Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 16 kwietnia 2024 12:44:57

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 42 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 28 lipca 2011 07:40:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 28 stycznia 2005 15:46:47
Posty: 21387
Skąd: Autonomiczne Księstwo Służew Nad Dolinką
Crazy pisze:
Żeby zaproponować tu inny punkt widzenia, wetnę się i powiem, że za każdym razem, kiedy słyszałem jakikolwiek utwór Smiths albo Morriseya, wydawał mi się nudny albo nijaki.

Ale też uczciwie muszę przyznać, że nie tylko nie słyszałem nigdy żadnej płyty w całości, ale chyba nawet nigdy nie słyszałem dwóch piosenek pod rząd


O! Mam tak jak Crazy! Z tym, że ja nie dość, że słyszałem więcej niż dwie piosenki pod rząd, to w dodatku dane mi było słuchać całych płyt. Starałem się i próbowałem po wielokroć znaleźć w nich "to coś". Ale w najlepszym wypadku kończyło się to na tym, że udawało mi się zwrócić uwagę na jedną, czy dwie piosenki, który przynajmniej ociupinę wybijały się ponad pozostałe, ale nawet te, po 5 minutach wylatywały mi z głowy. Dałem spobie spokój, kiedy po zapoznaniu się z "Queen is Dead" (które zostało okrzyknięte najgenialniejszym dziełem The Smiths) mogłem powiedziec dokładnie to co Crazy - nuda i nijakość.

To już niektóre solowe hity Morrisseya bardziej mi leżą.

Zdrówka życzę

PS: Poza "Queen is Dead" słuchałem jeszcze "Hatful of Hollow" i "Meat Is Murder" - odczucia podobne - nuda.

PPS: Oczywiście mój wpis nie ma nic wspólnego z faktem, że wspomniano tutaj o Dżefie Bakleju.

_________________
Sometimes good guys don't wear white


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 29 marca 2013 01:28:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
1984, kwiecień, chłopaki grają koncert w Amsterdamie. Powstaje z tego bootleg. Może to dziwna opinia, ale wydaje mi się, że to najlepsze słyszane przeze mnie wersje tych piosenek :) Posłuchajcie basu!

http://www.youtube.com/watch?v=wSqq64tPEtc


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 29 marca 2013 12:25:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 15:34:22
Posty: 17252
Skąd: Poznań
O, muszę sobie odświeżyć The Smiths. Słuchałem ich dawno temu i może to nie była wielka miłość ale zawsze odczucia na plus.
A z Morriseya solo to uwielbiam "Ouija Board, Ouija Board". Coś niesamowitego ma dla mnie ta piosenka. Często mam w głowie i sobie nucę... A! - jeszcze fajny teledysk jest do niej, o ile pamiętam...

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 05 kwietnia 2013 21:02:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 11 czerwca 2006 14:17:43
Posty: 1988
Skąd: 7 malinowych pool
Inna podpora Kowalskich - Johnny Marr wydał ostatnio swoją pierwszą (sic!) solową płytę...

_________________
II.OP.OP


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 23 lutego 2016 23:49:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Pomyślałem, że jestem coś winien temu zespołowi. Więc jedziemy:


Obrazek

Prawie 5 lat temu napisałem o tej płycie:

Cytat:
niemniej płytę bardzo lubię - ''Hatful'' okej, ale za względu na formę jest trochę taka...od sasa do lasa, a debiut ma swoją dramaturgię i w ogóle...pretty girls make graves.


Dzisiaj trochę zmieniłem zdanie. O tym jak zmienił się mój odbiór "Hatful", będzie w następnym poście, natomiast jeśli chodzi o debiut, to podtrzymuję zdanie, że ma swoją dramaturgię, natomiast jednak bardziej krytycznie patrzę na tę płytę. Po pierwsze: nie do końca odpowiada mi produkcja. Nie jest jakaś zła, ale to po prostu taka średnia klasa z 1984 roku. Nie żadna osiemdziesiona, ale jest w tym coś zgrzebnego. Brakuje mi też pewnej witalności, której dużo więcej można znaleźć w wersjach dla BBC. Po drugie: mimo wspomnianej dramaturgii, dobór piosenek nie jest chyba trafiony w 100% - ten zespół miał wtedy przecież sporo asów w rękawie. A może to jednak nie są do końca wady? Bo chociaż płyta ma kilka energetycznych numerów, to mimo wszystko (a także za sprawą produkcji) zawsze odbierałem ją jako taki snujący się, deszczowy album. Czyli coś idealnego na dzisiaj.

Przyjrzyjmy się szczegółom:

Reel Around the Fountain - odważny początek, od wolnego utworu, który ciągnie się 6 minut. Miałem z tym trochę zonka, jak poznawałem The Smiths w gimnazjum, bo to zdecydowanie dziwny utwór na rozpoczęcie przygody z zespołem. I faktycznie, Pietruszka ma rację: zaczyna się jak Joy Division (Oh Manchester, so much to answer for), ale potem Johnny Marr otwiera gitarami bezkresne przestrzenie, a Morrissey wjeżdża w swoim stylu i jesteśmy w domu. Czasem mnie to chwyta, ale czasem jednak nudzi. Ale na **** (może z minusem) zasługuje.

