Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest sob, 27 kwietnia 2024 19:34:32

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 221 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13 ... 15  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 20 lutego 2011 20:03:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
41/52
Obrazek
"On the Corner" *****
1972

W reakcji na żale fana, że nie rozumie tej nowej muzyki Miles pisze:
Liczysz, że będę na ciebie czekał sukinsynu?


Kiedy zaczynałem poważniej interesować się muzyką nie mogłem nie zmierzyć się z muzyką Milesa. Ponieważ wychowywałem sie na rocku zacząłem od "In a Silent Way" i "Bitches Brew". Na tym zaprzestałem badania eletrycznej fazy. W "mainstreamowych" publikacjach miały one kiepska opinie: Davis się pogubił, wypalił, skończył. Takie tam pierdolenie.
Wiosną roku 1972 Miles postanowił wrócić do studia. Nie nagrywał nic przez dwa lata, a ze względu na kłopoty zdrowotne niewiele również koncertował. Chciał nagrać coś NOWEGO. Do pomocy sprowadził poznanego kilka lat wczesniej angielskiego muzyka
Paula Buckmastera. Wówczas był on znany ze współpracy przy kilku płytach Eltona Johna, ale Miles wiedział,ze tworzy również bardziej awangardową muzykę. Traf chciał, że Angol spakował do walizki kilka płyt Stockhausena (to u niego terminowali muzycy CAN). Davisowi te dźwięki spodobały się do tego stopnia, że słuchał ich całymi dniami. Dołożył kolejny Oprócz jazzu, funku i rocka element do swojej muzycznej palety.
W miarę jak więcej słuchałem i czytałem (i nabierałem dystansu do opinii znawców) stwierdzałem, że późniejsze elektryczne płyty Milesa były chwalone przez osoby po których nigdy bym się tego nie spodziewał.Koniec końców postanowiłem posłuchać "On the Corner". To był poteżny cios.
Totalny trans. O ile wczesniej Davis i Macero sztukowali materiał z kawałków, tym razem posunęli się kolejny krok dalej. Sekcja rytmiczna została zloopowana! With extreme prejudice w dodatku. Prawie całą pierwszą stronę (niemal dwadzieścia minut!) słyszymy ten sam perkusyjny bit i ten sam bassowy riff. Bit jest niebanalny, a riff ma potwory groove, ale dwadzieścia minut? Czyżby faktycznie Miles się skończył?! Posłuchajmy lepiej. Gdy oswoimy się z tą muzyka słyszymy dużo więcej. Całe morze dźwięków. Oprócz głównej lini perkusji są jeszcze dwie dodatkowe budujące razem lokomotywę ciągnącą ten polirytmiczny pociąg. Choć gra sekcji odgrywa tu pierwsze skrzypce są też skrzypce elektryczne (Buckmaster!). I gitary elektryczne wraz z równie elektrycznymi fortepianami i organami i syntezatorami. I dęciaki i klaskanie (nieelektryczne wcale). I sitar i tabla i efekty elektroniczne też dokładają swoje nutki do muzycznego Malstromu. Ten splatany gąszcz dźwięków tworzy muzykę prawdziwie wielkomiejskiej dżungli.
Z miejsca pochłonęła mnie ta muzyka. Zaraz kupiłem "Complete on the Corner Session" i kilka koncertówek. W krótkim czasie zgromadziłem kilkanaście płyt z tego okresu. Wpadłem na całego. I co jakiś czas stykacie się z kolejnym skutkami tamtego odsłuchu.
Miles chciał tą muzyka dotrzeć do młodzieży słuchającej rocka i funky. Wytwórnia wiedziała lepiej. Promowali TAKĄ płytę w kręgach jazzowych. Skierowanie tej muzyki do zapleśniałych fanów jazzu skończyło się w łatwy do przewidzenia sposób. Recenzje były fatalne (oczywiście głównym argumentem było "to nie jest jazz"), sprzedaż też (jak można oczekiwać, ze fani jazzu kupią cos co jazzem nie jesst?). Takie nastawienie pokutowało jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych. Ale płyta miała swoich zwolenników i cornerowy jad saczył się w uszy. Z biegiem czasu zaczęto doceniać znaczenie tej płyty i jej wpływ na muzykę. Muzyka elektroniczna, postpunk, hiphop, techno, postrock - wszędzie tam słychać kornera.
Album nagrany w 1972 roku brzmi mocno i świezo jakby nagrano go nie dalej niż wczoraj. Albo jutro.

