Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 18:17:06

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 322 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 01 listopada 2009 16:52:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
po dwudziestym się przekonamy :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 08 listopada 2009 08:53:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
o jeny, dopiero teraz się skapnąłem, o co Geru chodziło... myślałem na początku, że to może jakiś numer The Hollies, tylko tytuł wydawał mi się dziwny jak na szeździesionę ;-)

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 14:03:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
.....mam fazę na muudych.....słuchałem już dziś in sercza i czildrens....super! obydwie płyty na ***** ! no to dalej ....puszczam właśnie treszolda...a co mi szkodzi ? :D

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 14:13:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
a ja nie mogę się otrząsnąć po ostatnim odsłuchu Night Flight.

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 14:18:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
hehe, mi się niedawno skojarzyło, że Night Flight to przecież... "Nocny lot"...

jak dobrze że tego Armia nie wydała, bo byłby to cokolwiek wątpliwy link mentalny ;)


Obrazek

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 15:10:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...z rozpendu leci ewry gud boj...ale muszę przyznać ,że jest to znaczne obniżenie poziomu artystycznego .....na dziś tolko *** i to naciągane

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 15:45:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
niepokojące rzeczy zaczęły się dziać już płytę wcześniej (A Question of Balance) - tam były i prostsze kompozycje i bardziej ubogie brzmienie, Every Good Boy chociaż wrócił do wielowarstwowych aranżów, ale rzeczywiście te piosenki już tak nie oddychają jak na starszych płytach... a potem będzie jeszcze gorzej - na Seventh Sojourn Chamberlin zamiast Mellotronu, a potem to już zupełnie pop, disco, osiemdziesiona, sexrock... :(

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 15:48:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Gero pisze:
sexrock...


może softpornorock? aż ma się ochotę powiedzieć brzydziej niż kurde!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 listopada 2009 23:19:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
panowie, calkowicie się nie zgadzam z oceną Every Good Boya!
dla mnie jest to może nawet najlepsza płyta Moody Blues!

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 01 grudnia 2009 06:51:32 
najlepsza to nie, ale ulubiona w tej chwili jak najbardziej :)


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 01 grudnia 2009 14:22:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
najlepsza dla mnie jest nadal Days of Future Passed, ale... każda z ich "wielkich" płyt ma w sobie coś szczególnego:

Days.. broni się przede wszystkim całościowością, idealnie oddanym klimatem tego, co ma oddawać, to przechodzenie pór dnia, zmienność i stuprocentowa spójność całości *****

Childreny z kolei mają innego rodzaju spójność - neizwykłą spójność brzmienia, to płyta stylistycznie bardzo bogata a jednak wyjątkowo wręcz konsekwentna, pozostawia też wrażenie całości, ale nie ze względu na niesione znaczenia, ale właśnie czysto muzycznie **** 1/2

In Search... jest zdecydowanie najbardziej psychodeliczna. mi odpowiada może nieco mniej niż tamte i gwiazdek też nieco mniej, ale doceniam, ****

no a Every Good Boy... moim zdaniem ma po prostu najlepsze piosenki! słabsza jest tylko Emily (nudy) i Nice To Be Here (Thomas zjada swój ogon), ale reszta - rewelacja! Na żadnej innej płycie Moodych piosenki każda z osobna nie są tak mocnym punktem. A przy okazji - bardzo podoba mi się konstrukcja płyty: Edge pośrodku, Lodge z obu stron Edga, Thomas dokoła Lodge'a, Hayward dokoła Thomasa, na początku wzniosły prolog a na końcu skrajnie wzniosły Pinder (ale ja w pełni łykam ten patos!). *****

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 01 grudnia 2009 15:14:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
Crazy pisze:
A przy okazji - bardzo podoba mi się konstrukcja płyty: Edge pośrodku, Lodge z obu stron Edga, Thomas dokoła Lodge'a, Hayward dokoła Thomasa, na początku wzniosły prolog a na końcu skrajnie wzniosły Pinder


ło, nie zauważyłem tego!!!!

