Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 29 marca 2024 00:34:36

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 35 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł: Stars Die
PostWysłany: wt, 10 marca 2009 22:36:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
Zaczynam temat o zespole bardzo ważnym dla muzyki, a którego nie wymienia się w dyskusjach na tym forum zbyt często. Mam nadzieję że moje wywody na temat muzyki Steven'a Wilson'a zachęcą do dyskusji a może wręcz zachęcą pare osób do posłuchania.

Zacznę od końca, czyli od:

***** Fear of a Blank Planet

Obrazek

Kiedy pierwszy raz posłuchałem aktualnie najnowszej propozycji Porcupine Tree moje uczucia były mieszane. Na pierwszy rzut oka wydawało się że zespół uprościł swoją muzykę w stopniu nawet większym niż na Deadwing, co niekoniecznie było tym co oczekiwałem. Tak się złożyło iż poszedłem też na koncert przepremierowy jakoś jesienią 2005 gdzie zespół ogrywał nieznany jeszcze szerszemu gronu materiał. Był to mój trzeci koncert PT i szczerze mówiąc byłem zawiedziony.

O dziwo, płyta jak dla mnie zaczeła swój żywot troche później, a jej zawartość wywierała na mnie coraz większe wrażenie.

Zaczyna się od utworu tytułowego, którego riff zniechęcił mnie początkowo do albumu. Jest szalenie prosty, a wręcz siermiężny... ale niesamowicie przebojowy! Tym czym zniechęcił mnie było jego podobieństwo do utworu tytułowego z poprzedniej płyty, ale wkrótce okazało się że o dziwo bije go o głowę. Można powiedzieć że w prostocie tkwi jego siła. Utwór jest bardzo dynamiczny i pędzi do przodu nie oglądając sie na nic. Z perspektywy czasu właśnie tę dynamikę w nim kocham najbardziej. Dynamikę, która po mistrzowsku jest skontrastowana z łagodniejszym finałem. To co następuje po tym jest jednak nawet lepsze.

"My Ashes" to kolejny utwór, któremu zarzucałem wiele a który powalił mnie na kolana nie wiem nawet kiedy. Wstęp klawiszowy jest czymś co do dziś przypominam sobie z tego nieszczęsnego koncertu, kiedy to zupełnie nie doceniłem piękna tego utworu. Faktycznie, dopiero tutaj album zaczyna rozwijać skrzydła jeśli chodzi o słowa. Opowieść o skrawkach wspomnień z dzieciństwa przewijających sie wśród dość gorzkich słów o zmarnowanej teraźniejszości. Myślę że wielu z nas wywołuje z siebie podobne obrazy... we mnie zazwyczaj wyciągają je sytuacje zderzenia z czasem niefajną rzeczywistością.

"Anesthetize" zaczyna się od nastroju zgoła innego niż poprzednik. Bębny nie pozostawiają złudzenia że będzie mrocznie. Utwór ma parenaście twarzy i żeby nie przesadzając muszę powiedzieć że jest póki co opus magnum zespołu. Imponuje mi szalenie, szczególnie tym iż powstał po długim okresie w którym Wilson zdecydowanie odbiegł od dłuższych form. Niesamowitym jest to że w zanadrzu swojej wyobraźni miał utwór tak monumentalny i pomysłowy. Nawet nie chodzi o sam jego rozmiar, bo gdyby kończył się po 10 minutach byłby również wybitny. Na szczęście pomysłów starczyło na 17 minut.

Druga część utworu to najbardziej przebojowy fragment całej płyty. Pozornie monotonna linia basu wprowadza element transowości rozrywanej co jakiś czas niesamowitymi wejściami bębnów oraz świetnym refrenem. Moim ulubionym fragmentem jest genialne wręcz przypier*dolenie około 11 minuty. Niby prosta rzecz, ale jako taka robi piorunujące wrażenie. Na koniec czeka nas jeszcze finał z typowym dla PT onirycznym nastrojem wprowadzanym przez Richarda Barbieriego. Trzecia odsłona Anesthetize jest ponownie świadectwem tego w jak misterny sposób można rozbudowywać utwory już wydawałoby się kompletne.

Pewną kontynuacją poprzedniego utworu jest "Sentimental." Przepuszczone przez efekty bębny, piękna partia pianina i chyba najbardziej wyrazisty tekst na albumie. Wilsonowi wielu zarzuca pewną dozę infantylności na FOABP, a wielu pewnie ma na myśli właśnie "Sentimental." Muszę powiedzieć że połączenie słów i muzyki jest tu wręcz idealne, tworząc piosenkę TOTALNĄ.