You've got everything now - świetny bas od początku! Na dialogu tegoż basu z gitarą jedzie ten utwór, co wcześniej i później często się Smithsom zdarzało, Andy Rourke to postać, która zasługuje na jakaś apologię, bo chyba pozostaje w cieniu dwóch kolegów. Oczywiście i oni są mocno zasłużeni, co słychać również w tym utworze. Marr konsekwentnie robi wszystko dla melodii, wciska urozmaicone akordy, wymyślnie łączy to ze sobą, tu daje zwrotkę, a tu mostek, a tu jakąś fikuśną zagrywkę, tylko po to, żeby efekt brzmiał całkowicie świeżo i naturalnie, tak jakby mu to samo z pod palców wychodziło - a ten utwór nie jest jeszcze szczytem jego możliwości kompozytorskich. Tutaj też jest pierwszy tekst Morrisseya, który sobie tłumaczyłem i jakoś rozkminiałem. I kontrowersyjna sprawa: na tej płycie Morrissey wyjątkowo lubił sobie falsecikiem pocisnąć czasem. Robi to dość osobliwe wrażenie. Co nie zmienia faktu, że utworowi lekką ręką daję **** z plusem.

Miserable Lie - a tu niezłe wariactwo. Zaczynają powoli, ale potem niespodziewanie przechodzą w czysto punkową (Buzzcocks?) dynamikę, a reszta utworu jest jak jazda na sankach ze stromej górki: rozpędzona perkusja, masa falestów, dynamiczne zagrywki Marra. Niestety, to chyba tutaj ta produkcja doskwiera najbardziej, a i sam utwór trochę jednak wydaje się nieprzemyślany. Chociaż (podczas pierwszego odsłuchu) to chyba właśnie nim mnie kupili. No ale ***+

Pretty girls make graves - był kiedyś świetny zespół o takiej nazwie, jak tytuł tego numeru. Co do utwór: może nadinterpretuję, ale zawsze jakiś lekki wpływ ska w tym wyczuwałem, co w sumie jest bardzo nietypowe jak na ten zespół - ale trzeba tu dodać, że nawet jeśli, to jest to smutne ska, bo przecież Morrissey, to sorrow's native son. W ogóle jest tu świetny matching tekstu z muzyką - aż widzę jak on z tą laską z tekstu chodzi po tej plaży i jej tłumaczy różne zawiłości swojej osoby. To jest właśnie taki deszczowy utwór. I fajna autoreferencja - "Hand in Glove". Zasłużone ****

Trochę o tekstach Morrisseya (nie chcę się nad każdym rozwodzić): chociaż może bywa on trochę przeceniany, ten fenomen nie wziął się z niczego. Czasem to taki trochę Werter, czasem Werter, który mimo cierpień, kręci z siebie samego bekę, czasem rzuca fenomenalne linijki, które zapadają w pamięć. I strasznie dużo odniesień kulturowych - do filmów czy innych zespołów - uroczo przemyconych. Aczkolwiek uczciwie przyznam, że akurat na tej płycie mało moich osobistych ulubionych tekstów. Może w przyszłości rozwinę temat (jeśli napiszę coś o następnych płytach) tekstów u Smiths. Wróćmy do utworów:

The Hand That Rocks the Cradle - z tych wszystkich snujów, chyba ten najmniej lubię, zresztą bardzo długo nie zapadł mi w pamięć. Panowie grają wariację na bazie "Kimberly" z Patti Smith (mówiłem o odniesieniach tekstowych do innych wykonawców, tutaj mamy odniesienie muzyczne, zresztą sami muzycy się przyznali), a Morrissey wyrzuca z siebie dużo tekstu. W końcu pisał jeszcze przed założeniem zespołu, więc nic dziwnego, że miał sporo do powiedzenia. ***

Przejdźmy na stronę B (przypominam, że na winylu utworu "This Charming Man" nie ma).

Still Ill - konkret! Post-punkowy start (jak z "Jumping Someone Else's Train" Cure!), Marr i Rourke tańczą na gryfach, leciutko się przeplatają, mijają, oddalają, zbliżają, znowu wygrywają te wszystkie urocze melodyjki, Morrissey wyrzuca z siebie bardzo charakterystyczny tekst, który od razu zapadł mi w pamięć i ciągle w niej tkwi. Nie wiem, co mogę dodać. *****-

