Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 19 marca 2024 08:32:43

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 211 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12 ... 15  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 16 października 2011 20:46:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

38. Impressions (1961/62/63)


*****

John Coltrane - soprano & tenor sax
Eric Dolphy - bass clarinet & alto sax
McCoy Tyner - piano
Jimmy Garrison - bass
Reggie Workman - bass
Elvin Jones - drums
Roy Haynes - drums



Całkiem miła składanka złożona z nagrań z Village Vanguard z 1961 roku i z sesji z 62 i 63 (bonus Dear Old Stockholm). Różne składy i pomieszane nagrania koncertowe ze studyjnymi, mogłyby stanowić o ciężkostrawności , gdyby nie:
piękna atmosfera unosząca się znad tych dźwięków, wyraźnie słychać, że różnica pomiędzy nagraniami koncertowymi a studyjnymi, polega tylko na nielicznych oklaskach w pierwszych i braku ich w tych drugich. Bezpośredniość, scena, ogień, liryzm... ta gra na setkę, na dwie setki, ta tajemnica jazzu, łączy wszystkie nagrania w całość.

_________________
un tralala loco


Ostatnio zmieniony pn, 17 października 2011 11:01:27 przez Pietruszka, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 16 października 2011 20:57:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Pietruszka pisze:
Powiedz mu papieros, on to wystuka. Powiedz mu do widzenia, wystuka. Pomidorowa - wystuka. Chrzęścić - wystuka. Korpelanczykowianeczka - wystuka.


:)

A co do dzisiejszego wpisu: tak ani oddzielnego słowa o numerze "India"...?

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 17 października 2011 10:03:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Pietruszka pisze:
38. Impressions (1961/62/63)


****

Kolega bardzo surowy! :)

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 17 października 2011 10:07:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
..właśnie słucham - jedna z ulubionych i najczęściej słuchanych płyt Coltrane'a ..... dla mnie ***** bez mrugnięcia oczkiem

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 17 października 2011 11:01:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
pilot kameleon pisze:
Kolega bardzo surowy!

czeski blond! :|

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 17 października 2011 21:37:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
antiwitek pisze:
tak ani oddzielnego słowa o numerze "India"...?

:oops:
Masz jak w banku
India
Obrazek
Po prostu pieniądze, których nie ma gdzie wydać. Ten kawałek jest niespotykany. Jak jakieś miejsce, którego nie ma na mapach. Przecież to pierwsze wejście Elvina rysuje całą późniejszą tajemniczość, te tło. Więc ubrać się w tetło. Jak słońce rozgarniające piach. To jak on gra w tym utworze, to jest zupełnie genialne. Być może na piasku dom to słaby pomysł, ale Trane stawia niewidzialne szyny po których mknie jazgotliwa, rozdzierająca lokomotywa, te unisono i ten temat, kierownik rozrzuca banknoty za okno... hoho! mechanika wschodu! Montujom pozłacany gwizdek. Kto w niego dmuchnie ma trzy życzenia! Kto usłyszy dmuch ma trzy sekundy na decyzję! no więc dmuchają i słuchają. Czasu nie ma pod dostatkiem. Więc migocą wybory, ale pachy suszy wiatr! Zażarty piach! Lokomotywa ocieka wodą. System chłodzenia nie działa. Dolphy dostaje wysokiej temperatury. Pierwsze nuty jakby miały być głosem rozsądku. Dolny rejestr nie pisze się w nie jest. Wyswabadza się. Trzeba wyć. Nawet tanecznie. I jakoś tak wesołkowato. Ten jego bulgot jak śmiech, to tylko alfabet. Konduktor i kierownik rozdają pasażerom po dwadzieścia rupii. Not legal. Legal poszło w dal. To jest muzyka illegalll. Nowa moda. Dostajesz dwudziestaka i cieszysz się: jaki on kolorowy! Masz nielegalne podejście do życia. Ta muza dużo obiecuje i wyjąco nie zawodzi.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 17 października 2011 21:53:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Pietruszka pisze:
Trane stawia niewidzialne szyny


To się nazywa "zaklinanie kobry". Żeby ona zawalczyła z grawi-pozdro!-tacją :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 18 października 2011 17:44:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 15:53:29
Posty: 14856
Skąd: wieś
Pietruszka pisze:
Korpelanczykowianeczka - wystuka.


To zobowiązuje. Właśnie słucham. :) Niestety na last.fm jest tylko pierwszy utwór z tej płyty.