Zbliżając się do końca napotykamy tandem utworów bardziej nasączonych elektroniką i mechaniczną wręcz prostotą riffów. Jest znów intensywnie i znów zadziornie. Nie jest natomiast tak przebojowo. Siła tych utworów polega głównie na kondensacji czadu i emocji. Tu już nie ma miejsca na sentymentalizm. Tu jest potrzebne wyjście, ucieczka bynajmniej nie we wspomnienia. Muszę podkreślić że w tym utworze Gavin Harrison gra wręcz niesamowicie intensywnie.

W "Sleep Together" sedno zostaje odsłonięte. Wyjście o którym wspomniałem wcześniej ziściło się. Interpretacją tego zająć powinien się każdy słuchacz z osobna, aczkolwiek jak dla mnie wyjście jest końcowym upadkiem. Kogo, czego? To już właściwie nieistotne.


Ostatnio zmieniony wt, 10 marca 2009 23:26:41 przez alez, łącznie zmieniany 2 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 10 marca 2009 23:19:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 22 listopada 2004 13:05:36
Posty: 7312
Skąd: Warszawa/Stuttgart
do słuchania mnie zachęcać nie trzeba, do pisania zaś może ten wątek mnie w końcu zmobilizuje, bo do napisania o Porkach zbieram się już ze 2 lata :oops:
w każdym razie :brawa: za temat i czekam na wpisy :D

_________________
Klaszczę w dłonie ...
... by było mnie więcej ...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 11 marca 2009 00:19:54 

Rejestracja:
pt, 06 lutego 2009 09:39:10
Posty: 1497
mi się ta akurat płyta najbardziej podoba w dorobku jeżozwierzy

edit:
nie piszesz nic o "way out of here"?
to świetny numer


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 11 marca 2009 09:33:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24304
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
marecki, niejako i w moim imieniu, pisze:
do słuchania mnie zachęcać nie trzeba, do pisania zaś może ten wątek mnie w końcu zmobilizuje
:)

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 11 marca 2009 11:30:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
Cytat:
nie piszesz nic o "way out of here"?
to świetny numer



Cytat:
Zbliżając się do końca napotykamy tandem utworów


W zasadzie to ten fragment dotyczy "Way out of Here."

W najbliższym czasie pojawi się notka o "Nill Recurring"


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 11 marca 2009 18:44:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
*** 1/2 Nil Recurring

Obrazek

Następna w kolejce jest EPka naturalnie dopełniająca "Fear of a Blank Planet." Zacznę od tego że jest to bardzo konkretna i zgrabna propozycja, która jedynie z powodu formy (uzupełnienie FOABP) dostaje trzy i pół gwiazdki. Niemniej zachęcam bardzo do przesłuchania, a nawet skompilowania sobie playlisty z FOABP i NR tworząc swoją autorską wersję FOABP.

"Nil Recurring" zaczyna się bez "owijania w bawełne." Jest mocno, konkretnie aż do bólu a bębny tak jak na albumie matce zachwycały pod koniec tak tutaj już od pierwszych minut wychodzą na pierwszy plan. Wielkim plusem Wilsona jest jego muzyczna ewolucja bo z artysty który słynął z rozwlekłych form muzycznych stał się artystą który potrafi zawrzeć esencję czadu w bardzo nieskomplikowanych riffach. Tę wszechstronność należy cenić, bo to ona pozwala mu tworzyć tak niesamowite zestawy piosenek. Ale wracając do meritum....

Początek "Normal" to zwrot o 180 stopni. Jest akustycznie i bardzo pomysłowo, a zabawnym jest to że Wilson nie zdołał się na czas nauczyć tego wstępu grać przez co czasem na koncertach szło mu jak po grudzie 8) . Jak w kalejdoskopie piosenka z dynamicznej umyka w rejony wolniejsze i nostalgiczne. Tekstowo kontynuowany jest temat z FOABP. Alienacja, uciechy XXI wieku, playstation, dragi, psychotropy. Ja osobiście jestem z rocznika 84 i wszystkie te rzeczy ominęły mnie o jedynie pare lat, jednakże widzę to o czym mówi ta płyta codzień na ulicach, w autobusach... Podobieństwo do Sentimental nie przeszkadza w tym utworze ani przez chwilę. Muszę wręcz powiedzieć że rozbudowana forma świetnego utworu z FOABP trafia do mnie chyba nawet jeszcze bardziej niż sam "Sentimental." Akustyczny koniec często w nachalny sposób zmusza się do nucenia :) a piękne harmonie Wes'a i Steve'a to jakby wisienka na torcie.