Hand in Glove - pierwszy singiel zespołu. Ja bym był kupiony. Cały tekst (niezależnie od orientacji seksualnej podmiotu lirycznego i bliskiej mu osoby) od początku do końca jest bardzo konkretny i w jakiś sposób ikoniczny, piękna melodia i harmonijka, która każe się zastanowić ile jest w Smithsach z szeździesiony. A jest sporo: mamy Byrdsów (te brzęczące gitary!), czasem przemykają jacyś Velveci (ale tutaj myślę bardziej o trzeciej płycie Velvetów, niż wcześniejszych), zaś struktura kompozycji kojarzy mi się czasem z motownowskimi hitami. Ale też trzeba pamiętać, że Marr to gość z pokolenia młodszych braci twórców punkowej rewolty - jak starsi robili te rewolucję, to on był na bieżąco i na pewno coś z punku i post-punku zaczerpnął. Wydaje mi się, że w dobie osiemdziesiony odwoływanie się do szeździesionowych inspiracji ale już z post-punkową świadomością, musiało być czymś mocno świeżym i zaskakującym. Swoją drogą, to w USA podobne rzeczy robiło wtedy wczesne R.E.M. (ale chyba trochę mnie spektakularnie). Wracając do utworu: no tu musi być *****.

I Don't Owe You Anything - ciach, ciach - robią gitary. Na podobnym patencie jechał w tym czasie innych utwór, This Night Has Opened My Eyes, który jest piękny. Ten jest trochę gorszy i niestety traci trochę na tym porównaniu. Ale i tak strasznie go lubię. To taka piosenka, że niby nie ma tu nic, a jednak jest prawie wszystko. Piękna szarość: ****

Suffer Little Children - na tle ładnej muzyki (dla mnie trochę magicznej) Morrissey ubiera w słowa strachy z dzieciństwa. Trochę strasznie, trochę pięknie. *****

Podsumowując: jest to płyta, która trochę fałszuje obraz tego zespołu. Na koncertach oni przecież całkiem nieźle jechali, to wszystko bardziej żarło, gryzło. Gdybym posłuchał takiej płyty, a potem poszedł na koncert (mam w głowie zalinkowany wyżej bootleg z Amsterdamu '84), to bym się maksymalnie zdziwił. Na dodatek zabrakło kilku dynamiczniejszych utworów z repertuaru grupy, a mamy cało grupę rzeczy wolnych (Reel, Pretty Girls, Cradle, Owe, Suffer - pół płyty to wolne tempa). Ale też jest to ikoniczny debiut ikonicznego zespołu, moment, w którym Świat po raz pierwszy dostaje go w pełnej wersji. A tego jacy byli naprawdę - tego dowiemy się z "Hatful of Hollow". Nie regulujcie odbiorników

(ile można o tym Morrisseyu, dam fotę Johnnego)

Obrazek

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 28 lutego 2016 19:14:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Mimo braku odpowiedzi - jadę dalej.

Obrazek

Hatful of Hollow to pozornie dziwna płyta: mieszanina świeżutkich wtedy singli i utworów z kilku sesji dla BBC, jakie Smiths nagrali w 1983. Ktoś mógłby pomyśleć, że to taka ciekawostka dla kronikarzy, suplement do dyskografii i gratka dla fanów, którzy siedzą i godzinami porównują wersje radiowe i płytowe. W praktyce, jest to jedna z najlepszych płyt The Smiths. Po pierwsze: wersje radiowe w większości są dużo lepsze niż płytowe (jak u Skaldów!), mając w sobie dużo więcej energii i fajnej surowizny. Po drugie: na sesjach tych nagrano sporo utworów, które były koncertowymi hitami wczesnego Smiths, a jednak nie załapały się na debiut. Po trzecie: praktycznie każdy singlowy utwór Smiths z 1984, to żelazny klasyk...

No to zerknijmy raz jeszcze:

Brzęczące akordy wprowadzają nas w utwór William, It Was Really Nothing, singlowy przebój z lata 1984 roku i od początku wszystko jest tak jak należy - Marr prowadzi melodię, gdzie tylko mu się spodoba (na debiucie nie było żadnego tak jednoznacznie przebojowego utworu), bas ładnie się wygina, a Morrissey wyrzuca charakterystyczne linijki. Ta płyta ma szczęście do takich - tutaj mamy mamy trochę małomiasteczkowości oraz wątek obyczajowy. No i znowu jest to o czym pisałem - na tle osiemdziesionowych hitów, musiało to być odświeżające jak poranny prysznic. ****+

What difference does it make? to pierwsza powtórka z debiutu - mnie to nie przeszkadza, bo ten motyw przewodni zawsze jest świetny, a wersja radiowa jest jakby odchudzona i dynamiczniejsza.

