Crazy pisze:
to jest coś innego, coś właśnie trudno uchwytnego
Ogień!!!
A co do genialności wokalu... Pamiętam była raz wkładka o Janis Joplin w Tylkoszmacie. I jak to we wkładce: o wkładkowej babce wypowiadały się polskie babki - śpiewaczki. I padały sformułowania w rodzaju "nie podoba mi się", "nie uważam tego rodzaju śpiewu"... Wtedy byłem trochę zbulwersowany - to mówiły Kora, Anja Ortodox, nie wiem kto jeszcze - ale dziś już nie jestem. Wiem, że jest to ten rodzaj wokalu, który męczy i drażni część osób, jak ten Niemen, który wyje
. W obu przypadkach jakby wiem o co chodzi, ale absolutnie nie podzielam! Mi się śpiew Janis i śpiew Czesława bardzo podobają!
Teraz o numerach z mojej starej składanki:
Me and Bobby McGee – pamiętam z książki o Floyds, że któryś z nich (Waters?) był rozczarowany widząc legendarną Janis Joplin na żywo, że to taki prosty country – rock. Ta charakterystyka pasuje zwłaszcza do tego numeru… Cóż skoro tak bardzo mi się podoba! To amerykańskie brzmienie, realia w tekście, falowanie dynamiki. No i wreszcie
la la la, la la la la pod koniec. Ogólnie whew! yeah! *****
Cry Baby – nie mniej sławna, również bardzo amerykańska piosenka (zahacza mi nawet o jakieś lata pięćdziesiąte). Możliwe, że, jak to ujmuje Gero, nie jest to moja chromatyka emocjonalna, ale podoba mi się odrobinkę mniej. Niemniej wciąż słucham z przyjemnością, mam też kilka ulubionych momentów, tak że w sumie **** i pół .
Kozmic Blues – ooo, zawsze przenika mnie ten początek: motyw fortepianu, wejście bębnów, stonowana Janis i jęk gitary. Potem magiczny spokój wyczekiwania przeplata się z momentami dramatycznymi. Czasem aż oczekuję wersów z „Ball And Chain” – mają coś podobnego te utwory.
Yes indeed? Yes indeed Troszkę mnie podobają mi się te pięćdziesionowate spiętrzenia, ale i tak jest - *****
Move Over – aaa, jaki super początek: prosty, wciągający rytm, Janis zdublowana gitarą zapodaje tekst, a potem cała rzecz się stopniowo rozkręca: i muzycznie i emocjonalnie. Fajne solo gitary, ogólne szaleństwo i czad! Energia, żar, ale dramatyzm wypowiedzi wcale w tym się nie rozpuszcza, wciąż jest wyraźny: *****.
Piece Of My Heart – yeah, ten brudny wstęp! C’mon, c’mon! Ale potem napięcie trochę opada. W ogóle pamiętam w jakim byłem szoku, gdy usłyszałem tę piosenkę w jakimś tradycyjnym wykonaniu, że to taka sobie banalna piosneczka. Janis jednak nadała jej swojego charakteru, brudu, tak że broni się (ekspresja refrenów!
you know you got it! oraz wstawki gitary) na **** i pół. No i to lekko zwalniające zakończenie.
Mercedes Benz – czyli Janis śpiewająca sama jedna. Super, ale pewnie przez tę prostotę po latach słucha się z mniejszym zaangażowaniem: **** i pół.
Try (Just A Little Bit Harder) – numer zdecydowanie soulowy, funky. Bywały momenty, że go nienawidziłem, często przewijałem. Muszę przyznać, że jest to jednak w pewnym sensie kawał mięcha. Rozumiecie: sekcja rytmiczna, dęciaki, chórki, czad. Ale mam wrażenie, że Janis w takim ęturażu jest trochę mniej do twarzy: *** i ¾.
Get It While You Can – znów fortepian, znów trochę wdzięcznej, falującej, brudnej pięćdziesiony.
Don't you turn your back on love, no, no, no - piękne: **** 3/4.
Down On Me (live) –
I don't want to hear a wrong chord all night long. Khehem, yes. ---
Well, down on me, Lord, down on me! I zaczyna się szaleństwo! Wiadmo, że nie ma tam mistrzostwa instrumentalnego, ale za to jest czad na maksa, uwielbiam ten numer, z jego żarliwością, wrzaskami, zatrzymaniami rytmicznymi i brudami koncertowymi: *****.
Ball And Chain (live) – też z „In Concert”. Nabicie, gitara,
aaj! Janis, i zaczynają grać: brudna gitara, piano, organy – świetne, z czadem, emocje narastają, i nagle ciach:
Sitting down by my window, looking at the rain… Janis zaczyna swoją dramatyczną opowieść. No, uwielbiam – jest to mój numer jeden Janis Joplin. Może trochę za dużo gada i podśpiewuje sama pod koniec tej wersji, ale i tak: *****! To co się dzieje wcześniej: ten dramatyzm, żar, prawdziwość bez osłonek to dla mnie rewelacja.
Summertime – ojej! Tego teraz posłuchałem pierwszy raz od bardzo dawna w wersji studyjnej, bomba! Pamiętam za dzieciaka w niektórych momentach ta jej interpretacja była dla mnie zbyt szorstka, ale teraz nie ma problemu. Jak tego się świetnie słucha od początku do końca! Uwielbiam wszystko po kolei, również też te wszystkie dziwne dźwięki, które pojawiają się niekiedy. Te brzmienia – gitar, głosu – tak się zmieniają, a wszystkie są niezwykle trafione. Między świetlistym, słonecznym pięknem a brudem: *****! Ps. A gdy słuchałem pierwszy raz, niedługo po rozmowie z mamą, to zgadnijcie jak sobie tłumaczyłem
hush…?
Mary Jane – numer z czasów gdy Janis Joplin nie była jeszcze znana, 1965, nagrany na żywo z towarzyszeniem kontrabasu, piana i skrzypiec. Nie jest to ta Janis, którą znamy, ale podona mi się. Jestem też zadowolony, że Mary Jane trafiła na tę składankę: ****.