_________________
Obrazek


Ostatnio zmieniony ndz, 20 lutego 2011 22:40:51 przez poprzednio jako azbest23, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 20 lutego 2011 20:34:03 

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2005 18:35:01
Posty: 781
In a Silent Way uwielbiam, Bitches Brew uważam za bardzo dobry album, ale już kolejne jazz-rockowe płyty Davis'a uważam za mocno przeciętne. On the Corner ma u mnie maksymalnie ***. Nuda...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 20 lutego 2011 20:44:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 20:20:04
Posty: 14522
Skąd: nieruchome Piaski
Ja tak na moment tylko się wtrącę, nie znając tak wysoko ocenionej płyty, że znów dochodzi do głosu fascynacja Dulliego Davisem: "On The Corner" to piąty numer na najnowszej płycie The Twilight Singers. Pierwszym przejawem tej fascynacji była piosenka "Milez Iz Ded". W dniu śmierci Davisa do Dulliego miał zadzwonić kumpel, by powiedzieć, że Miles nie żyje, i dodać, by Greg nie zapomniał alkoholu :wink:

_________________
Go where you think you want to go
Do everything you were sent here for
Fire at will if you hear that call
Touch your hand to the wall at night


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 20 lutego 2011 21:55:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28016
poprzednio jako azbest23 pisze:
"On the Corner" *****
1972

Motherfucker!


Niezła recka! :D

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 20 lutego 2011 22:41:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
No to mam nadziej,z ę wersja de luxe też ci się spodoba.

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 lutego 2011 00:19:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
hehehehe.... Azbest :brawa: jutro idę do laryngologa sobie ucho przetkać, to napiszę więcej, ale
poprzednio jako azbest23 pisze:
Skierowanie tej muzyki do zapleśniałych fanów jazzu skończyło się w łatwy do przewidzenia sposób.

to mnie rozpier... :lol: :lol: :lol:
Camambert Jazz Fan hehehehe

Wytwórnia Columbia chciała zabić jazz akustyczny. Wylansowała to co nazwano jazzrockiem, który oprócz kilku płyt, okazał się zupełnie nudny i jałowy, choć ogromny i dominujący. Jak smog na horyzoncie. Setki zespołów tego nurtu nie nagrały niczego wartościowego. Ale to one były wydawane przez wytwórnie, bo taki miał być duch czasu. I do tego ducha, naginali się wielcy muzycy jazzu. I nawet Oni, nagrywali muzykę, która do pięt nie dorastała tej, którą grali w latach 50 czy 60.

Niech ja tylko sobie ucho jutro przetkam.... :D

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 lutego 2011 08:25:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
Braxton w jednym z wywiadów opowiadał jak w czasie gdy grał w Circle namawiano ich do przystąpienia do scjentologów. Braxton, Altschul i Holland odmówili, ale Corea zgodził się. Circle rozpadło się a Corea założył Return to Forever - taki kamyczek to jazzrockowego ogródka...

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 lutego 2011 22:49:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
robertz pisze:
taki kamyczek to jazzrockowego ogródka...

Bez przesady. :D
Co ma wspólnego jazzrock z wyborami Corei?


Wracając do
Obrazek
***

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 lutego 2011 23:00:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
Powiadasz, że ucho nie chciało się odetkać? :wink:

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 21 lutego 2011 23:51:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
No dobra, prześpię się jeszcze z tym.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 22 lutego 2011 19:38:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
Pietruszka pisze:
Co ma wspólnego jazzrock z wyborami Corei?