Jeżeli poznajemy dyskografię The Smiths chronologicznie, to These Things Take Time jest jak dotąd najbardziej dynamicznym utworem, z jakim się zetknęliśmy. Co prawda Marr znowu dwoi i się i troi na gitarze, ale mam wrażenie, że podczas nagrywania tego, podskakiwał metr nad podłogę - bardzo fajna energia w tym jest. Tekst mógłbym, w zasadzie, zacytować cały (np. linijke o alkoholowych popołudniach spędzonych w twoim pokoju, które były bardzo ważne dla narratora) ****+

This Charming Man to utwór singlowy, dodany później do reedycji debiutu. Tutaj mamy go w wersji dla BBC, która jest trochę słabsza od oryginału, mniej dynamiczna, za to lżejsza i bardziej szeździesionowa. Sam utwór to kolejny znany utwór, z charakterystycznym brzęczącym riffem Marra i Morrisseyem, zastanawiającym się, jakie konsekwencje w życiu może przynieść pchanie roweru pod górę...Ja go lubię tak na **** ale przyznam, że ze wszystkich klasyków tej grupy, to tutaj mam największy syndrom niezwyciężonego.

How Soon is Now? to kolejny wielki utwór, ale i najbardziej nietypowy dla The Smiths. Zespół, który tak bardzo dbał o naturalność i organiczność swojej muzyki, tutaj flirtuje z nową technologią i buduje cały utwór na przedziwnym efekcie falującego dźwięku, efekcie uzyskanym dzięki mozolnej pracy studyjnej. Na dodatek utwór jest prawie 7-minutowym EPIKIEM, w którym Mozz w tekście zwięźle podsumowuje, o co tak w ogóle mu chodzi. Pamiętam, że jak słabo znałem The Smiths, to wkręcił mi się ten główny motyw w głowę i myślałem, że to jakiś późny utwór PIL (słabo znam późne PIL, więc możliwe, że było to debilne skojarzenie). Nowinki nowinkami, epickości epickością, ale ta studyjna bestia przez całe siedem minut w sobie takie napięcie, że nie mogę jej nie doceniać. *****

Handsome Devil to powrót do początków zespołu. Ten devil w tytule to nie jest przypadek - riff jakoś tak demonicznie zawija, a tekst jest wyjątkowo odważny obyczajowo, a zdaje się, że nadaje się też do wątku o łodzi podwodnej, ale Morrissey myli tropy cały czas. No i jeszcze there's more to life than books, you know, but not much more :) Ale ogólnie to tutaj ta wczesna surowizna najmniej mnie (na tej płycie) przekonuje ***+

Hand in Glove w wersji singlowej, różni się od wersji płytowej niewiele, więc nie będę się rozwodził.

Still Ill, utwór o nieco post-punkowej energii, w wersji z BBC dostał z kolei harmonijkę ustną i wyszło to bardzo spoko.

Heaven Knows I'm Misarable Now. Werter cierpi i robi z siebie jaja (ale z kamienną twarzą), chociaż jego problemy są dość przyziemne. Picie się skończyło, został kac, trzeba poszukać nowego mieszkania, trzeba znaleźć prace. A nie, praca już jest - I was looking for a job, and then I found a job (ale to nie zmienia nastawienia narratora) and heaven knows I'm miserable now.

Pytanie:
in my life
why do I give valuable time
to people who don't care if I live or die


też zmusza do zadumy.
Poza tym są tu fajne jazzy akordy. *****-

This Night Has Opened My Eyes. Najbardziej magiczny utwór tego etapu - kruchy, z dziwnym nieokreślonym klimatem (and i'm not happy and i'm not sad), wyrafinowany muzycznie, ale oczywiście melodyjny, z tekstem, który wywołuje konkretne obrazy i skojarzenia przed oczami. Nie wiem co można dodać. *****

Potem dostajemy kolejną powtórkę z debiutu w postaci You've Got Everything Now. I znowu jest lepiej niż na "The Smiths".

Accept Yourself to ćwiczenie z Motown. Biegłość Marra w obrębie popowego formatu, jego kreatywność (ile tu jest części! a wszystkie dobre :)) i pomysłowość robi wrażenie. A tytułowe hasło oczywiście słuszne. Oprócz tego mamy też fajne nawiązanie do zespołu Magazine w tekście ****+

Girl Afraid to ulubiony utwór Mareckiego. Lekkie jak piórko gitary na pierwszym planie, ładny tekst. Świetnie to się sprawdzało chyba na koncertach w tamtym czasie. Po prostu - bardzo to lubię, ale jednak czegoś mi brakuje, mam wrażenie, że to taki utwór na stronę B. ****-

Back to the Old House to tylko akustyk i wokal. Ładna chwila oddechu, chociaż nie jestem jakimś wielkim fanem tego utworu. ***+

Później mamy powtórkę z Reel around the fountain. Oczywiście wolę ją bardziej niż oryginał.

Please, Please, Please, Let Me Get What I Want. Irlandzki walczyk - tak nazywał się ten utwór w wersji roboczej. Myślę, że to wiele mówi o jego charakterze. Znowu mamy akustyki, ale klimat zupełnie inny niż dwa utwory wcześniej. Takie słodkie ciasteczko na koniec płyty. ****

No cóż. Oceny są wysokie. Hatful of Hollow być może jest trochę od sasa do lasa, ale to najwierniejszy portret zespołu z lat 1983 i 1984 - z czasów kiedy oni jechali cały czas pełnym gazem. Później bywały jeszcze inne wzloty, ale ten etap zdecydowanie jest mi najbliższy. Dlatego płytę oceniam całościowo na *****_


Obrazek

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 28 lutego 2016 21:14:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Prazeodym pisze:
Mimo braku odpowiedzi - jadę dalej.