_________________
Youtube


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 19 października 2011 19:51:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

39. Crescent (1964)

***** :serce

John Coltrane - tenor saxophone
McCoy Tyner - piano
Jimmy Garrison - bass
Elvin Jones - drums

Wcześniejsze przygody Coltrane'a z balladami, mniej i bardziej udane, mają swój ciąg dalszy. Na tej płycie znajduje się jedna z najwspanialszych. Wszystkie kompozycje są autorstwa Johna. A ta najwspanialsza otwiera płytę, tytułowy Crescent, ballada, której temat ma coś z przebudzenia, z jakiejś chwili pomiędzy jawą i snem. Gdy go słyszę, o jakiejkolwiek porze, czuję jakbym śnił na jawie, gdy Coltrane rozpoczyna improwizację na jego podstawie odmienia go, a nawet zaprzecza. Ten fragment, w którym milkną frazy McCoy Tynera, i zespół gra w trio, w przejmujący sposób brzmią liryczne nuty co chwila przełamywane, jakby ich naturalny bieg zakłócał nienaturalny pęd. To zestawienie tych dwóch nieprzystających pozornie do siebie rzeczywistości. Tak przestrzenne!!! Coltrane coraz dalej pozostawia balladowy schemat, oddala się, ale jakby nie od niego, a na nim. Mknie na tej balladzie i mierzwi jej grzywę. Taki Szał Podkowińskiego, tylko ballada ma twarz rudowłosej, a dosiadający szaleństwo konia. Wszystko kończy się spokojnym powtórzeniem.
Wise One, brzmi jakby miał zacząć śpiewać Dżonny Hartman, nie zaczyna, tylko po kilku jednostajnych uderzeniach w strunę kontrabasu, i zwiewnym plumkaniu pianisty, unosimy wzwyż odrobinki ciszy, to trzeba usłyszeć, te akordy pianina i pulsacje basu, to trzeba na własne oczy chwycić, i tulić...tulićtulićtulić...tutulić, tak blisko, bliżej, najbliżej, bliziutko, na tyle blisko, by nie zobaczyć czarno białej twarzy Żana Pola Belmondo z Godarda, a czuć to ciepło, na dwa razy, i znów Coltrane podczas improwizowanych fragmentów podszywa pod balladkę babkę z dziadkiem, Elvin Jones szumi jak olcha, chalo olcha? chalo!!!olcha????chola.... szszszszszszszsz.... tiutiutuuuuuu.... tenorzysta wie...Bessie's Blues jakby ostatnia wizyta w naszym barze, dobrze znane bebopowe fragmenty, mięso, które wkrótce zamieni się w złoto, taki ostatnirzut oka przed położeniem się na patelni..... skwierczy, aż miło.....hejho i połamania zębów! A gdy ostatni naleśnik przewraca się w powietrzu, my zmieniamy longa na drugom stronę.
Lonnie's Lament ma w temacie tkliwy płacz i znów schematycznie wraz z basistą i pianistą dostajemy zawrotu głowy, uderzamy jak zwykle łebem o kancik stolika, wypluwamy z siebie zadania matematyczne, interwały muzyczne, bemol nas dusi, siada okrakiem na piersiach, bo Trane zamienił na tej płycie sopran znów na tenor, i nie ma nadziei na żadne cięcia nożykiem do ryb, tylko jesteśmy jakby z piłą przy maślaczkach, ktoś zakuwa przestrzeń przy uchu, Tyner jest mocny, uuu, mocny..... superowy wjazd Garrisona , który gada do siebie, wariat na rozstajnych drogach!, czyżby też już wiedział? Pięknie solą! Pięknie solą!!!! Odrobina wschodu w czarnych paluszkach. Mięsista imbrowizacja, Garrison lamentuje nad rozlanym mlekiem i genialnie rysuje dwuznaczności palcem po szybie.... rajdon!
The Drum Thing jakby ktoś wołał ze studni bez dna, gdym się wsłuchał tom usłyszał, że sobie tylko podśpiewuje, a studnia rozpada się w swoim szaleńczym sposobie, grzmi, mistrzowski popis Elvina Jonesa jako studni na pustyni w stanie katastrofy, którą uspokoi melancholijny, cichy śpiew z głębi.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 22 października 2011 20:51:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

40. A Love Supreme (1964)

MAX*********** :serce

John Coltrane – tenor i głos
Jimmy Garrison – bass
Elvin Jones – bębny i talerze
McCoy Tyner – fortepian