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 05 grudnia 2009 20:42:15 
przejrzałam sobie trochę ten wątek... teraz rozumiem, czemu maq nieraz wywala całe swoje posty ;) trochę mi się pozmieniało tu i ówdze, chociaż generalnie chodzi chyba raczej o zdrowsze podejście, tak ogólnie. ale muzycznie trochę też.. najbardziej zaskakujący jest spadek Days... - chyba się przejadło na razie :( i long distance voyager już tak bardzo nie cieszy (czeka na lato?) ale za to powrót (i to jaki!!!) In Search of The Lost Chord! house of four doors - esencja wczesnego, najlepszego okresu!

ogromnie przykro, że nigdy już nie zagrają w "klasycznym" składzie, ani tym bardziej, że nie wyjdzie już żaden album taki jak pierwsza siódemka (o ile jeszcze w ogóle coś nagrają). ciągle liczę na jakiś koncert, mam nadzieję, że się uda. jakby nie było, to najwspanialna muzyka na świecie i mam nadzieję, że to mi się nigdy nie zmieni :)


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 07 stycznia 2010 21:45:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Obrazek

Lodge już padł tam gdzie charty obgryzają kości :) .
(To chyba Moody Blues wg. Wujaszka?)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 16 stycznia 2010 15:54:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:33:35
Posty: 4883
Justin Hayward - SONGWRITER *** i 1/2
1977
Obrazek

Nierówny album, miejscami denerwujący, czasem żenujący, z wybitnymi momentami ni stąd… Ważny z oddalenia, bo widać że to pomost pomiędzy klasycznym brzmieniem The Moody Blues nawet sprzed Blue Jays i między brzmieniem syficznym, z serowymi klawiszami i pseudosoulowymi ochami i achami babeczek. Oczywiście tylko dla fanów Moody Blues.

TIGHTROPE ****
Zaczyna się nawet nieźle, dynamicznie, choć jednak od razu słychać, że to muza dla mięczaków. Niezła melodia i oczywiście harmonie, ale w tym utwie mamy już jak na dłoni obytrzy wady całego albumu. Po pierwsze, lekki plastik w klawiszach i nawet w dęciakach (w sumie to sztuka takiego osiąga czasnąć!), po drugie - gdy Justin bierze teksty z powietrza a nie z wnętrza to są całkowicie po nic, po trzecie - szalenie denerwujące „naturalistyczne efekty dźwiękowe”, tym razem, kto zgadnie, odgłosy cyrku, no tak przecież piosenka jest o chodzeniu po linie (dobrze że w numerze Nostradamus nie podjoł się zilustrowania muzyki sfer). Na plus zmiana wszystkiego w zakończeniu, na szczęście zostało mu trochę otwartego umysłu z lat eksperymentów w Moody Blues.

SONGWRITER (Part 1) **** i ½
Bardzo ładna piosenka miłosna z żarliwym refrenem, trochę mało odkrywcze akordy, ale broni się nieźle. Niestety pod koniec wszystko się rozłazi w o-o-oach i łołułołach (nawet jest maleńki autoplagiat refrenu Gypsy). Utwór niestety gładko przechodzi w

SONGWRITER (Part 2) * i ½
Pierwszy w historii tego muzyka tak wyraźny dowód złego smaku. Pierdzące syntezatory, żenujące bębnienie (zapewne sam on Dżastin!) i w ogóle przytłaczające knajpiane wizjonerstwo. Jedyne na czym można zawiesić ucho to głos - wciąż u bezkresu sił i to w dolnych rejestrach gdzie bywa najbardziej przejmujący. Tylko dlaczego wtłoczony w coś takiego?

COUNTRY GIRL *** i ¼
Bardzo reprezentatywny utwór zarówno dla tego albumu jak i ogólnie solowych poczynań Dżasa. Po raz pierwszy niestety pojawiają się babeczki w chórkach. Po pierwszym szoku w postaci skwierczenia przez nie słów „no deposit, no return” w części głównej nie jest źle, zwłaszcza w jednym momencie gdy mamy trójgłosową harmonię na słowie „wall” głównego Haywarda z wyższym Haywardem i babeczkami. No i bardzo dobra część środkowa, zwolnienie, które nawet trochę oddycha polną drogę. Ale to wciąż za mało, gdy ma się w pamięci pastwiska na Every Good Boy

ONE LONELY ROOM *** i ¾

Bardzo dobra, poruszająca kompozycja, której potencjał - w moich uszach - zmarnowany został przez słodkawą aranżację z saksofonem i elektrycznym pianinem. Wszystko próbuje ratować orkiestra, ale nie bardzo daje radę, no bo jak - orkiestra knajpie? Ostatnio grałem to Paulinie i jej współlokatorce tak spodobało się przez ścianę, że przyszła i poprosiła o jeszcze raz i jeszcze, więc wróciło mi misjonarstwo Moody Blues i puściłem to z netu, na co reakcją byłą skrzywiona mordka.