Dobrze zrobiłeś! Ja się nie odzywałem, bo zupełnie nie znam tego zespołu. Mimo, że debiut odziedziczyłem po kuzynce, ale płyta była tak strasznie zajechana, że prawie nie słuchałem.

Ale pamiętam z podstawówki, z czasu kiedy zaczynałem się interesować muzyką, że będąc u dziadków wyciąłem byłem z jakiejś gazety top stu płyt wszechczasów, przedrukowany z jakiegoś zachodniego pisma, i potem sobie nieraz uważnie studiowałem to zestawienie, na przykład leżąc w łóżku w niedzielny poranek, kiedy reszta rodziny jeszcze spała :) .
I tam The Smith byli na pierwszym miejscu i nie tylko - ogólnie panowali!
Ale w komentarzu redakcji tłumaczono, że to pewnie kwestia bieżącej mody :wink: .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 29 lutego 2016 12:48:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
dobre!

szanuję te wpisy i chyba muszę wyciągnąć z szafki box z dorobkiem tego zespołu...

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 29 lutego 2016 19:17:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Dzięki panowie!

Cytat:
Ale w komentarzu redakcji tłumaczono, że to pewnie kwestia bieżącej mody

Ale oni wciąż panują w takich rankingach - czy ta moda wciąż się trzyma? ;)

Obrazek

Lata osiemdziesiąte to był czas, w którym muzykom jeszcze się chciało wydawać płyty co kilkanaście miesięcy. Również The Smiths wyrabiało wtedy 200% normy. Marr cały czas miał nowe pomysły, próby grywali nawet w trasach - soundchecki przed koncertami bywały rozciągnięte do ponad godziny, a w ich trakcie ogrywano nowe utwory (nawet jeżeli nie zamierzano ich zagrać kilka godzin później!). Nic więc dziwnego, że szybko uzbierano materiał na drugą pełnoprawną płytę, a grupa weszła do studia pod koniec 1984 roku. Druga płyta (mimo sukcesu na liście bestsellerów) bywa słabiej oceniana niż pozostałe. Na pewno Meat is Murder, album wydany w lutym 1985) jest swego rodzaju wycieczką w przeszłość: inspiracje z szeździesiony (a nawet pięcdziesiony) są wysunięte na pierwszy plan, zespół często nawiązuje chociażby do rockabilly (perkusja!), a i brzmienie jest surowsze. Panowie uważali, że utwory z BBC, nagrywane jedynie z radiowymi inżynierami dźwięku, brzmią lepiej niż te z debutu, robione z zewnętrznym producentem. Dlatego też drugą płytę wyprodukowali sami, jedynie w towarzystwie młodego inżyniera dźwięku Stephena Streeta (później współtwórcę solowego debiutu Morrisseya i producenta Blur).

Headmaster Ritual to utwór zainspirowany Joni Mitchell. Nie, nie jest to folk rock, nie jest to w ogóle spokojny utwór. Inspiracja dotyczy spraw gitarowych - Joni dużo kombinowała ze strojeniami i z akordami, więc Marr zdecydował się pójść jej drogą, przestrajając się do open E i wymyślając ciekawe harmonie. Mimo, że pomysł wydaje się nieco wykoncypowany, a nie wynikający z czystego natchnienia (Marr tworzył ten utwór przed ponad rok), to brzmi bardzo ładnie, naturalnie i melodyjnie. Po raz kolejny warto zwrócić uwagę na bas - Andy Rourke wcią ciekawie kombinuje. Z kolei Morrissey staje się bardziej bezpośredni tekstowo i ostro atakuje system edukacji. Kontrowersyjną rzeczą jest jego jodłowanie. Ogólnie to jednak utwór otwierający, jest mocnym punktem płyty. ****

Rusholme Ruffians to kolejne nawiązanie do przeszłości. Tym razem na tapetę poszedł utwór Elvisa (Marie's the Name) His Latest Flame, który stał się podstawą do drugiego numeru z Meat is Murder. Panowie zresztą nie kryli się z tym i podczas koncertów łączyli swój numer z utworem Elvisa. Jest to bardzo fajne rockabilly, taki lekki muzycznie, fajnie lecący sztosik. Wielkim fanem Smithsów jest Lesław z Komet - on pewnie lubi te ich wycieczki w przeszłość. Niby nic wielkiego, ale ja lubię ten luz tutaj ***+

I Want the One I Can't Have to hit! Zagrany z biglem, z wpadającą w ucho melodią i charakterystyczny tekst, później sparafrazowany przez nasz polski Afro Kolektyw. Zdecydowanie jest to jeden z mocniejszych punktów tego albumu ****+