Nie znam drugiej takiej płyty, której muzyka byłaby tak bezpowrotna.
W adwent tamtego roku czterech ludzi uchwyciło nieuchwytne i zagrało niezagrywalne. Świat jest młodszy o trzydzieści trzy minuty i dwie sekundy. Z pozycji żuczka mogę napisać, jak Coltrane "porzucił" wewnętrzną rozmowę z samym sobą czy z najbliższymi tak pięknie słyszalną na płycie Crescent, gdzie typowe dla bluesa wezwania i odpowiedzi, tam typowe bopowe chorusy i odpowiadające im wolne zagrywki dochodzą do wrzenia.
"Porzucił"????????? No właśnie.
Jego muzyka w końcu go złapała. Przebił się na drugą stronę. Ta płyta mogłaby być dołączana do katechizmu, albo jako prezent na Pierwszą Komunię Świętą. Co można napisać o czyjejś modlitwie? Lepiej przytulić się blisko z tą muzyką do kogoś, jeśli się blisko kogoś ma; albo wtulić się w te dźwięki, wtulić w siebie, w swoją samotność tak mocno, tak bardzo, aż pęknie, bo ma ta muzyka siłę rozdzierającą.

Coltrane zagrał A Love Supreme bodajże jeden raz na żywo, na koncercie. I choć, jak sam mówił, był po raz pierwszy w życiu do końca zadowolony ze swojej kompozycji, nie odgrywał jej już potem. Choć pewnie czekali na to i w Europie i w Japonii, może gdzie indziej.... NIe ma powrotu do A Love Supreme. Ta Miłośc zabłysła tylko wtedy i dzięki Bogu została uwieczniona. NIe jest własnością ani kompozytora, ani muzyków, którzy w niej uczestniczyli. Bo wtedy, 9 grudnia, oni nie grali muzyki. John, Elvin, Jimmy, McCoy byli w Muzyce. Zawracał z nimi czas. Przegrywało zło całego świata. Każdą inną muzykę (każdą? może jest jeszcze jakaś!?) można odgrywać. Wysłuchanej modlitwy nie można powtórzyć... można już tylko dalej.... dalej.... dalej.... dallllejjjj.....

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 24 października 2011 21:16:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

41. Dear Old Stockholm (1963/1965)


***** :serce


John Coltrane - tenor saxophone
McCoy Tyner - piano
Jimmy Garrison - bass
Roy Haynes - drums


Aaaaaa... to moja jedna z najulubieńszych płyt Koltrejna!
Nagrania z dwu sesji w których, w miejsce Elvina Jonesa, wziął udział Roy Haynes. Jedna sesja z 1963 roku, więc przed A Love Supreme, druga, z roku 1965, a więc po ALS. Co za pejzaż! Coltrane tuż przed skokiem, w trakcie i tuz po! Dwuletni zamach skrzydłami!
Dear Old Stockholm z '63, wyciągnięty z kapelusza przez Davisa i Stana Getza na początku lat 50-tych. Przepogodna przepychanka babiego lata z wirującymi liśćmi. Jeszcze utrzymany w ramkach. Już tenor zamiast sopranu. Momentami niewysławiający się ton, chrzęszczący latawiec. Linka trzyma.
After the Rain 1963. Tkliwe przeczucie, spokojne wyczekiwanie, w konwencji czarno białego filmu, kolory w zaciśniętych oczach, deszcz spadł, teraz czas by wrócił.
... ale już nie ma powrotu
One Down, One Up po kilku nieprecyzyjnych nutach, na tyle rozczochranych by miał pretekst, uderza w zęby! Haha! Te rosnące wrzaski, jeszcze jakby nie miały swojego powodu, jak tajemnicze odgłosy z maszynowni, w piwniczce mieszka muzyk o duszy niewolnika, któremu skończył się czas. Walka trwa. Co za emocje! które nikną gdy dochodzi nas, że ciemno i kraty w oknach. Wstrząsający numer!
After the Crescent niesamowite nawiązanie do płyty i kompozycji Crescent. Proponuję posłuchać po sobie tych kawałków, ten świat już nie pasuje do siebie. McCoy Tyner, który był ostoją, że można było pogadać, sam teraz dostaje jakiegoś szalonego wścieku, jedzie jego drezyna, lewa ręka ciągle zapomina, a akordy z niej są niepokojące, w odróżnieniu prawa mknie jak źrebię, te momenty w których spotykają się na niebie i tworzą nowe konstelacje... ech!!!! źrebiowóz!!!! kopyta i hajda! Coltrane nie ryzykuje! Co to to, to nie, tnie żyły, linki latawców, twarze na niebie, i nie ma takiej siły by mu ten instrument zadkać ... coś go pali, pali na popiół lżejszy niż wyrzuty wspomnienia, jest dobrze bo ten pozorny chaos jest porządny, swój jak dzieńdobry, i zdecydowany jak do widzenia! więc papa! cmokam moją dłoń i dalej!!!!! hejnanana!
Dear Lord Muzyka jak dziecko piszące listy. O roześmianej twarzy. Nikt jej nie grozi. Nikt nie skrzyczy. Nikt nie ma większych oczekiwań. Czyste serce. Ten utwór jest czysty jak łza na kartce papieru.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 25 października 2011 20:36:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

