Rewelacyjny wpis!
A ja zapomniałem napisać, że widziałem ich po raz pierwszy w życiu, bo byli i w Warszawie. Mimo, że nie jestem aż takim entuzjastą, jak MAQ, to z pełnym przekonaniem mówię, że jeżeli znowu przyjadą, to znowu chcę pójść!
Krótką recenzję w międzyczasie napisałem taką...:
Zacznę od wrażenia wizualnego: jeszcze podczas supportu kręciło się kilku gości o tak ewidentnie brytolskich gymbach, że musieli to być członkowie zespołu. Wychodzą na scenę - i zaiste to oni, lecz z nimi czwarty, młodszy, o zupełnie innej fizjonomii, takiej jakby... polskiej? Ale myślę sobie, że może dlatego że młodszy, nowe pokolenie Brytoli, inne gymby

Oczywiście gdybym uważniej czytał relacje, to bym wiedział, że jednak Polak, ale i tak się szybko dowiedziałem (przedstawiał zespół w miarę na początku). Jednak te narodowości mają te swoje charakterystyczne cechy jak nie wiem...
Wrażenie wizualne podczas grania na scenie niesamowite: faktycznie Gerry stanowi jakiś miks Iana Andersona niech będzie z Paulem Stanleyem, niesamowite miny, gestykulacja, do tego młody-piękny z harmonijką podrygujący ekstatycznie, wchodzący w publikę, wchodzący na stół... sekcja rytmiczna na początek zainteresowała mnie głównie fizjonomiami, ale w miarę koncertu się rozkręcali coraz bardziej i właściwie końcówka należała bardziej do nich niż do frontmanów.
Teraz zaczynając od ychów: dla mnie podstawowym, i niestety dość niemałym zastrzeżeniem jest sam repertuar. Piosenki, które grali wydały mi się dość nijakie i to właściwie wszystkie co do jednej. Oczywiście wiem, że stanowiły tylko bazę, pretekst do tego, żeby potem zacząć GRAĆ. Ale jednak były i mnie przynudzały. Dopiero im dalej zespół odchodził od tej bazy, a wchodził w czyste granie dla samego grania, wtedy dopiero był ten ogień z dupy i energia, o której tyle słyszałem, no i last but not least umiejętności, bo to naprawdę są wymiatacze. Ale też - tu pełna zgoda z MAQ, który o tym kiedyś pisał - nie są to popisy dla popisu, to jest muzyka z czuciem, gdzie to, co się gra, czemuś służy. Niesamowite tempo, którym co i raz przydzwaniali, nie było po to, żeby uprawiać, jak to się popularnie mówi, onanizowanie gryfu vel walenie bębna, tylko pozwalało uwolnić energię i radość grania. Właściwie podczas tego koncertu wszyscy mogli by cały czas biegać!
To tyle ode mnie na dziś.
Aaaaa no nie! Jeszcze był support! Zespół Grandfather z Płocka, z rozczulającym frontmanem będącym młodszą wersją Budynia i z brygadą świetnych instrumentalistów - BARDZO mi się podobali! Gerrym chyba też, sądząc i z reakcji, kiedy jeszcze support grał, i z komentarza potem

Ej, to chyba stanie się jednym z moich ulubionych polskich zespołów