What She Said to kolejny dynamiczny utwór, często grany na koncertach. W tym miejscu jednak ta surowa stylistyka już trochę mnie zaczyna męczyć, a i motyw przewodni, uważam za trochę toporny. Ale ma to swój sznyt ***+

That Joke Isn't Funny Anymore to kolejny mocny punkt i kolejny walczyk. Morrissey znowu bierze wszystkich smutnych i pokrzywdzonych przez życie w swoje ramiona i nie zamierza się z nich śmiać. Cóż można dodać więcej. ****+

Macie czasem tak, że słuchacie muzyki i macie wrażenie, że łapiecie ten duch czasu z momentu, kiedy ta muzyka powstawała, że kumacie co czuli ludzie ileś tam lat temu, kiedy ją słyszeli pierwszy raz? Ja tak miałem, kiedy ściągnąłem kiedyś jakąś składankę Peel Sessions Smithsów (ale innych niż te z Hatful of Hollow), a tam John Peel zapowiedział zespół swoim niskim, radiowym głosem. Po czym wjechał główny motyw utworu Nowhere Fast (z chrakterystycznym basem), perkusja zaczęła cisnąć swój groove, Morrissey zaczął od charakterystycznego wersu o zrzucaniu spodni przed brytyjską królową i o tym jak się żyje w małym mieście, w którym słyszysz tylko przejeżdżające pociągi (w tym momencie perkusja udaje przejeżdżający pociąg) i...Jaki to był wielki zespół! Być może z powodu tej wersji, ten utwór zawsze będzie jednym z moich ulubionych momentów "Meat is Murder". No i jak ten Rourke wypierdala na basie. ***** z małym minusikiem (bo wersja radiowa jest lepsza!)

Well I Wonder to utwór, którego nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy szykowałem się do pisania tego posta. Włączyłem go sobie i okazało się, że kojrzę, oczywiście, że kojarzę, a nawet chodziło mi to po głowie. Jest tu jakieś fajne zawieszenie, chociaż klimat zdecydowanie pozostaje Werterowski (Mozz znowu śpiewa o płakaniu). Jest to jednak niezły, albumowy, nieoczywisty numer ****-

Barbarism Begins at Home. FANK! I to całkiem złowrogi - można tu niemalże wyczuć wajb Gang of Four, Rourke pulsuje miarowo z iście morderczą precyzją. Na dodatek tekst opowiada o przemocy domowej, czyli nie jest zbyt przyjemnie. Z tego powodu czasem czuję jakieś zniechęcenie do tego utworu. Ale czasem bierze mnie to, bo jednak jest to rozbujana bestia, która czasem prowokowała nawet zespół do wspólnych tańców. ****

Meat is Murder to najnudniejszy utwór The Smiths. Sześć pogrzebowych minut. Nie mam nic do wegetarian, ale ten numer zdecydowanie mnie nie przekonuje do ich idei **

Jak widziecie: oceny są słabsze, a opisy nieco bardziej zdawkowe. Jest to trochę taki album "łatwo przyszło, łatwo poszło" - chyba z całej klasycznej czwórki studyjniaków, wywołuje we mnie najmniej pozytywnych i negatywnych emocji. Ale jest w nim dużo ducha tego zespołu, ten pociąg wtedy był tak rozpędzony, że nie mogli tego schrzanić. Pewna nieoczywistość też jest tutaj zaletą. Dlatego też lekką reką przyznaję ocenę ****


Obrazek

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 17 czerwca 2016 21:50:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Obrazek

The Queen is Dead to płyta, która wczoraj skończyła 30 lat. Kiedy myślę o tym albumie mam kilka spostrzeżeń. Po pierwsze: zawsze wydawało mi się, że ich twórczość jest wyraźnie podzielona na dwa etapy: pierwszy to The Smiths i Meat is Murder (+ single z tego czasu), drugi to Queen + Strangeways. Po czym nagle uświadamiam sobie, że ten zespół był aktywny niewiele ponad 4 lata. Dwa etapy twórczości w tak krótkim czasie - wow! A czym one się różniły? Cóż, te dwie pierwsze płyty były bardzo delikatne kruche, oparte na koronkowych przeplatankach gitary i basu, a przy tym dość surowe. Gdzieś od Queen zespół stał się bardziej rozbuchany brzmienowo. Powiem tak: na tych płytach najbardziej słyszę epokę, kiedy ta muzyka powstawała. Smithsi stali się hi-fi, mają nowe efekty na gitarach, potężne bębny, bardziej wykorzystują możliwości studia - oczywiście wszystko to jest na miarę 1986 roku, co ma swoje wady i zalety. We wspaniałej gazecie Teraz Rock recenzent w opisie tego albumu wspomniał przy którychś tam utworach o Dire Straits czy U2. Powiem tak - ja się średnio zgadzam z tymi porównaniami, ale myślę, że to nie przypadek, że właśnie przy tym albumie takie odniesienia się pojawiły. Oczywiście bez przesady - Smithsi nie zmienili się z dnia na dzień w jakieś Simply Red, to jest wciąż miły, alternatywny i nietypowy zespół...ale od tego momentu jest trochę mniej nietypowy niż dotychczas :)

Jest to też płyta najbardziej kochana przez recenzentów. Wysokie oceny, wysokie miejsca na listach. Ja to rozumiem, bo jest tu wyjątkowe natężenie IKONICZNYCH momentów, ale też dostrzegam, że płyta ma kilka takich...no, może nie wtop, ale jest parę rzeczy, które po prostu bardzo rzadko zdarzają się na płytach, które wszędzie mają pięć gwiazdek. Momentów od czapy po prostu :) Ale o tym ( i o tym jak odnoszę się do fenomenu "Queen is Dead") za moment.

