się kiedy przebiją Beatlesów.
PRZEBOYEAH: Glad All Over, Over and Over
co dalej: próbowali nadążyć za zmieniającymi się modami, udało się raz, w 1970 mieli przebój Everybody Get Together
jeden z dwóch (nie)zapomnianych przeboyouth
FREDDIE & the DREAMERS
Jeden z wielu one-hit-wonders, czyli zespołów jednej piosenki, bardzo bardzo zresztą charakterystycznej dla epoki.
PRZEBOYEAH:
I’m Telling You Now (uwaga! choreografia poraża!)
The SEARCHERS
Trudno powiedzieć dlaczego ten zespół jest tak słabo pamiętany, po Beatlesach wydaje się być najlepszym zespołem z Liverpoolu, świetne, wyrafinowane harmonie, charakterystyczny superszybki styl gitarzysty John McNally'ego , charyzmatyczny perkusista i prekursorskie zmagania zarówno z 12-strunowym Rickenbackerem, jak i z brzmieniami folk-rockowymi (w obu gatunkach naśladowali ich The Byrds i to oni zgarnęli należną Searchersom sławę). Po 1966 roku przepadli, znowu zadecydował brak rasowych songwriterów.
PRZEBOYEAH: Needles and Pins, Don’t Throw Your Love Away, Sweets For My Sweets, Sugar and Spice, Love Potion no. 9
gero poleca: Goodbye My Love, He’s Got No Love, Take Me For What I’m Worth (wszędzie świetne gitary 12-strunowe i modelowe dwugłosy)
co dalej: grają do dzisiaj, w dwóch konkurujących ze sobą składach i – w odróżnieniu od większości podobnych im nostalgia acts – wydaje się, że robią to z klasą
The Searchers kradną show Beatlesom na rozdaniu nagród New Musical Express
The HOLLIES
Dla mnie numer 2 po Beatlesach, ale ja patrzę głównie na melodie i harmonie, a w tych Hollies byli mistrzami. Świetny, świetny wokalista Allan Clarke, dobre wysokie harmonie Grahama Nasha i świetne solówki Tony’ego Hicksa wykraczające poza obowiązujące schematy. Później Hicks przestał się rozwijać, ale cały zespół nieźle odnalazł się w psychodelicznych oparach i – przede wszystkim – sam pisał swoje piosenki, chociaż korzystał także z pomocy autorów zawodowych. Na pierwszych płytach uderza rozdźwięk między coverami a kompozycjami własnymi. Występy ma żywo o wiele ostrzejsze niż brzmienia studyjne.
PRZEBOYEAH: (z pierwszego okresu) I’m Alive, Bus Stop, Just One Look, Look Through Any Window, Stay
gero poleca: The Very Last Day, So Lonely (eksperyment z lekko gotyckimi klimatami), Yes I Will (jeden z wielu przykładów nieskazitelnego trójgłosu)
co dalej: szczyt rozwoju The Hollies przypadł na rok 1967, na szczęście wykorzystali elementy psychodeliczne w ograniczonym tylko stopniu, jako ornament dla doskonałych melodii, potem przyszło załamanie gdy grupę opuścił Graham Nash (który przeszedł później do Crosby Stills & Nash), potem było coraz gorzej z dwoma nieoczekiwanymi przebojami w latach 70tych (The Air That I Breathe oraz Long Cool Woman in a Black Dress); mają też na koncie koszmarny przebój wszechczasów He Ain’t Heavy He’s My Brother
The Hollies grają Too Much Monkey Business, a Graham Nash niby przypadkiem zaśpiewuje cytat z I Feel Fine
HERMAN’s HERMITS
Zespół oscylujący między absolutną żenadą i w miarę poprawnymi wykonaniami (bez zachwytów, mimo że w studio wspomagali ich Jimmy Page i John Paul Jones). Bywało jednak, że trafiły im się świetne kompozycje, dlatego też zespół jest znany do dziś.