Po takim miłym przerywniku wracamy do "mięsiwa" mimo iż początek "Cheating the Poligraph" wcale na to nie wskazuje. Niesamowicie podoba mi sie luźna forma początku tego utworu. Ponownie Gavin Harrison jest tu pierwszym aktorem, i to jego gra dostarcza najwięcej radości słuchaczowi. Agresywny refren przewala się jak walec, by spowrotem wpuścić trochę powietrza. Najlepszy moment jak dla mnie to "God I feel so ashamed". Oszukiwanie tytułowego wykrywacza kłamstw można odnieść do wielu sfer życia. Kłamstwo jest czymś czego bardzo łatwo się nauczyć a jakże trudno się pozbyć... Gdy zdarzy mi się skłamać wstydzę się jak diabli. Utwór bardzo dobrze obrazuje to jak bardzo...

"You think you can save my soul... tell me ... with all your conviction... what happens now?!"


Ten utwór wieńczący EP byćmoże wskazuje kierunek jaki PT obierze na następnym albumie, który jest w fazie nagrywania? Sam chciałbym wiedzieć bo jest to kierunek bardzo ale to bardzo ciekawy. Takiego utworu PT z pewnością wcześniej nie nagrało i jedynie środkowa część przywołuje na myśl poprzednie dokonania zespołu. Płytę kończy mocny i monumentalny riff po którym ja chciałbym się spytać "What happens now?"

Bardzo jestem ciekaw nowego dzieła Porcupine Tree i tym razem nie odpuszczę koncertu, co niestety zrobiłem ostatnim razem kiedy zespół koncertował w naszym kraju.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 marca 2009 12:51:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
To nam dyskusja rozgorzała :lol:

Może w weekend pojawi się wpis o Deadwing. Jak się uporam z główną dyskografią to będzie miejsce na wszelkie pozycje poboczne jak np. Blackfield bądź ostatni album solo SW.

Cytat:
a którego nie wymienia się w dyskusjach na tym forum zbyt często.


Mam nadzieję że nie był wspominany dlatego że nikt tu PT nie lubi :lol:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 marca 2009 12:58:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24304
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
alez pisze:
nikt tu PT nie lubi

Pomówienia. :)
Tutaj mała wymiana zdań o koncercie Porcupine Tree, na którym byliśmy Marecki i ja. A relację Mareckiego pozwolę sobie przekleić w sumie:
marecki pisze:
Setlista:
Fear of a Blank Planet
What Happens Now?
Sound of Muzak
Waiting
Anesthetize
Open Car
Dark Matter
Blackest Eyes
Cheating the Polygraph
A Smart Kid
Way Out of Here
Sleep Together
-----------------
The Sky Moves Sideways
Trains

czyli dużo z ostatniej, bardzo udanej płyty, choć nie grają już, jak robili to jeszcze latem, na początku cała nowa płyta a potem po krótkiej przerwie wybór z reszty. Plus kilka zupełnie nowych kawałków z EP-ki Nil Recurring dostępnej na razie jedynie na koncertach (do sklepów trafi w lutym 2008). Plus wybór utworów starszych. Sam też paru nie znałem / nie rozpoznałem ale klika zabrzmiało rewelacyjnie. Przede wszystkim The Sky Moves Sideways, które przed koncertem akurat dość mocno katowałem, tu w zaskakujacej, poczatkowo prawie a capella wersji. Oprócz tego Open Car z mojej chyba ulubionej płyty poprzedniej sprzed dwóch lat, czy wcześniej przeze mnie mniej znane A Smart Kid. Rewelacyjnie wypadło najważniejsze nagranie z ostatniej płyty czyli 18minutowe Anesthetize.
Jak dla mnie może zabrakło czegoś z Lightbulb Sun, którą bardzo lubię (pierwsza przeze mnei poznana) ale i tak byłem bardzo zadowolony. To mój trzeci koncert Porków (dwa poprzednie w 2005) i za każdym razem jest coś nowego, nawet spośród starszych utworów zawsze znajdzie się coś czego jeszcze na żywo nie słyszałem co wielce cieszy. W sumie na każdym z tych trzech koncertów były chyba tylko dwa utwory Blackest Eyes oraz z niezrozumiałych przeze mnie powodów uwielbiane przez zespół i chyba publiczność też Trains.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 marca 2009 13:44:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
Zazdroszczę szczególnie tego

Cytat:
The Sky Moves Sideways


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 marca 2009 13:47:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24304
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Tak dla porządku - Poznań, końcówka listopada 2007. Anathema jako support.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 marca 2009 16:04:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
Deadwing ****

Obrazek

Deadwing jest albumem do którego mam chyba najbardziej osobisty stosunek ze wszystkich pozycji PT. Jak zazwyczaj, ma to związek z czasem i kolejnością poznawania płyt. Moim pierwszym albumem była In Absentia, aczkolwiek z nią wszystko już było "gotowe," natomiast powstawanie Deadwing śledziłem przez parę miesięcy aż do długo oczekiwanego momentu premiery.

