Z zespołem The Who długo jakoś nie mogłem się spotkać, chociaż wiele rzeczy mnie do nich w różny sposób zachęcało. Bardzo lubiłem chociażby zespół The Jam, a tam nawiązań do Who było od cholery: covery utworów, covery okładek, cała ta modsowska mitologia, dedykacja dla (dopiero co wtedy zmarłego) Keitha Moona na jednym z singli, wreszcie Encyklopedia Weissa, gdzie przy opisie The Jam, słowo "Who" pojawia sie wyjątkowo często
Uznałem, że warto sprawdzić, czym taka fajna kapela się inspirowała, ale jakoś tego nie robiłem. Intrygowała mnie też subkultura modsów, filmową "Quadrophenię" (z istotną rolą Stinga!) widziałem zanim posłuchałem uważnie ich płyt. Zaciekawiło mnie też zdanie, w którejś biografii Nirvany (cytuję z pamięci i bardzo niedokładnie, ale sens jest zachowany): "Kurta intrygował zespół The Who, ciekawiło go w jaki sposób zespół, który grał w latach szeździesiątych krótkie, dobre piosenki, zmienił się w latach siedemdziesiątych w zblazowanych bogów rocka". No właśnie, też mnie to ciekawiło, bo ten wczesny materiał, który jednak skądś tam szczątkowo znałem ("I Can't Explain" czy "My Generation") zupełnie mi nie pasował do materiału późniejszego, który również znałem szczątkowo ("Won't Get Fooled Again" czy to co usłyszałem w "Quadrophenii"). W końcu jednak ten zespół poznałem.
Pierwsze o czym chciałbym napisać to skład. Co to za indywidualności! O Keithie to nawet nie piszę, bo to słychać. Co prawda nie uważam go za jednego z moich ulubionych perkusistów, bo ja jednak wolę bardziej proste i solidne gruwy niż takie szaleństwo, ale wielki szacunek. Pete - być może ze wszystkich tych gitarzystów ze złotej ery rocka on jest mi najbliższy - po prostu dlatego, że jego partie częściej umiem zagrać
Ale tez czytałem z nim jakiś stricte gitarowy wywiad i bardzo mi się podobały jego spostrzeżenia, z wieloma się zgadzałem. John - co za gość! W pewnym momencie chyba grał on więcej solówek niż gitarzysta. Gośc w zasadzie mógłby cały czas się popisywać, ale jednak on wykorzystywał te skille dla zespołu - tak mi się wydaje. Fajnie. No i Roger. Hehe, trochę taki stereotypowy rockman z siedemdziesiony, goła klata i szoł (tak jak Plant albo Markowski) - ale czyż on nie był jedną z osób, która ten wizerunek od zera wykreowała? Jak dla mnie dawał radę w swojej roli.
Płyty znam bardzo różne. Najpierw poznałem
Meaty Beaty Big and Bouncy czyli takie ich Past Masters lub Big Hits. W zasadzie jeśli chodzi o płyty z lat sześćdziesiątych to chyba ich najlepszy materiał moim zdaniem. Same świetne numery, nawet nie chce mi się pisać, które bo wszyscy znają. Z jednym wyjątkiem: bardzo lubię "Seekera", a to chyba taki utwór, który sam zespół średnio cenił. Dla mnie wyborny.
My Generation - zgadzam się w dużej mierze z Gerem. Fajny materiał singlowy, kilka innych niezłych numerów, plus taki smakołyki jak ten dronujący numer ("The Good's Gone") czy jam na koniec ("The Ox"). Covery trochę beka - to Daltrey śpiewa?
Lekko zaniżają poziom, ale super płyta.
A Quick One - ta różnorodnośc mnie trochę osłabia, nie umiem myśleć o tej płycie jako całości, co dla mnie jest wadą. Ale utwory same w sobie w większości wyborne.
Creepy, crawly, creepy, creepy, crawly, crawly Tytułowy też czasem mnie rusza. "So Sad About Us" okej.
Sell Out - pamiętam z tej płyty tylko ogólne wrażenie. Było ono bardzo dobre. Niestety z utworów mogę wyróżnić tylko te, które dobrze pamiętam czyli "Armenię" i "I Can See For Miles" - oba znakomite. Reszta do odświeżenia.
Tommy - jakoś nie poznałem...
Live At Leeds - to już inny zespół. Pete mówił, że długo nie lubił grać dużej ilości pojedyńczych dźwięków pod rząd (czy jak kto woli solówek), ale zobaczył Hendrixa i doszedł do wniosku, że może spróbuje, chociaż oczywiście Hendrixem nie był i o tym wiedział. Ta płyta ma różne wersje: są takie, na których jest cały koncert, ja słyszałem tę, gdzie jest jego pierwsza część, jednak wciąż uważam, że najlepsza jest krótka wersja winylowa. Dlaczego? Te długie wersje to po prostu dokument koncertu, ta krótka jest ułożona z określonym zamysłem, aby pokazać zespół od pewnej strony i zostawic konkretne wrażenie, tak samo istotne jak to które zostawiają kolejne płyty studyjne. Tak to widzę. Jest to płyta z zębem. Słuchałem jej wczoraj pod rząd z "Kick Out The Jams" MC5 i w ogóle nie miałem wrażenia, że Who przynudzają. Zanim w ogóle poznałem "Leedsa" i zobaczylem, że "My Generation" trwa tam 15 minut to trochę zwątpiłem. Ale nie jest to złe, nie uważam tego za jakąś muzykę po nic - w przeciwieństwie do np. niektórych popisów Purpli czy Zeppelinów...Lubię ten album.
Who's Next - długo tak miałem, że pamiętałem z tego albumu tylko początek i koniec (dwa pierwsze numery i dwa ostatnie) i bardzo je lubiłem. Nie jest to źle, bo to w końcu połowa płyty, a to nieziemskie kilery, z których szczególnie cenię sobie numer "Bargain". Środek też lubię, chociaż to taka płyta, że pasują do niej te rozkminki Cobaina o zblazowanych bogach rocka. Ale w takim dopieszczonym, siedemdziesionowym wydaniu też im do twarzy.
Quadrophenia - jeśli chodzi o muzykę, to tez pamiętam jakieś ogólne wrażenie: chyba to było rozwinięcie tenedencji z "Who's Next", nie? Może odświeżę.
I tyle. Dziękuję za uwagę