PRZEBOYEAH: No Milk Today, I'm Into Something Good, Mrs Brown You’ve Got a Lovely Daughter, I’m Henry VIII I Am, Can’t You Hear My Heart Beat
gero poleca: A Must To Avoid (nawet Peter Noone nie mógł zabić tak świetnej melodii), You Won’t Be Leaving (tu musiał Page pogrywać, bo nawet tu (pseudo)power jest)
co dalej: w 1967 nawet takie lalusie jak Herman’s Hermits mieli zamazane ryje na okładce, płyta Blaze i (okołopłytowe single) jest całkiem słuchalna, potem było już po nich, mimo że zespół sięgał nawet po kompozycje Davida Bowiego, grają do dziś, chyba nie lepiej niż wtedy
Herman and the Hermits at their funniest
DAVE DEE DOZY BEAKY MICK & TICH
Idiotyczne stylizacje (Zabadak, Don Juan) mieszają się ze świetnymi, lekko udziwnionymi piosenkami. Nazwa świadczy o wysoce autoironicznym podejściu.
PRZEBOYEAH: Hold Tight, The Legend of Xanadu, Bend It
gero poleca: Hideaway (niejeden psychodelik pozazdrościłby takiego solo), The Wreck of Antoinette,
Touch Me Touch Me
THE ZOMBIES
Przedziwny zespół niby mieszczący się w stylistyce szeździesiony, a jednak zdecydowanie ją przekraczający, głównie pod względem melodycznym. Brzmienie oparte często na elektrycznym pianinie lub organach, charakterystyczny wysoki, ale nie eunuchowaty wokal.
PRZEBOYEAH: She’s Not There
co dalej: okołopsychodeliczna płyta
Odessey and Oracle, ostatni przebój Time of the Season (1969), a potem powrót po dwudziestu latach i zdumiewająco świeże a zarazem dokładne odgrywanie dawnych numerów
The BEACH BOYS
To z nimi, a nie z Rolling Stonesami naprawdę ścigali się Beatlesi, kulminacja tej rywalizacji przypadła na rok 1966, kiedy to
Pet Sounds zrobiło na McCartneyu takie wrażenie, że nakręcił spiralę
Revolvera. Gdy lider Brian Wilson zrozumiał, że nie jest w stanie przebić Sgt. Peppera, popadł w kłopoty psychiczne, z kulminacją w postaci dwóch lat bez przerwy w łóżku. Na początku niby imitacja brzmień brytyjskich, ale wyraźnie inna melodyka, do mnie niezbyt przemawiająca.
PRZEBOYEAH: I Get Around, Fun Fun Fun, Surfin’ USA
co dalej: po Good Vibrations i eksperymetach z psychodelią, zespół zachowywał jako taką popularność, chociaż przywództwo objął mniej utalentowany Mike Lowe; choroby, narkotyki i śmierć perkusisty przetrwali jednak zwycięsko – w 1988 Beach Boys powrócili z superkitem Kokomo, a Brian Wilson jest cenionym w Ameryce wykonawcą solowym, odcinającym kupony z działalności w latach 60tych
THE MONKEES
Sztucznie wykreowany, często wyśmiewany epigon szeździesiony. Istotnie był to pierwszy na świecie boysband, ze składem sztucznie złożonym przez wytwórnię płytową w roku 1966. The Monkees mieli sprzedać format wypracowany przez Beatlesów w filmie
A Hard Day’s Night, służyły temu głupkowate półgodzinne odcinki serialu TV, do którego muzyka była pewnego rodzaju dodatkiem. Wydano dwie płyty, na których wykorzystano tylko wokale Monkees, mimo że dwóch spośród członków zespołu (Mike Nesmith i Peter Tork) było świetnymi multiinstrumentalistami. Na pewno pierwszej z nich da się ich słuchać, okazuje się że nawet ultra komercyjna, sztucznie wyprodukowana muzyka mogła się wtedy obronić, tak świetne były wzorce, które starano się powielić.
PRZEBOYEAH: Last Train to Clarkesville, I’m a Believer, A Little Bit You A Little Bit Me
gero poleca: pre-psychodeliczny Take a Giant Step, Saturday’s Child (przepyszny riff w muzycznym McDonaldzie), Sweet Your Thing (przedziwne pomieszanie popowego lukru z pseudocountrowymi skrzypcami)
co dalej: na bardzo dobrej płycie
Headquarters (1968) zespół uzyskał swobodę artystyczną i oczywiście stracił na popularności, potem miotał się między artyzmem i kiczem, n pożegnanie dobrego smaku zostawiając niesamowity, zappowy (serio serio) kontrkulturowy manifest
Head (płyta i film), potem był rozpad i próby wskrzeszania, raczej żałosne; tylko Michael Nesmith odziedziczył majątek po swojej cioci (wynalazła korektor) i mógł gwizdać na komercję, stając się uznanym wykonawcą country-rockowym.