Sprawa z Deadwing jest skomplikowana, ponieważ album ten początkowo był u mnie pięciogwiazdkowcem aby stracić trochę z perspektywy czasu. Jest to w sumie wina Fear of a Blank Planet, ponieważ jeśli traktować Deadwing jako prototyp to FOABP jest już w pełni dopracowanym ideałem zwięzłego koncept albumu. Niemniej wiele zespołów chciałoby nagrać taką płytę ( i prawdopodobnie mieć takie dylematy jak ten).

Należy oczywiście wspomnieć o idei scenariusza do filmu, którego nigdy nie było. Słuchając płyty z tą świadomością można odkryć o wiele więcej. Powiem więcej, dopiero wiedza o tym pozwala odkryć duszę albumu. Stukot kół pociągu w kontekście filmowym daje efekt paraliżujący wręcz. Żałuje tylko że ten scenariusz nie dostał się jeszcze w moje ręce bo naprawdę chciałbym go przeczytać. Jak mam nadzieję zauważycie "filmowość" płyty jest zauważalna w wielu momentach. Jednym z moich ulubionych jest "Open Car", bo swoją obrazowością przenosi mnie wręcz na malowniczą jesienną drogę :). Wręcz czuje wiatr we włosach!

To tak tytułem wstępu...

"Deadwing" jako otwieracz wywiązuje się ze swojej roli wzorowo. Riff główny utworu jest świetny, choć banalny, a cała jego siła tkwi w rytmice (sam szczerze mowiąc uwielbiam go grać). Od samego początku jesteśmy porywani w wir historii, która choć może nie do końca jasna jest jednak frapująca. Ostre riffowanie przerwane jest momentem, który jest jednym z moich ulubionych fragmentów PT wogóle. Ciut ambientowy klimat i delikatna przygrywka na gitarze której napięcie rośnie z każdym powtórzeniem aż do rozwiązania kolejnym bezlitośnie nieskomplikowanym riffem. Te prościutkie riffy odróżniają PT od prog-metalu spod znaku Dream Theater właśnie ... progresywnością. Nie tą spod znaku techniki wykonania, ale tą związana z wyobraźnią i kreowaniem napięcia. Utwór zatacza koło i przenosi nas na to co wielu uważa za największą płyciznę płyty. Zaznaczyć należy solówki nagrane odpowiednio przez Adriana Belew oraz Mikaela Akerfeldta, który poburczał też w chórkach :).

"Shallow" to utwór bez drugiego dna. Wszystko jest w nim jasne od samego początku i być może to naraża go na taką ilość krytyki. Na szczęście jego fanów a na nieszczęście innych posiada prawdopodobnie najlepszy hardrockowy riff tej dekady :). Tak przebojowego tematu Steven Wilson prawdopodobnie już nie napisze i dziw (lub smutek i nostalgia) że takie utwory nie królują na listach przebojów. Shallow wraz z następnym utworem tworzy parę najbardziej kontrowersyjnych utworów w repertuarze grupy i można się kłócić który bardziej śni się po nocach

"Lazarus" oprócz tego że posiada bardzo podobne cechy przebojowości co "Shallow" jest utworem zupełnie z innej bajki. To ballada o takim uroczym wydźwięku że często wręcz przesładza. Ja ku rozpaczy mojej dziewczyny należę do zwolenników Łazarza. Nie da się wg. mnie zaprzeczyć że jest to szalenie dobra popowa piosenka, do poziomu której artystom obecnie uznawanych za popularnych jest tak daleko jak mi na Kamczatkę. Do tego tekst trafia w jakiś mój słaby punkt chyba bo za każdym razem gdy słyszę "My David don't you worry, this cruel world is not for you" to mi przechodzą przyjemne ciarki po plecach.