Nie wiem; natomiast wybory Corei z jazzrockiem (fusion) całkiem sporo (sekcja o scjentologii). Inna sprawa, że przywołany wcześniej Braxton też czasem podejrzane rzeczy opowiada :wink: Ale to wszystko nadaje się do zupełnie innego wątku w zupełnie innym dziale. EOT 8-)

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 27 lutego 2011 20:16:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
34/52
Obrazek
"Big Fun" ****1/2
11.1969-06.1972/1974

Dwupłytowy album z odrzutami wydany przez Columbię gdy nie mogli się doczekać az Davis nagra coś nowego. W odróżnieniu od innych tego typu wydawnictw to jest naprawdę udane. Jak to często wówczas bywało domunuja dłuższe formy:
A "Great Expectations/Orange Lady" 27:23
B "Ife" 21:34
C "Go Ahead John" 28:27
D "Lonely Fire" 21:21.
Jest czego posłuchać.
Strony A i D zostały nagrane w listopadzie 1969 po "Bitches Brew". "Go Ahead John" to czasy "Jacka Johnsona" a "Ife" to pozostałość po "On the Corner". Większość płyty to dźwięki refleksyjne - płynące powoli i spokojnie. Sa też dynamiczniejsze momenty - "Great Expectations" ma riff basowy wielki jak ten z "Peter Gunn Theme", "Ife" nie ma aż takiego wykopu jak "On the Corner", ale i tak swoje tempo ma.
Jednak większośc płyty ma inny charakter, brzmienie nie jest tak gęste jak na innych albumach Davisa z tego okresu. Porównałbym to podejście do tego z "In a Silent Way" - dużo przestrzeni i leniwie wybrzmiewające dźwięki.
Charakterystyczną cechą tej muzyki jest wyraźny wpływ indyjskiej muzyki. Aż 7 z 9 utworów wykorzystuje instrumenty pochodzące z subkontynentu. Najczęściej wykorzystywane są sitar (również elektryczny) i tabla. Dodaje to ciekawego posmaku muzyce i sprawia, że album nabiera większej spójności. Miles też miał swoją podróż na wschód.
Kilka słów nalezy się również "Go Ahead John". Davis eksperymentował w nim z możliwościami jakie daj edźwięk stereo - uderzenia perkusji słychać na prezemian z obu kanałów itd. Efekt jest lekko mówiąc surowy, ale interesujący.
Wydanie CD dokłada do tego jeszcze cztery utwory - 3 z listopada 1969 i jeden ze stycznia 1970. Dodatki do płyty z odrzuconym materiałem - w wiekszości przypadków oznaczłoby to samo dno kubła z odpadkami. Tutaj jest inaczej. Te utwory tak charakterem jak i poziomem dobrze pasują do podstawowego programu albumu.
Mam wrażenie, że materiał nagrany zaraz po "Bitches Brew" trafił do archiwum tylko dlatego, ze Miles postanowił grać bardziej funky. Mamy wiec mozliowść posłuchania zaignionego ogniwa ewolucji Milesa.

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 13 marca 2011 12:25:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
42/52
Obrazek
"In Concert: Live at Philharmonic Hall" ***1/2
20.09.1972/1973

Wiedzą, ze to nagranie z czasów "On the Corner" i znając późniejsze koncertówki Milesa ("Dark Magus", "Agharta/Pangaea") byłem mocno napalony na ten album. Może własnie dlatego byłem tak rozczarowany.
Ten zespół Davisa był był świezo zebrany i chyba nie zgrali się jeszcze z sobą jak należy. Co więcej nie da się ukryć, że muzycy tego składu odbiegają poziomem od starszych współpracowników Davisa. Na płytach to nie razi, bo to jednak już inna muzyka. Na koncertach muzyka nawiązywała jeszcze w jakimś stopniu do poprzednich dokonań Milesa i w tej formule zespół wyraźnie nie dorównuje swoim poprzednikom.
Muzycznie silnie zaznaczone sa już wpływy nowej muzyki z "On the Corner" choć jeszcze są obecne funkowe (funk-rockowe?) elementy z "Tribute to Jack Johnson". Brakuje mi jednak tej niesamowitej gęstości brzmienia jakie udało się uzyskać na kornerze. Otwierający płyte "Rated X" na dobrę rozpoczyna się dopiero w okolicach 6 minuty gdy Henderson zaczyna grać wspaniały riff basowy. "Honky Tonk" wypada blado, ale nigdy nie lubuiłem tego utworu. Zmarnowane 10 minut. Później jest lepiej: "Theme from Jack Johnson" i "Black Satin" już ładnie bujają.
Druga płyta (i drugi set z tego dnia zarazem) prezentuje się znacznie lepiej. Długa na prawie 28 minut wersja "Ife" jest transowa i nastrojowa zarazem. Zdecydowanie najlepsza częśc płyty. Jeszcze tylko 10 minut ze żwawym "Right Off" i kończymy zabawę.
Jest tu niewatplie dość fajnego grania by nie skreślac tej płyty, ale nie będe krył, że są również fragmenty niezbyt porywające. Niestety ta płyta prezentuje Davisa poniżej jego możliwości. Co gorsza brzmienie albumu również dalekie jest od ideału. Wszystko to razem sprawie, ze lepiej sięgnąć po jakąś koncertówkę z późniejszego okresu.