LAY IT ON ME *** i ¾
Tym razem na plus trzeba zapisać naturalne gitarowe brzmienie. Bezpretensjonalny biegnący utwór, ładny ale jednak miałki melodycznie i harmoniczne. Trochę niecodzienności w gitarach na wyciszeniu, dobre i to.

STAGE DOOR ** i ½
Utwór zaczyna się od pompatycznego otwarcia symbolizującego zapewne podniesienie kurtyny, które płynnie przechodzi w jednostajne wybijanie rytmu przez Dżasa. Już w liceum było to obiektem licznych kpin, nawet samplowałem to do moich nagrań, ciekawe jak MAQ to przeżyje jak usłyszy. Sam utwór opowiada o tym jak jakiś gostek debiutuje na scenie i przyjeżdżają z daleka rodzice to zobaczyć - ci rodzice wchodzą potem na backstage i jest to w piosence odegrane… Fuj! Myślę że to najgorsza wstawka naturalistyczna w historii rocka… No i nieznośne tym razem babeczki. Ale wśród tych potoków łajna naraz zaświeca świetny refren oparty na ciekawej progresji akordowej (hmoll do Cdur). Nie sposób odmówić tej piosence ambicji, ale poszła ona chyba w ślepą uliczkę znam w Barcelonie… Warto posłuchać ku pszestrodze, cały album jest na podobno legalnym Deezerze.

RAISED ON LOVE***
Zaczyna się świetnie, jako małomistyczna ballada i do końca pierwszego refrenu wygląda na jeden z prawdziwych klejnotów. Niestety, w drugiej zwrotce pojawiają się niezgrabne odniesienia astrologiczne, a potem do głównego wokalu dołączają żona i jakieś dzieci (jedno strasznie fałszuje) i robi się lekko niestrawnie. Wielka szkoda.

DOIN’ TIME **** i ¾
Nareszcie coś naprawdę niezłego, przynajmniej w kontekście tej płyty. Babeczki są, ale nie bardzo przeszkadzają (choć i nie pomagają), na szczęście tylko dokrzykują to i owo w zwrotkach, w refrenach Hayward sam ponakładał wszystkie harmonie i wszystkie chórki, a także pełno gitar, czasem ciekawie spiętrzonych. Tekst mało wiarygodny (bo co on mógłby mieć wspólnego z więzieniem), ale w refrenie pojawia się Książe Pokoju. Wreszcie dobra melodia i trochę nawet brudu w produkcji.

NOSTRADAMUS ****
Na koniec płyty zupełna niespodzianka, także tekstowa, za co gwiazdka w dół (tekst raczej grafomański niż niułejdżowy). Ale co za klimat. Wbrew „tajemniczym” dźwiękom wiolonczel i fletów jest to najbardziej rockowy numer na płycie, ma niesamowity nerw i jest świetnie wyprodukowany (dwie perkusje!). No i te flety, poskręcane i wybitne, mile od zagrywek Thomasa a nawet Andersona, zapewne grał tu muzyk klasyczny, ale miał zacięcie rokowe, bo w końcówce wyraźnie improwizuje i jedzie wbrew skali (zbawienna pomyłka?). Niski wokal Dżastina tym razem naprawdę przytłączający. Ostatni klasyczny brzmieniowo numer kogoś z Moody Blues, potem będzie już tylko plastik, mniejszy lub większy.

Na niektórych wydaniach płyty można znaleźć bonusy, wśród nich przyjemny choć miałki numer Marie oraz całkiem sensowny Heart of Steel (nie wiem czy nie *****) z 1973, na którym Hayward gra na wszystkich instrumentach sam i nawet tego za bardzo nie słychać.

Ciekawe (chyba tyko dla mnie), że w czasach kiedy już nie nagrywałem coverów na kasety z moimi numerami, dokładnie w latach 1994-96, na trzy z nich trafiły trzy różne piosenki z tej płyty (Songwriter 1, Lay It On Me i fragment Raised On Love) - były na nich jedynymi obcymi ciałami i nie było w tym nawet jakiegoś odgórnego zamierzenia, po prostu musiałem się jakoś w nich odnajdywać, smutne to, hehehehe.

Dzisiaj dowiedziałem się z Facebooka, że kilka dni temu zmarł Tony Clarke - producent tej płyty i wszystkich klasycznych albumów Moody Blues, a także Legendy Clannad. [+] i dzięki.

_________________
in the middle of a page
in the middle of a plant
I call your name


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 322 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 46 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group