"Halo" to powrót w trochę bardziej stonowane ale bynajmniej nie delikatne rejony. Utwór oparty jest na frapującej i sprawiającej wrażenie wręcz zapętlonej linii basu (co jest jednym z elementów ogólnego stylu PT). Bardzo duże wrażenie robi na żywo przejechanie po strunach znajdujących się już za siodełkiem. Dźwięk ten przeszywa wręcz słuchacza. Tekst jest reakcją na temat wielokrotnie powtarzający sie u Wilsona, czyli postaci medialnego kaznodziei i manipulacji jakiej osoba na jego miejscu może się dopuścić. Jest to swoista rozprawa z idolatrią, która niestety bardzo powszechna jest w USA. Refren "Halo" jest bardzo przebojowy, co wpisuje się w ogólny trend albumu. Refrenów na "Deadwing" ci dostatek.

"Arriving Somewhere but not Here" Pełni rolę geometrycznego centrum albumu i z tej roli wywiązuje się średnio. Jest to element płyty do której wracam raczej niechętnie, bo jest niestety nużący. Nie oceniam go całkowicie surowo, aczkolwiek skróciłbym go o parę tematów. Zaczyna się bardzo apetycznie i nabiera mocy przez pierwsze parę minut ponownie oferując historię pełną pejzaży, w czym bardzo przypomina utwór tytułowy. Na swoje nieszczęście nie potrafi osiągnąć takiego poziomu napięcia jak on i choć, nie powiem, część czadowa jest super to przegrywa z "Deadwing" wyraźnie.

"Mellotron Scratch" to perła. Trudno o niej pisać w taki sposób aby oddać jej piękno i kunszt kompozytorski, aczkolwiek o wiele więcej złego uczyniłbym pisząc "tego po prostu trzeba posłuchać". Zaczyna się bardzo delikatnie, wręcz sennie. Bębny przepuszczone przez efekty przynoszą na myśl Blackfield a szczególnie "Scars". Pierwsze harmonie wokalne dają do zrozumienia jak wyjątkowy jest ten utwór, bo to właśnie one stanowią o jego sile i to one unoszą utwór gdzieś hen wysoko na samym końcu. Gdzieś przy "Don't let the memory of a sound drag you down" ja już odpływam całkowicie i bezsprzecznie jestem na kolanach.

Na ziemię wracam przy "Open Car". Tu trochę podobnie jak w "Shallow" słyszymy prościutki riff, ale chyba nie aż tak nachalny ( w dobrym tego słowa znaczeniu). Ten utwór był chyba moim ostatnim wielkim odkryciem na płycie, bo początkowo jego prostota trochę mnie irytowała a odważny i nietypowy dla SW tekst wydawał się nienaturalny. Z czasem jednak pokochałem go za siłę refrenu i obrazu które rodzą się w mojej głowie przy słuchaniu. "Summer dress slips down her arm" ma wręcz w sobie ładunek erotyzmu o którym chyba tu nawet nie będę prawił :).

"A Start of Something Beautiful" na dobrą sprawę jest ostatnim grzmotem tej małej burzy jaką jest Deadwing. Utwór traktuje o rozczarowaniu domyślnie miłosnym, aczkolwiek nie upraszczałbym tego tak bardzo bo do wielu życiowych sytuacji można jego treść odwołać. Panuje tu bardzo pokręcony riff. Ponownie, nie jest może najbardziej skomplikowany ale pełen bardzo inteligentnych powikłań które za każdym przesłuchaniem cieszą na nowe sposoby. Im bliżej końca tym bardziej intensywność muzyki wzrasta i dociera do poziomu przy którym człowiek ma chęć wręcz znaleźć się na koncercie by pomachać głową. Na szczęście nie jest to koniec...

Bo końcem jest "Glass Arm Shattering" który jak łóżko usłane miękką pościelą pozwala nam wylądować. Jako ostatni akcent płyty swoją delikatnością powoduje pewnego rodzaju szok po czadzie poprzednika. Najjaśniejszym punktem tej bardzo uroczej melodii są harmonie wokalne które kończą całą płytę.