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 19 marca 2011 11:46:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
43/52
Obrazek
"Dark Magus" ****1/2
30.03.1974/1977

Na tej płycie znalazł się zapis dwóch koncertów zagranych przez zespół 30 marca 1974. Album został wydany dopiero trzy lata później, wyłącznie w Nipponie. Potrzeba było jeszcze dwudziestu lat by ukazało się międzynarodowe wydania. Wielka szkoda bo to wyjątkowe wydawnictwo.
Tamtego dnia na scenie pojawił sie dziewięcioosobowy (!) zespół. Jeśli ktoś ma problem z wyobrażeniem sobie tego tłumu to tak wyglądała dzika banda w roku 1973:
Obrazek.
Dorzućcie do tego jeszcze jednego gitarzystę i macie juz pojęcie jaki ścisk był na scenie. Trzyosobowa sekcja rytmiczna, trzy gitary, dwa saksy oraz sam maestro we własnej osobie na przetworzonej trąbce i elektronice. Nie ma siły - taki skład musi zagrac ostre wudu.
Na poprzedniej koncertówce - "In Concert" odnosiło się wrażenie, że zespołowi brakuje wprawy. Półtora roku grania później są gotowi by skopać dupska. Grają pewnie, wręcz z brawurą. Nie ma mowy o litości czy miłosierdziu. W ogniu improwizacji, między instrumentami trwa bezpardonowa walka o musikraum. Dzikie dźwięki dęciaków krzyżują się z pojechanymi gitarowymi solami. Chwilami trudno orzeć czy uszy świdruje nam zmodyfikowany dźwiek trąbki, gitara czy organy. Od lotu w przestrzeń okołoziemską ratuje to towarzystwo wyłącznie pewny puls basu i perkusjonalia. Bo niestety w kosmosie nikt nie usłyszy twojego sola.
W efeckie otrzymujemy 101 minut dzikiej funkowej improwizacji. Ta płyta ocieka adrenaliną i emanuje zwierzecą wręcz energią. Nawet gdy chwilowo zmniejsza się zagęszczenie dźwięku i robi się jakby spokojniej to i tak słychać nerwowe tętno sekcji rytmicznej. Bestia nie śpi, tylko łapie oddech i zaraz wróci do odgryzania twarzy.
Repertuarowo też jest bezkompromisowo - nie ma mowy o szlagierach czy choćby znanych kompozycjach. Muzyka jest większości improwizowana, a nawet kompozycje będace punktem wyjścia nie były wówczas znane słuchaczom. Ale to i tak bez znaczenia, bo te wersje i tak mają mało wspólnego ze studyjnymi odpowiednikami. W tej sytuacji materiał został pocięty wg. stron winyla. Ich tytuły to odpowiednio: Moja, Wili, Tatu i Nne.
Może mam niedowład słuchu i zbyt bujną wyobraźnię, ale sadzę, że gdyby Strawiński urodził się pół wieku później po drugiej stronie wielkiej wody tak własnie by brzmiało "Święto wiosny".
Nie jest o muzyka dla wąskonosych emerytów i na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, ale warto się zmierzyć z tym chałosem.

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 19 marca 2011 16:51:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
Byłem przekonany, że tej płycie dasz *****.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 221 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13 ... 15  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 298 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group