Captain Beefheart jest z Ameryki i naprawdę nazywa się Glen Vliet .Czasem podpisuje się jako Don Glen Vliet. W 1963 roku ,mając 22 lata razem ze swoim kolegą ze szkoły Frankiem Zappą zakładają zespół The Soots, którego legendarnych nagrań nie poznamy bo zostały niestety odrzucone przez firmę wydawniczą z powodu „zniekształconej gitary”. To wydarzenie jest bardzo charakterystyczne dla całej twórczości Kapitana . Wszystko wydaje się jakieś dziwne i zniekształcone a nawet odrzucone. Ten awangardowy wokalista wywarł ogromny wpływ na takich artystów jak Toma Waits ( "Swordfishtrombones" , "Rain dogs" czy późniejsze płyty). Słychać go w QOTSA, Public Image czy Pere Ubu. W naszym kraju muzyka kapitana cieszyła się ewidentnym zainteresowaniem w kręgach krakowskiego frika Piotra Marka .To widać a nawet słychać !!!! Przeszedł do historii jako autor jednej z najdziwniejszych płyt nagranych przez człowieka -"Trout mask replica". Niektórzy krytycy posuwają się do stwierdzenia ,że jest to najlepsza płyta rockowa wszechczasów. Ale kochani –po kolei !
SAFE AS MILK- 1967 *****
Płyta zaczyna się żwawym bluesem pod tytułem „Sure’Nuff’N Yes I Do”. Ten przebojowy wiejski kawałek sprawia ,że nogi same się rwio. Gdy nasz basista doktór Kmieta usłyszał go po raz pierwszy- natychmiast został fanem Kapitana Bycze Serce , choć uczciwie przyznał ,że do tej pory słyszał tylko o Kapitaie Nemo -człowieku w berecie ,którego- gdyby jak powiedział -spotkał to by go pobił. Nasz kapitan urodził się na pustyni i nie mógł chodzić w berecie. Śpiewa tylko ,że wybiera się w jakąś tajemniczą i przebojową podróż do Nowego Orleanu -stolicy bluesa i czarnej magii. Następnie- co to ? nie wierzymy uszom własnym ! Lew Hadasz tymka ?
Nie ! To nasz Magiczczny Band i bigbitowy "Zig Zag Wanderer". Utwór ten nadaje się idealnie do koncertowej zabawy z publiką na zasadzie teraz ja a potem wy (a dookoła jesteśmy my)
. Rollingstonsi też mogliby go grać tylko kto by tak zaśpiewał ? Kolejny utwór to "Call on me"- rozkołysany bigbit w stylu kridens klirłoter riwajwol z fajnymi slide gitarami. Cały czas jest przebojowo, przyjemnie i nie waham się powiedzieć komercyjnie . Ale dość tego! Wchodzi żyd- niedźwiedź czyli "Dropout Boogie" !!!!
To brutalne wejście zwiastuje prawdziwego Kapitana ! Pełen agresji kawałek opowiada o tym ,że fajnie jest być hipisem jak się jest bogatym kawalerem, ale jak się ma słabą pracę i rodzinę na utrzymaniu to już nie za bardzo. Rozwścieczony na tę hipisowską obłudę kapitan dusi jakiegoś psychodelicznego doktora czy innego narkotycznego guru za szyję. Szczere duszenie nie od parady !
Kapitalne brzmienie i groteskowe wstawki na marimbie i- nie wiedzieć czemu - harfie !!! pokazują na co stać ten magiczny zespół !!! Mówiąc szczerze, to jeszcze chwila a pokusił bym się nawet o kower tego niesamowitego kawałka!
Kolejny utwór to kompletnie nie pasująca w tym zestawie pościelówa pod tytułem "Im ’glad". Ewidentny pastisz ,ale nie tak zjadliwy jak pastisze Zappowskie, bo nasz kapitan ma litościwe serce. Ale następny kawałek z dużą nawiązką rekompensuje nam te moralne straty. "Electricity" bo tak się nazywa- jest naprawdę elektryzujący i wstrząsający. To co elektryzuje to niesamowity wokal kapitana i piorunujący instrument o nazwie theremin!!!
Gra na tym instrumencie przypomina czary.
Podczas nagrywania tego utworu –kapitan siłą swego głosu zniszczył mikrofon wart ileś tam wiele dolarów. Ta bezkompromisowa postawa udziela się również fantastycznie grającemu gitarzyście którym jest Ray Cooder- człowiek otoczony w Ameryce kultem a u nas niczym. Czyste emocje , czysta energia i nie oglądanie się na to co ludzie powiedzą. Następnie zgrabna piosenka kantry zalatująca znów klirłoterem pod tytułem "Yellow brick road". Można nie lubić kantry ale świetny refren ratuje wszystko .Po prostu nucę i pogwizduję nie mówiąc o stepowaniu. Kolejny utwór jest tajemniczą i dziwaczną opowieścią o batoniku toffi z masłem orzechowym w papierku z małym pawiankiem. To sławna na cały świat "Abba zaba".
Afrykańskie rytmy i psychodeliczny ,indyjski klimat. Dla mnie jest to jedna z najdziwniejszych piosenek jakie słyszałem w życiu. Kapitan wyrzuca z siebie jakieś czarodziejskie zaklęcia
awianek ! babette baboon!!! Co ciekawe, ten niezwykle ,jak na swoje czasy nowatorski utwór strasznie rzuca się na uszy i nie może się odczepić. Aba zaba bu !!!! Tumani, koi ,przestrasza !
W ten sposób prawie zamęczyłem Natalię, ale zagroziła ,że jak nie przestanę to ona przestanie lubić Dona. A na to nie mogę się zgodzić! Następnie leci "Plastic factory" ,ciężki blues z harmonijką ustną o ludziach co ciężko pracują bez sensu i na uboczu. Kapitan przez jakiś czas był domokrążcą i zajmował się sprzedawaniem odkurzaczy. Jeden sprzedał podobno znanemu pisarzowi Huxleyowi mówiąc : Proszę pana –ta rzecz naprawdę ssie !!! Kolejny utwór to romans pod tytułem "Where theres woman" czyli spokojna z pozoru piosenka przerywana gwałtownym niby refrenem. Ale i tak nie wiemy gdzie i co ,bo wszystko odpływa w oddali i pozostaje bez odpowiedzi.
Po tym nadchodzi dość szybki i dynamiczny blues "Grown so ugly". Stałem się brzydki ale na gitarze jeszcze mogę i to bardzo dobrze a nawet dobrzłe. W ogóle na całej płycie słyszymy bardzo ciekawą grę na gitarze trochę przypominającą Byrds. Ray Cooder odszedł niestety od zespołu zaraz po nagraniu tej płyty po tym jak kapitan w czasie koncertu spadł ze sceny na jakiegoś bardzo ważnego menagera. Grając w takiej kapeli można po prostu zmarnować życie. Na koniec psychodeliczny a nawet liryczny utwór "Autum’s child". Znowu słyszymy tajemniczy theremin na tle kontrastujących ze sobą kolejnych muzycznych mostów . Znowu czujnie popisuje się Ray Cooder. Utwór ma dość dziwną i bardzo nietypową strukturę ,przypomina gdzieś tam pomysły z pierwszej płyty Pink Floyd. Płyta ogólnie brzmi brzydko ,wiejsko i garażowo a równocześnie jakoś tak dziecięco naiwnie...... i w tym tkwi jej przedziwny i niespotykany urok . Ale to i tak dopiero wstęp i świetne preludium do tego co wydarzy się później.
Best moment : Abba zaba
najgorszy moment : Im glad
Polecam bardzo!!!