Płyta na bardzo mocną czwórkę, i to tylko poprzez porównanie z innymi płytami PT bo jeśli chodzi o konkurencję innych zespołów to jest hen daleko w przodzie. Polecam do zapoznania się ludziom, którzy zaczynać chcą przygodę z PT, gdyż w mojej opinii jest najbardziej przystępna i zawiera dwa utwory o bardzo przebojowym charakterze. Dla ludzi bardziej osłuchanych dodam iż mnogość sekretnych zakamarków i tajemniczych smaczków wynagrodzi im czas spędzony z tą płytą.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 17 marca 2009 14:11:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 22 listopada 2004 13:05:36
Posty: 7312
Skąd: Warszawa/Stuttgart
co do dwóch ostatnich płyt
Deadwing jest chyba nadal moją ulubioną płytą Porków. Choć na dziś tendencję co do oceny oceniłbym na spadającą piątkę. Czyli kiedyś zdecydowane ***** ale dziś nie jestem tej oceny już tak pewien. Ale nadal bardzo wysoko. No i Arriving jest dla mnie zdecydowanie najlepszym utworem z płyty czyli tu się zdecydowanie różnimy. A Open Car też odkryłem i doceniłem dopiero po czasie.
Fear Of The Blank Planet z kolei jest cały czas na kursie zwyżkowym. W momencie pierwszego odsłuchu dawałem jej solidną czwórkę ale z czasem nabiera wartości i teraz pewnie piąta gwiazdka robi się coraz bardziej prawdopodobna. Tu z kolei trudno mi wyróżnić poszczególne utwory, bo całość robi wrażenie.

Porki lubię bardzo od pierwszego usłyszenia Shemovedon i niedługo potem calej płyty Lightbulb Sun. Jedynie czasem ta ich chirurgiczna precyzja i perfekcjonizm trochę mi przeszkadzają.

będzie więcej

_________________
Klaszczę w dłonie ...
... by było mnie więcej ...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 17 marca 2009 14:56:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
Cytat:
będzie więcej


Cieszy mnie to :D ... 8)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 23 marca 2009 20:01:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 27 listopada 2004 14:20:01
Posty: 107
Skąd: Olsztyn/Linden/Warszawa
In Absentia *****

Obrazek

Kontynuując wywody na temat muzyki Porcupine Tree dochodzimy do płyty prawdopodobnie najbardziej przełomowej w ich dyskografii. W kontekście wszystkich wydanych przed nią, to właśnie In Absentia zdaje się być najodważniejszym zwrotem w poszukiwaniach muzycznych. Z racji tego że to była moja pierwsza poznana płyta PT to nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, które mnie nurtuje - co czuli starzy fani PT słysząc otwierający krążek "Blackest Eyes"? Mogę sobie wyobrazić bardzo wysoko podniesione brwi, bo to ogromny zwrot w historii zespołu.

Podobnie jak z Deadwing muszę powiedzieć że do płyty mam równie osobisty stosunek. Poznałem ją pewnego letniego dnia w domu mojej obecnej dziewczyny która mi bardzo zachwalała ten nieznany mi dotąd zespół. Pamiętam tylko że tego dnia wszystkie okna w domu były otwarte, a wiatr bawił się firanami a to wszystko działo się przy dźwiękach "Trains".

"Blackest Eyes" jak już wskazałem jest w kontekście starych płyt szokiem i to naprawdę dużych rozmiarów. Do tej pory PT do muzyki mocnej zbliżyło sie parokrotnie ("Signify", "Even Less") ale nigdy nie gruchnęło takim riffem! Jak dla mnie otworzył on kompletnie nowy rozdział w ich muzyce. Po tak mocnym wstępie robi się już bardziej znajomo za sprawą akustycznej zwrotki o pięknym wydźwięku, choć mocno chorym tekście. Tradycyjnie już dostajemy piękny refren, jeden ze szlagierów każdego koncertu PT.

"Trains"
mimo oklepania jest kolejną "totalną" piosenką Wilsona. Cóż by tu o niej powiedzieć aby oddać jej urok? To jak pierwsza miłość :)... lekka, urocza, niewinna i podszyta romantyzmem. Stoi w kompletnym kontraście do nawałnicy "Blackest Eyes" ale wydaje się że wprowadzić potrafi w jeszcze większe osłupienie mimo tego że używa kompletnie innych środków wyrazu. Słowa o ulotności młodości nabierają mocy w momencie gdy Wilson wyśpiewuje "I'm dying of love - It's okay". Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest wstawka na banjo, która podczas koncertów zastępowana jest festiwalem klaskania publiczności :). Prawdziwy majstersztyk... Utwór jeszcze raz rozwija pełne żagle i następuje...