Płyta rozpoczyna się od utworu "The Queen is Dead", który wyrywa z butów. Zespół od razu wykorzystuje wszystkie nowe elementy, które wspomniałem - bębny nawalają, gitary świszczą potężnie - i tworzą coś, czego dotychczas nie było, 6 i pół minutowy EPIK, który miażdży wszystko na swojej drodze. Wow! To jest ten skromniutki zespolik od "Heavens Knows I'm Miserable Now"? Na dodatek Morrissey jest w świetnej formie jako tekściarz - disuje rodzinę królewską z niesamowitą weną (w sumie co oni mu zrobili?) i mimo wszystko zabawnie, bez żadnej płaskiej publicystyki. Mój ulubiony moment w tekście, to jak Moz włamuje się do Buckingham Palac i Królowa wita go tekstem kojarzę cię, nie umiesz śpiewać, a on odpowiada to nic, powinnaś usłyszeć jak gram na pianinie - jak dla mnie to dość montyphytonowski tekst! Świetny numer, chociaż taki wieeelki, a nie do kochania w samotności, jak starsze rzeczy. Ale i tak *****

Po tym wejściu z buta (zakończonym zapętlonym odlotem gitar) lecimy w zupełnie innym kierunku i to jest pierwsze dziwactwo tej płyty, bowiem od razu wskakujemy w lekki, country utwór Frankly, Mr. Shankly. No, trochę różnica formatu. Kiedyś nie lubiłem tej piosenki, to jest taki mały, śmieszny utwór, ale w sumie to fajnie wywija i podskakuje sobie. Tak, że aż dam naciągane **** :)

Już wiem co zawsze wydawało mi się dziwne w tym albumie - kolejność utworów. Początek jest idealny, bo dostajemy kopa, ale potem to wydaje mi się trochę wyciągnięta z kapelusza. I co jest najzabawniejsze, teraz dochodzę do wniosku, że ta dziwna, trochę przypadkowa kolejność w sumie nieźle działa, że ta płyta ma przez to w sobie jakieś życie, jakieś flow. W każdym razie po tym leciutkim utworze dostajemy dwie epickie smutne ballady, które łącznie trwają 10 minut. Najpierw aktorskie i mistrzowskie I know it's over, później nieco smętne Never Had No One Ever. Jak nie mam ochoty na ballady to trzeba skipować :) A można tej ochoty nie mieć, bo to Morrissey w najbardziej werterowskim wydaniu. Mimo wspólnego opisu, różnica poziomu między utworami jest jednak widoczna: odpowiednio ****+ i ***+

Na szczęście niedługo potem nad płyta wschodzi słońce. Tym razem na warsztat idzie poezja...

A dreaded sunny day
So I meet you at the cemetery gates
Keats and Yeats are on your side
While Wilde is on mine


...przemijanie...

So we go inside and we gravely read the stones
All those people all those lives
Where are they now?
With the loves and hates
And passions just like mine


i plagiaty

If you must write prose and poems
The words you use should be your own
Don't plagiarise or take "on loans"
There's always someone, somewhere
With a big nose, who knows
And who trips you up and laughs
When you fall


Ten ostatni tekst jest dość śmieszny, bo Morrissey ciągle od kogoś zapożyczał, można zrobic analizę jego tekstów pod kątem cytatów z filmów, poezji, artykułów, książek, innych tekstów - pożyczonych linijek, ale tylko linijek bo reszta jest jego. Trochę jak z Budzym, nie? :) Ale ten cały tekst nie byłby dla mnie taki dobry, gdyby muzyka w tym utworze faktycznie nie była dopasowana do niego w stu procentach - Marr gra słoneczne akordy, sekcja stylowo jedzie. Właśnie, na tej płycie znowu są bardzo dobre partie basu. Andy Rourke w tamtym okresie praktycznie wyleciał już z zespołu za ćpanie. Już miał przygotowanego następce (potem ten gość grał z The Smiths jako drugi gitarzysta), ale dostał drugą szansę. Wrócił i nagrał płytę życia.

Skoro mówię o basie, tu ciekawostka. Marr i Rourke mieli wcześniej funkową kapelę. Gdyby nie zmienił się perkusista, to jej skład to byłoby właściwie The Smiths bez Morrisseya. Obczajcie jak grali:

https://www.youtube.com/watch?v=-s-vZtJ3SV8

Dla mnie to jest brzmienie The Smiths tylko instrumentalne i z naciskiem na funkowy wygrzew. The Smiths bujali!