42. The John Coltrane Quartet Plays: Chim Chim Cheree, Song of Praise, Nature Boy, Brazilia (1965)


*****

John Coltrane – saksofon tenorowy i sopranowy
Art Davis – bas (3)
Jimmy Garrison – bass
McCoy Tyner – fortepian
Elvin Jones – bębny i talerze


Jak Crescent ma swój After the Crescent, tak My Favorite Things ma swoje Chim Chim Cheree. Znów taneczny sopran, pląsające pianino, stukmistrz z Pontiac, i całość zaplątana. Do tego walca zaproszono wszystkich. Elementy ryczące. Męty muzyczne. Muzopatologia. Margines pięciolinii.
Brazilia początek na perkusji jak przed salto-mortale.
Przyjechał na Brazylię,
akrobata Mucha,
wlazł na Pięciolinię
i wyzionął ducha.
Mistrz! Mistrz! Mistrz! Po potężnym solo Tynera, następuje punkt jak cholera. Jakieś niemożliwości zaserwowane na talerzu. Ta wyjątkowa żywiołowość. Z cycattem. Coltrane zacytuje siebie. Posiada swoje motto z samego siebie. Piękne.
Nature Boy do kapeli dołącza Art Davis z dodatkowym basem. Używa smyczka. Znany temat. Swojskie klimaty. Jak piosenka babci nawiązująca do kwintetu Dworzaka.
Temat napisany przez edena ahbez [z małych liter]. Pierwszego hippisa drugiego tysiąclecia. Oto próbka...
Obrazek
jak mknął przez przestworza morza...
http://www.youtube.com/watch?v=EOaO71nY9-U
... tu Coltrane przebija kadłub tratwy, i wszyscy radośnie oddają się odmętom. Przepiękne zagrożenie i ciężki klimat, jakieś tropiki nadziei. Na tenorze.
Song of Praise Wyjątkowe, pozbawione wszelkiego akompaniamentu solo Garrisona. A potem hymniczne, tatataaaattatatallalatttaattatatatatataauuuutututu tutu tuuuu pach...

Płyta na medal!

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 26 października 2011 10:25:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Kiedyś machnąłem reckę tej płyty w temacie "I Jazz love you" (strona 25).

Jest wreszcie odpowiedni czas i miejsce, by ją przywołać:
pilot kameleon o "The John Coltrane Quartet Plays" napisał kiedyś pisze:
Płyta wydana chwilę po „A Love Supreme”. W moim odczuciu dorównuje cudownej poprzedniczce. Nie jest co prawda jedną całością jak „ALS”, ale poraża mnie równie potężnie. Najpierw „Chim Chim Chere”, które rozpoczyna się intrygującym, trochę mechanicznym rytmem. Zespół operuje tutaj dźwiękami charakterystycznymi dla najdojrzalszych dokonań klasycznego kwartetu. Czuć to balansowanie „pomiędzy”. Co chwilę ktoś się wyrywa, kombinuje, ale zawsze jesteśmy na granicy free i właściwie po tej linii kroczymy. Widać obie strony w pełnej krasie. Ta równowaga jest dla mnie czymś wspaniałym. I nawet jeśli zdarzają się fragmenty spokojniejsze (początek „Brazil”), to z zespołu nigdy nie uchodzi powietrze. Płyta jest nafaszerowana chęcią gry, trochę tak, jakby zespół musiał z siebie to wyrzucić. Punkt trzeci, „Nature Boy” z gościnnym udziałem Arta Davisa na kontrabasie. I to słychać. Początkowe fragmenty, delikatne, spokojne, powoli rozkwitające, by od pewnego momentu przerodzić się w dźwiękowy atak. Nadal jednak nie przekraczamy wyznaczonej granicy, choć rozprężenie jest wyraźnie słyszalne. W pewnym momencie dźwięki kontrabasu stają się głośniejsze niż saksofon, by po kilku chwilach utwór zniknął w wyciszeniu. „Nature Boy” należy do moich ulubionych kawałków Coltrane’a i jest chyba najjaśniejszym punktem tej wybitnej płyty. „Song Of Prasie” rozpoczyna solówka Garrisona, bardzo charakterystyczna, muzyk bardzo często wraca do tych dźwięków w różnych nagraniach. Po prawie 4 minutach pojawia się reszta zespołu, by przez kolejne minuty zwiększać natężenie gry i budując taki lekko „rozlany” finał.
Nie znajduję na tej płycie ani jednego fragmentu, które mogłyby sygnalizować obniżenie lotów. W moim rankingu płyta znajduje się minimalnie za „A Love Supreme”, bez problemu rozprawia się jednak z konkurencją. I tą wcześniejszą i tą późniejszą, choć oczywiście różnice w kilku wypadkach są niewielkie.