"Lips of Ashes" kiedyś wydawał mi się miniaturką, sam w sumie nie wiem czemu. Może dlatego że zaczyna się tak kameralnie? Na szczęście od rozmiarów miniaturki dzieli go pare dobrych minut bo mógłby trwać i trwać. Od początkowych arpeggio gitary i efektów dźwiękowych Richarda Barbieriego wiadomo że nie jest to utwór z tych "zwyczajnych". Dla mnie jest to chyba najlepszy moment płyty. Trochę schowany za plecami swoich poprzedników, i zdecydowanie zbyt senny aby wybijać się na tle mocniejszych numerów następujących po nim. Po roku słuchania jednak stał się dla mnie centralnym punktem albumu. Posiada jedne z najpiękniejszych solo spośród tych nagranych przez SW, a harmonie wokalne po raz pierwszy zostały zaaranżowane tak odważnie. Jednym słowem cudo!


"Sound of Muzak" z tego co wiem jest stosunkowo mało poważany wśród fanów PT, i szczerze mówiąc nie rozumiem do końca czemu. Riff początkowy wkręca się niesamowicie, a refren choć nieodkrywczy jest bardzo chwytliwy. Swoją drogą interesujące jest to że SW użył w wielu piosenkach dokładnie tej samej struktury akordów w refrenach. Jest to zabieg balansujący trochę na autoplagiacie, czyż nie? No właśnie, mimo tego wszystkie z tych piosenek należą do udanych :). Ale to taka dygresja jeno. Tekst "Sound of Muzak" dotyczy sytuacji na rynku muzycznym, o której SW często wypowiadał się w wywiadach, a o której my wszyscy wiemy jaka jest więc nie ma co się rozpisywać. Pocieszające jest że nie tylko nasi polscy artyści użerają sie z nonsensem...

"Gravity Eyelids"
odsłania kolejną twarz zespołu. Zaczyna się od (wydaję mi się) mellotronu i bębnów przepuszczonych przez efekty. Efekt wprost piorunujący, szczególnie w połączeniu z bardzo delikatnym głosem wokalisty. Niesamowite są dwie twarze jakie prezentuje ten utwór, ale też nie ma chyba drugiego tak różnorodnego w ich dyskografii. Znów mamy do czynienia z pięknym nostalgicznym tekstem. Wpisuje on się w temat przewodni albumu, czyli psychopatycznym przywiązaniu wiodącym do krzywdy. Po momencie uspokojenia dostajemy w mordę prawdziwie metalowym riffem 8) i jest to naprawdę soczysty cios poparty pracą Barbieriego. Żałuję że nigdy nie słyszałem go na koncercie.

"Wedding Nails"
. Tu już nie ma owijania w bawełnę. Jest to jedyna kompletna petarda w zestawie piosenek i od początku do końca rwie do przodu z niesamowitym impetem. Jestem pełen podziwu dla autora za te wszystkie drobne riffy które zmieścił tutaj, bo naprawdę można by obdzielić nimi przynajmniej trzy utwory. Jest to utwór instrumentalny, ale o zupełnie innym kalibrze niż choćby Voyage 34. Myślę też że w swojej oryginalności nie został na tyle wyróżniony na ile zasługiwał

"Prodigal" w zasadzie nie lubię, bo przy pomysłowości wszystkich innych piosenek wydaje się być nijaki. Nie jest do końca tak że piosenka jest zła, ale wylądowała w zdecydowanie zbyt mocnym towarzystwie. Z pozoru wszystko jest tu na miejscu. Harmonie wokalne, fajny refren, slide guitar. Na Stupid Dream wyróżniałby się ale tutaj nie bardzo.

"3." Zawraca album na prawidłową ścieżkę. Bas monotonnie hipnotyzuje, a rozmyte gitary sekundują mu w tle. Jest to przykład jak niesamowicie prostymi środkami można stworzyć coś przejmującego nawet bez udziału zbędnych słów. Powoli narasta napięcie, osiągnięte przez partię smyków, i uwolnione zostaje w coś co umownie nazwę refrenem. Minimalizm "3." to jego siła.

"The Creator has a Mastertape" po raz kolejny szokuje słuchacza, tym razem poprzez dynamikę linii basu ale to nic w porównaniu do agresywnego riffu gitary. Nastrój utworu bardzo jest powiedziałbym schizofreniczny, i dobrze oddaje niepokój związany z tematyką tekstów na In Absentia. Jak dla mnie jest obok "Strip the Soul" utworem najbardziej związanym z tematem morderstw i krzywdy. Po tak mocnym utworze słuchacz może być naprawdę zdezorientowany trafiając na

"Heart Attack in a Layby" bo jest to najbardziej przejmujący utwór w dyskografii PT. Słowa dominują tu nad muzyką, aczkolwiek nie dlatego że jest ona słaba. Wręcz przeciwnie, warstwa muzyczna jest niesamowicie piękna w swoim smutku, ale wizja człowieka podążającego ciemną autostradą przeszywa do cna. Jest to opowieść bez dwuznaczności. Jest to opowieść o śmierci, i to śmierci w bardzo realnym wymiarze oraz o myślach które mogą towarzyszyć w ostatnich minutach życia. Naprawdę wstrząsające połączenie.