Ale wróćmy do Cemetry Gates: no to jest dla mnie ***** bezapelacyjnie i całym sercem.

Przeskakujemy na stronę B. Strona A, strona B...Ta płyta kojarzy mi się z wydaniem Tonpressu, które mam i które jest naprawdę full opcją jeśli chodzi o licencyjne płyty wydawane w Polsce na winylach. Rozkładana okładka z tekstami i fotą zespołu na tle ceglanego budynku w Salford, wszystko zrobione tak, jak w wydaniu Rough Trade :) zdecydowanie był to niezły zahut!

Bigmouth Strikes Again to utwór, który może chwycić, chociaż może też jest bardziej jednoznaczny muzycznie niż ich wcześniejsze rzeczy. Ale cóż, nawet jak ma w sobie jakiś, nie wiem, potencjał na niezwyciężonego? to dla mnie to jest majstersztyk. Jedna z lepszych gitarowych robótek Marra. Jak on cyzelował te wszystkie zagryweczki, zmiany akordów...Mistrzunio. Z drugiej jednak strony utwór jest jednoznacznie przebojowy, w czym pomaga refren z Morrisseyem i drugim Morrisseyem przerobionym w pitch shifterze i robiącym za damskie chórki. Tekst o tym, że Joan D'Arc płonie z walkmanem - nie wiem o co chodzi, ale jest dość charakterystyczny. *****-

The Boy with the Thorn in His Side - przy tym utworze wrócę do wątku funkowego. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy czytałem wywiad z Marrem i zdradził on, że inspiracją dla zrobienia tego numeru była gra Nile Rodgersa, gwieździe dyskotekowego Chic i jednego z lepszych funkowych gitarzystów świata. A dla mnie zawsze to był trochę folkowy, bardzo brytyjski numer :) Ale włączyłem i faktycznie widzę ten wpływ. Co przypomina mi jedną z opinii, które kiedyś czytałem w necie, że Marr jest jak Fripp: ma 1500 inspiracji, ale co z tego, bo miesza to wszystko i przetwarza w swoim stylu tak bardzo, że nie można już odróżnić składników. Bardzo to szanuję.

A sam utwór solidna średnia tego zespołu. ****

Vicar in a Tutu to znowu country. Ale tutaj jakoś bez takiego żaru. Ile razy mogę pisać, że super gitarki? :) ***

There Is a Light That Never Goes Out to prawdziwy klasyk. Jest tu tyle wątków, o których mogę napisać. Intro. Może komuś się skojarzyć się z "There She Goes Again" Velvetów - dobry trop, bo podział rytmiczny jest wzorowany na "Hitch Hike" w wersji Stonesów, czyli na tym z czego Velveci ściągnęli początek swojego utworu, tak powiedział Johnny. Apropo Velvetów - kojarzę wywiad z Marrem, który opowiadał, że w czasach kiedy Smithsi byli popularni, to on kupował świeżo wydane "VU" i "Another View", i miał wrażenie, że to jest równie świeże jak wszystko co się działo wtedy nowego muzyce. No ale dość tej dygresji. Utwór to przede wszystkim wyznanie miłosne - faktycznie jedno z bardziej chwytających w całej muzyce popularnej, wielokrotnie cytowane itd - wiadomo o co chodzi, że fajnie jest np. wpaść pod autobus z ukochaną osobą. Muszę trochę ponarzekac na warstwę muzyczną, a właściwie produkcję - jest trochę sztuczna, niezbyt ją tu lubię. Jest tu motyw jakiegoś, bo ja wiem, flecika z syntezatora. Na żywo to grała po prostu gitara i było po prostu lepiej. Dopiero jak poznałem wersję live to doceniłem jak ładnie płynie i jak melodyjna jest ta kompozycja. Jak na ironię, ten utwór wywalono z zapisu koncertu, który był wydany na płycie "Rank!", zupełnie bez sensu. Ale dość tych uwag. ****+

I koniec, zupełnie nieoczywisty. Drobny, przypominający rzeczy, które robił zespół w 83-84 roku utwór Some Girls Are Bigger Than Others - z dziwnym ściszeniem i zgłośnieniem na początku, tak sobie płynie, brzęczy, zapętla się, Morrissey śpiewa niby głupi tekst, ale coś w tym jest nieuchwytnego. Jedno z lepszych zakończeń płyt, jakie znam. *****

Ech, nie wiem jak to podsumować. Nie wiem czy to najlepsza płyta Smiths. Po prostu bardzo lubię The Queen is Dead. Cóż więcej mogę dodać? :)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 19 czerwca 2016 13:50:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
A ja wciąż znam tylko kilka numerów, w dodatku w wersji The Ukrainians :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 19 czerwca 2016 19:35:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
Wow! :-)

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 42 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 30 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group