Ocena: *****


W sumie nie zmienił mi się odbiór tej płyty. Ale chyba jeden tytuł wskoczył ponad nią. Chodzi o "Complete Village Vanguard".

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 11 listopada 2011 23:09:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Obrazek

43. Ascension (1965)

***** :serce

John Coltrane – tenor
McCoy Tyner – fortepian
Elvin Jones – perkusja
Jimmy Garrison – bass
Art Davis – bass
Dewey Johnson – trąbka
Freddie Hubbard – trąbka
Pharoah Sanders – tenor
Archie Shepp – tenor
John Tchicai – alt
Marion Brown – alt

W obiegu są dwie wersje kompozycji: "Edition I" i "Edition II". Jedynka jest drugim tejkiem dwójki, ale chyba wydana jako pierwsza, by zostać zastąpiona w kolejnych wydaniach przez dwójkę, będącą jedynką. Dla Trane'a tym właściwym Ascension była "Edition II".
Coltrane powraca do dużego składu. Big band. I po raz pierwszy rzuca się zdecydowanie w muzykę atonalną. Coltrane nigdy nie był tzw. muzykiem awangardowym. Był na to zbyt wielki, taki słoń w składzie z porcelaną. Potłukł wszystko, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować z czym była dostawa. Do nagrań zaprosił muzyków, którzy na nowojorskiej scenie od kilku lat ćwiczyli się w pozornym chaosie. A to u Cecila Taylora, a to u Alberta Aylera... Jeden z nich, Dewey Johnson, zagrał na trąbce chyba, ten jeden, jedyny raz, by pod wpływem siły muzyki, spełnić się jako instrumentalista i odłożyć trąbkę na zawsze.
Coltrane, który tak wybitnie rozszerzał granice konwecjonalnego jazzu zachowując jego ład, który tak kochał, w końcu porzucił ten porządek radykalnie. Płytę otwiera wspólna, jakaś katastrofalna improwizacja, wszyscy dają tyle, ile dała fabryka. I choć pierwsze nuty, jakby po obudzeniu, są powolne, to wkrótce te ciche wycie przerodzi się w jakieś, grane unisono, ujadanie ratunku. Po tym zapoznaniu następuje pierwsze solo: Coltrane... nie ma powrotu... będzie brnął w umieranie, każda nuta zagrana na krawędzi ludzkich możliwości, muzyk jakby próbował siłę gry przerodzić w jej skuteczność, chce przekroczyć barierę światła, albo próg nadziei... dąży przed siebie, a we włosach wplątani pozostali, szemrzą, trochę tam, a trochę tu, te zupełnie niemożliwe dźwięki jednak są, przytłaczane, albo wtapiane, włączane w całość, w zgiełk poszczególnych nieskończoności, big band grający free to puszka pandory, a wszystkim dyndają kluczyki u szyi, jedziemy w nieskończoność....

.... w nowym zespole pojawia się drugi tenorzysta (jest też trzeci, ale teraz napiszę tylko o drugim): Pharoah Sanders. Niestety. Jest potworem. Bezwzględnym dzikusem. Jego siła gry wyrywa serca. Brutalna siła dominacji. Jest kanibalem liryzmu. Zarzynaczem. Masakratorem umorusanym we krwi. O sile gry, jakby żywił się surowym mięsem. Coltrane bierze go do zespołu. By mógł wykrzesać ze swojej modlitwy jeszcze więcej. Jego wezwanie będzie musiało dotrzymać kroku toporowi drugiego.

Wielka rzecz, to mało.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 13 listopada 2011 10:06:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Myślałem, że to jeszcze nie koniec wpisu :) .

Tak krwiście opisałeś Faraona, ale przecież on ma dla siebie tylko kilka z 40 minut. Co z resztą ferajny? :)

Jak już pisałem mnie bardzo też interesuje jak wyglądała praca nad Ascension, jak oni się zmawiali, jak nagrywali. To musiało być wydarzenie. Czy oni wszyscy ogarniali zamysł Trejna, czy podzielali jego wizję? Co sobie myśleli nagrywając - pewnie są jakieś źródła, ale ich nie znam.

A którą wersję Pietruszka wolisz?

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 211 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12 ... 15  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group