"Strip the Soul" nawiązuje trochę do "3." linią basu co daje wrażenie spójności albumu. W odróżnieniu od w większości instrumentalnego protoplasty, ten utwór w bardzo wyczerpujący sposób oddaje brutalne pragnienia mordercy. Ten utwór w moim mniemaniu sumuje cały album i doprowadza go do logicznego końca, mimo iż nie jest przecież ostatnim na tej płycie. PT ma w zwyczaju kończyć swoje płyty trochę łagodniej (od czego odeszlo dopiero na FOABP).

"Collapse the Light into Earth" to właśnie ten koniec. Swego czasu był to mój ulubiony utwór PT, ale teraz mimo pewnych przetasowań nadal go bardzo cenię. Jest podobnie jak "Lips of Ashes" bardzo lekki i po prostu śliczny 8) . I tylko dziw bierze że tak mocna momentami płyta posiada też tak liryczne i łagodne momenty. Piękny koniec pięknej płyty.

In Absentia jest niesamowicie zróżnicowana choć spójna, co mam nadzieję wyraźnie wykazałem w moich wywodach 8) i w tym eklektyźmie tkwi jej największa siła. Gorąco polecam, bo ani przed nią ani po niej PT nie odkrywało tak wielu różnych ścieżek na jednej płycie.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 marca 2009 15:46:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 11 stycznia 2005 16:45:42
Posty: 251
Skąd: Ursynów
Piękności!!!
Alez pisałeś o elementach transowości na ostatniej płycie, na mnie większość Porcupine tak działa. Zaczęłam słuchać przypadkiem dopiero! jakoś na studiach, od Signify się zaczęło. Będę chyba zawsze kojarzyła ten zespół z pokojem 214 w DS "Grześ" , gdzie dzięki Porcupine w słuchawkach izolowałam się przed akademikową ;) rzeczywistością (której teraz tak mi brakuje) i tym, kiedy w ślimaczym tempie, przy dźwiękach " "Lightbulb Sun" przy smętnawym "How Is Your Life Today?" wracałam z uczelni do "Grzesia"... pałętanie się przy rewelacyjnych dźwiękach "In Absentia" Głęboką i po parku akademickim w cudownie mglistym Lublinie... Dużo tych miejsc jest naznaczonych jeżozwierzami w moim ukochanym Lublinie. Wychodzi z wątku muzycznego sentymentalny...

Nie znam w ogóle pierwszych trzech płyt Porcupine. Lubię chyba najbardziej "Deadwing" i "In absentia". Lazarus, z racji tego, że jakoś się spodobała mojej współlokatorce zbrzydł mi w pewnym czasie ;), ale już odbrzydł... Nie lubię natomiast, jak mi się wydaje ;) (bo nie wiem czy kategoryczne stwierdzenie "nie lubię" w odniesieniu do tego zespołu jest dopuszczalne ;) Shallow. Co do reszty nie mam zastrzeżeń.
Płyta "In absentia" cała śliczniutka ze szczególnym naciskiem na "Blackest Eyes", "Lips of Ashes", "Heart Attack in a Layby". Zresztą nie wiem, tak do końca, przy czym mnie szczególnie przyciska ;).
"Fear Of The Blank Planet", spodobała mi się, ale już nie tak jak poprzedniczki. Tytułowy utwór chyba najbardziej. Na "Voyage 34: The Complete Trip" muszę mieć dzień, bo trochę męczy..
Solowego Wilsona znam słabo, tylko sporadycznie z "Trójki", z innych jego dokonań to tylko "Blackfield" i też słabo... Coś godne polecenia??

Marzę o koncercie, kiedyś udało mi się nawet dodzwonić w środku nocy do"Trójki", kiedy Kaczkowski rozdawał bilety na polski koncert...niestety biletów zabrakło, no ale usłyszeć "przykro mi już nie ma, ale pozdrawiam serdecznie i życzę dobrej nocy" od samego Piotra Kaczkowskiego, złagodziło nieco ból. ;)

Peregrin Took pisze:
Poznań, końcówka listopada 2007. Anathema jako support.

Zazdroszczę bardzo!

_________________
http://www.karpatywschodnie.pl/


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 35 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 50 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group